[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wsze ktoś powiedział coś niezręcznego i nie na
czasie. Pan Candy, doktor, na przykład, popełnił
więcej gaf niż kiedykolwiek przedtem. Przytoczę
jedną próbkę jego wypowiedzi, aby mogli państwo
zrozumieć, co przezywałem stojąc przy kredensie
Powodzenie uczty leżało mi przecież na
Wśród dam obecnych na przyjęciu była cz-
cigodna pan, Threadgall. wdowa po profesorze
Zacna owa dama, która nieustannie mówiła o
swoim mężu nie wyjaśniała nigdy osobom obcym,
ze profesor nie żyje. Sądziła zapewne, ze każda
dorosła osoba w Anglii powinna wiedzieć o tym
fakcie Po jednej z przeciągających się chwil mil-
czenia ktoś z obecnych zatrącił o raczej niemiły
temat anatomii ludzkiej. Zacna pani Threadgall
powołała się natychmiast na swego nieboszczyka
męża, nie wspominając jak zwykle, że on juz nie
żyje Określiła mianowicie anatomię, jako ulubioną
rozrywkę profesora w chwilach wolnych od zajęć
zawodowych Pech chciał że siedzący naprzeciwko
pan Candy (który nic nie wiedział o zmarłym dżen-
146/277
telmenie) posłyszał jej słowa Jako najuprze-
jmiejszy z ludzi skorzystał od razu ze sposobności,
aby przyjść z pomocą profesorów, w jego
anatomicznych rozrywkach.
Na wydziale chirurgicznym uniwersytetu
nabyto ostatnio kilka wyjątkowo pięknych
szkieletów oświadczył przez stół głośno i we-
soło Szczerze polecam panu profesorowi, aby w
następnej wolnej chwili obejrzał te zbiory.
Zapadła taka cisza, że słyszałbyś, jak pada
szpilka. Całe towarzystwo (przez szacunek dla
pamięć profesora) siedziało oniemiałe. Byłem
właśnie za krzesłem pan, Threadgall, podsuwając
jej poufnie kieliszek czerwonego wina Pani
Threadgall opuściła głowę i rzekła bardzo cicho
Mojego ukochanego męża nie ma już wsród
żywych
Pechowy pan Candy, który tego nie usłyszał
i nie podejrzewał wcale prawdy, ciągnął jeszcze
głośniej i uprzejmiej niż przedtem Profesor nie
wie być może, iż bilet członka kolegium może
posłużyć mu za kartę wstępu codziennie prócz
niedziel, między godziną dziesiątą a czwartą.
Pani Threadgall opuściła głowę jeszcze niżej i
jeszcze ciszej powtórzyła uroczyste słowa
147/277
Mojego ukochanego męża nie ma juz wśród
żywych.
Mrugałem na pana Candy'ego poprzez stół
Panna Rachela dotknęła jego ramienia. Moja pani
patrzała na niego wzrokiem wymowniejszym niż
głośne krzyki. Wszystko na nic! Ciągnął dalej z
serdecznością, która zrywała już teraz wszystkie
tamy.
Będę szczęśliwy mogąc przesłać profe-
sorowi swój bilet, jeżeli zechce mi pani wymienić
jego obecny adres.
Jego obecnym adresem, mój panie, jest
grób oświadczyła pani Threadgall tracąc nagle
panowanie i mówiąc z naciskiem i furią, od której
zadrżały kieliszki Profesor nie żyje od dziesięciu
lat.
O Boże! jęknął pan Candy
Z wyjątkiem Terkotek, które wybuchnęły
śmiechem, całe towarzystwo znieruchomiało ter-
az w takim milczeniu, jak gdyby wszyscy poszli w
siady profesora
Tyle o panu Candym. Reszta gości była na
swój sposób równie niemal niezręczna jak on.
Kiedy powinni byli się odezwać, milczeli, a gdy
się odzywali, wynikały stąd tylko nieporozumienia.
Pan Godfrey, tak zazwyczaj wymowny publicznie,
148/277
nie chciał wysilać się na prywatnym zebraniu. Czy
się dąsał, czy też czuł się skrępowany po
niepowodzeniu w ogrodzie różanym, tego nie
wiem. W każdym razie rozmawiał tylko cichutko z
damą, która siedziała obok niego. Była to jedna
z członkiń jego komitetu, uduchowiona osoba o
przerazliwie chudych obojczykach i wyraznym up-
odobaniu do szampana lubiła mianowicie, żeby
był wytrawny i żeby go było bardzo dużo.
Ponieważ stojąc przy kredensie znajdowałem się
tuż za krzesłami tych dwojga, mogę zaświadczyć z
tego, co słyszałem, że towarzystwo straciło wiele
nie słysząc ich budującej konwersacji, której
strzępki dolatywały do mnie, gdy otwierałem
butelki, krajałem baraninę i tak dalej. Co mówili o
dobroczynności, tego nie słyszałem. Gdy mogłem
wreszcie poświęcić się słuchaniu, przeszli już od
nieszczęśliwych kobiet, które należy ratować, do
spraw poważniejszych. Religia, mówili (o ile się
mogłem zorientować wśród korków i krajania) oz-
nacza miłość. A miłość oznacza religię. Ziemia
jest niebem, nieco tylko zniszczonym przez uży-
cie. Niebo zaś jest odnowioną i upiększoną ziemią.
Ziemia nosi na sobie wielu przykrych osobników,
aby jednak to wynagrodzić, wszystkie kobiety w
niebie zostaną członkiniami olbrzymiego komite-
tu, w którego łonie nigdy nie wybuchają kłótnie,
149/277
mężczyzni zaś będą im usługiwali w charakterze
aniołów stróżów. Piękne! Wspaniałe! Ale czemu
pan Godfrey mówił o tym wszystkim tak cicho, że-
by słyszała go tylko sąsiadka?
Pan Franklin z kolei... Przypuszczają państwo
zapewne, że pan Franklin rozruszał towarzystwo i
postarał się w końcu, aby wieczór upłynął w miłej
atmosferze?
Nic podobnego! Pan Franklin odzyskał w pełni
humor i był w najlepszej formie, Penelopa
bowiem, jak podejrzewam, poinformowała go za-
pewne o tym, co spotkało pana Godfreya w
ogrodzie różanym. Ale mimo iż rozmawiał bez prz-
erwy, w dziewięciu wypadkach na dziesięć wybier-
ał niewłaściwy temat albo zwracał się do niewłaś-
ciwej osoby. W końcu więc niektórzy się na niego
obrazili, wszyscy zaś byli mocno jego za-
chowaniem zdziwieni i zaskoczeni. Owo za-
graniczne wychowanie te jego strony charak-
teru, francuska, niemiecka i włoska, o których już
wspominałem, zaprezentowały się przy stole mo-
jej pani w sposób jak najbardziej dziwaczny.
Co sądzą państwo na przykład o tym, że
rozpoczął dyskusję na temat tego, jak daleko
może się posunąć zamężna kobieta w swych uczu-
ciach do mężczyzny, który nie jest jej mężem, i że
ujmując to wszystko w dowcipną francuską formę,
150/277
poprowadził tę dyskusję akurat z pewną czcigod-
ną starą panną, ciotką wikarego z Frizinghall? Co
sądzą państwo o tym, że odsłaniając naraz
niemiecką stronę swego charakteru, oznajmił
pewnemu właścicielowi majątku ziemskiego, gdy
ów autorytet w sprawach bydła cytował swe
doświadczenia z zakresu hodowli byków, iż
doświadczenie w pewnym sensie nie ma
znaczenia i chcąc hodować byki należy zajrzeć w
głąb własnego umysłu, wyłonić z niego ideę by-
ka doskonałego i wyprodukować go? Co powiedzą
państwo o tym, że gdy jeden z członków naszej
rady hrabstwa, rozprawiając z ożywieniem przy
serze i sałatce na temat szerzenia się demokracji
w Anglii, zawołał: Jeżeli utracimy nasze star-
odawne przywileje, panie Blake, pytam pana, co
nam zostanie? pan Franklin odpowiedział mu
przyjmując tym razem włoski punkt widzenia:
Zostaną nam trzy rzeczy, proszę pana: miłość,
muzyka i sałatka! Niestety, pan Franklin nie
tylko przeraził towarzystwo tego rodzaju wybryka-
mi, lecz kiedy we właściwym czasie odezwała się
w nim angielska strona charakteru, zabrał głos w
sprawie zawodu lekarskiego i wyszydził doktorów
w sposób tak brutalny, że wprawił we wściekłość
dobrodusznego skądinąd pana Candy'ego.
151/277
Dyskusja między nimi zaczęła się od wyznania
pana Franklina nie pamiętam, jak do tego
doszło że zle sypia w nocy. Pan Candy powiedzi-
ał mu na to, że widocznie coś jest nie w porządku z
jego nerwami i powinien niezwłocznie poddać się
kuracji. Pan Franklin odparł, że kuracja i błądze-
nie po omacku są jego zdaniem jednoznaczne.
Pan Candy parując cios stwierdził, że pan Franklin
sam, mówiąc z punktu widzenia lekarskiego,
błądzi po omacku w poszukiwaniach snu i tylko
medycyna może mu dopomóc w jego znalezieniu.
Pan Franklin oznajmił, że słyszał często o tym,
jak ślepiec prowadzi ślepca, lecz po raz pierwszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]