[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odróżnieniu od szeryfa, nosił aż do ramion. Kościsty, długonogi, o kwadratowej twarzy, był jak
wspomnienie lat sześćdziesiątych.
Nie przerywając rozmowy, skinął nam głową na powitanie.
- Muszę kończyć - rzucił do słuchawki. - Zdaje się, że mam tu gościa, który szuka
sprawiedliwości. A może czegoś innego. Zobaczymy się pózniej, skarbie.
Podniósł się leniwie i wyciągnął do mnie dłoń.
- Pan Charles Sloan zapewne?
- Mów do niego, Charley - wtrącił się szeryf. - A ten tutaj to główny urzędnik sił porządkowych
naszego hrabstwa, Edward M. Rand.
Rand gruchnął śmiechem.
- A jak by ci się podobało, gdybym temu tu obecnemu Charley'owi wyjawił twoje prawdziwe
nazwisko, Cork?
Szeryf zaśmiał się rubasznie.
- Nie ośmielisz się, Eddie. W każdym razie nie teraz, kiedy noszę ten pistolet.
- Racja. Co byś powiedział na kawę, Charley?
- Nie pogardziłbym. Eddie spojrzał na szeryfa.
- Cork, zadzwoń do tego swojego więzienia, żeby nam przynieśli trzy filiżanki kawy. - Odwrócił
się do mnie. - Kiepskie więzienie, ale kawę robią najlepszą w całym stanie. A teraz, Charley, co
mogę dla ciebie zrobić?
- Na początek może byś wypuści! mojego klienta na wolność? Eddie, chociaż wyglądał na
nastolatka, zachowywał się jak dorosły.
- Gdyby to zależało tylko ode mnie, Charley, nie byłoby sprawy. Do diabła, trzymanie tego
gościa tutaj oznacza, że muszę go oskarżyć o morderstwo. To kupa roboty, jak za te nędzne
grosze, które mi płacą. Nie mówiąc już o tym, że będę miał mniej czasu na to, co w moim życiu
najważniejsze,
208
KARA ZMIERCI
czyli na łowienie ryb i uwodzenie kobiet. Ale - uśmiechnął się - jeśli go wypuszczę, poślą mnie
na zieloną trawkę, a tutaj niełatwo znalezć inną robotę. Nie mógłbyś poprosić o coś
łatwiejszego?
- Opowiedz mi zatem o sprawie. Nie rozmawiałem jeszcze z klientem i nie wiem nic oprócz
tego, że ktoś, kto nazywał się Sean Cronin, opuścił już ten padół.
Potężna kobieta z biura szeryfa przyniosła nam kawę. Już po pierwszym łyku przekonałem się,
że pochwały nie były przesadzone. Smakowała znakomicie.
Eddie Rand wrócił na swoje miejsce i znowu położył długie nogi na biurku.
- Powiem ci tyle, ile mogę, czy to będzie w porządku?
- Niech będzie.
Szeryf przyniósł dwa krzesła, usiedliśmy.
- Pointę Aux Flam jest małą osadą, w której mieszkają bardzo wielcy ludzie. Ludzie bogaci od
wielu pokoleń. Spędzają wakacje na Florydzie, a lato tutaj, pomiędzy takimi szaraczkami jak my.
Większość z nich jest dość sędziwa i w ogóle niewielu ich już zostało. - Upił łyk kawy. - Jednym z
nich był Sean Cronin, stary baron tartaków. Na emeryturze, ale bogaty jak Krezus. Jego dwie
córki mógłbyś pewnie nazwać starymi pannami. Nigdy nie wyszły za mąż, co nie jest bardzo
zaskakujące, ponieważ nie są to najpiękniejsze przedstawicielki rodzaju żeńskiego, jakie chodziły
po ziemi. Donna i Doreen.
- Blizniaczki?
- Obie równie brzydkie, lecz jedna o rok starsza od drugiej. Rand uśmiechnął się.
- Te dwie kobiety, teraz już dzwigające szósty krzyżyk, rywalizowały o wszystko, w tym także o
to, która lepiej zaopiekuje się tatusiem. Staruszek dawno powinien był znalezć się pod fachową
opieką, ale to zakończyłoby współzawodnictwo.
- Najwyrazniej sporo wiesz na temat rodziny - zauważyłem.
- Tutaj robi się tylko trzy rzeczy: łowi ryby, pieprzy i plotkuje. Wędkowanie nie sprawia już
takiej przyjemności jak niegdyś, jeszcze gorzej z tym drugim, więc głównym zródłem rozrywki
pozostają plotki. Wszyscy wiemy wszystko o wszystkich.
- Tak czy siak, Charley, Doreen uznała, że już czas skrócić cierpienia tatusia. Potrafi czytać,
podobnie zresztą jak i reszta nas tutaj, więc zakontraktowała twojego klienta. Ale, tak przy
okazji, Donna się z nią nie zgodziła.
KARA ZMIERCI
209
Doreen zapłaciła doktorkowi za usługi dwieście tysięcy dolarów. Czekiem. Przyjechał więc i
Sean Cronin, jak by tu powiedzieć, zszedł był.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]