ebook - do ÂściÂągnięcia - download - pdf - pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zapuszkują Weissa i uwolnią Ritę, a potem może okryją ją kocem i poczęstują kawą, jak to
zwykle jest w telewizji.
Tu jednak nasuwała się pewna interesująca kwestia, która niepokoiła mnie do końca
skądinąd przyjemnej przejażdżki w krwiożerczym tłumie wracających z pracy kierowców. A
jeśli rzeczywiście skują Weissa i odczytają mu jego prawa? Co będzie, kiedy zaczną zadawać
mu pytania? Na przykład takie jak: dlaczego to zrobiłeś? I, co ważniejsze, dlaczego akurat
Dexterowi? A co jeśli okaże się na tyle nietaktowny, by odpowiedzieć szczerze? Jak dotąd,
wykazywał oburzającą gotowość do tego, by wyjawić wszem wobec całą prawdę o mnie, i
choć nie jestem szczególnie nieśmiały, wolałbym, by opinia publiczna nie poznała moich
prawdziwych dokonań.
A gdyby Coulter dodał to, co ewentualnie wypaple Weiss, do tego, co już podejrzewał
na podstawie obejrzanego filmu, w Dexterville mogłoby zrobić się bardzo nieprzyjemnie.
Byłoby dużo lepiej, gdybym mógł rozmówić się z Weissem na osobności - załatwić
sprawę polubownie, mano a mano czy raczej cuchillo a cuchillo - i za jednym zamachem
rozwiązać problem jego nadmiernej gadatliwości i nakarmić mojego Pasażera. Tyle że wybór
nie należał już do mnie - Coulter wszystko słyszał, więc musiałem pójść mu na rękę. W końcu
byłem praworządnym obywatelem, przynajmniej teoretycznie; bo przecież dopóki nie
udowodnią mi winy w sądzie, jestem niewinny, mam rację?
No i coraz bardziej zanosiło się na to, że wszystko skończy się właśnie w sądzie, gdzie
w roli głównej wystąpi Dexter w pomarańczowym kombinezonie i łańcuchach na nogach, co
ani trochę mnie nie cieszyło - w pomarańczowym zupełnie mi nie do twarzy. Poza tym, co tu
dużo mówić, oskarżenie o zabójstwo stanęłoby na przeszkodzie mojemu szczęściu. Nie mam
złudzeń co do naszego wymiaru sprawiedliwości; obserwuję jego działanie na co dzień i
jestem przekonany, że mogę go pokonać, no chyba że przyłapaliby mnie na gorącym
uczynku, mieli wszystko nagrane na taśmie filmowej, a na świadków powołali cały autobus
senatorów i zakonnic. Jednak już samo postawienie mi zarzutu sprawi, że znajdę się pod
dozorem, który oznaczać będzie koniec moich harców, nawet w razie uniewinnienia.
Spójrzcie tylko na biednego O.J. Simpsona: w ostatnich latach wolności nawet w golfa sobie
nie mógł pograć, bo zaraz ktoś go o coś oskarżał.
Ale co mogłem na to poradzić? Moje możliwości były bardzo ograniczone. Mogłem
albo pozwolić Weissowi gadać i znalezć się w tarapatach, albo zamknąć mu usta - z dokładnie
tym samym skutkiem. Nie da się ukryć: Dexter siedział po uszy w gównie i zapadał się coraz
głębiej.
Nic więc dziwnego, że pod klub osiedlowy przy parku podjechał Dexter głęboko
zamyślony. Stara Dobra Megan wciąż czekała, trzymając Cody'ego i Astor za ręce, i aż
przeskakiwała z nogi na nogę, tak pilno jej było się od nich uwolnić i wybrać na wędrówkę po
fascynującym świecie rachunkowości. Wszyscy wyraznie się ucieszyli na mój widok, każdy
na swój sposób, co tak mnie zadowoliło, że na całe trzy sekundy zupełnie zapomniałem o
Weissie.
- Pan Morgan? - zaczęła Megan. - Naprawdę muszę już lecieć. - I kiedy
wypowiedziała to stanowcze zdanie, tak mnie zaskoczyła, że tylko skinąłem głową i
wyrwałem Cody'ego i Astor z jej rąk. Megan smyrgnęła do małego zdezelowanego chevy i
włączyła się w wieczorny ruch.
- Gdzie mama? - spytała Astor.
Na pewno jest jakiś sposób na to, by czule, delikatnie i humanitarnie powiedzieć
dzieciom, że ich matka tkwi w szponach krwiożerczego potwora, aleja tego sposobu nie
znałem, więc poprzestałem na:
- Zabrał ją zły człowiek. Ten, który stuknął wasz samochód.
- Ten, co mu wbiłem ołówek? - spytał mnie Cody.
- Otóż to - potwierdziłem.
- Ja uderzyłam go w krocze - przypomniała Astor.
- Trzeba było uderzyć mocniej - stwierdziłem. - Porwał waszą mamę.
Spojrzała na mnie z miną wyrażającą głębokie rozczarowanie moją tępotą.
- Jedziemy po nią? - spytała.
- Tylko żeby pomóc - powiedziałem. - Jest tam policja.
Oboje spojrzeli na mnie jak na wariata.
- Policja?! - obruszyła się Astor. - Wysłałeś policję?!
- Musiałem przyjechać po was - wyjaśniłem zaskoczony, że znienacka dałem się
zepchnąć do defensywy.
- Więc jak, puścisz tego faceta wolno, a on pójdzie do więzienia i to wszystko?! -
wybuchnęła.
- Nie miałem wyjścia - usprawiedliwiałem się i nagle poczułem się, jakbym naprawdę
był w sądzie i już przegrał. - Jeden policjant dowiedział się o wszystkim, a ja musiałem
przyjechać po was.
Znów wymienili te swoje głębokie znaczące spojrzenia, po czym Cody odwrócił
wzrok.
- A teraz zabierzesz nas ze sobą? - spytała Astor.
- Hm - chrząknąłem i to naprawdę było nie fair, że najpierw Coulter, a teraz Astor
zrobili z miodoustego Dzielnego Dextera posługującego się monosylabami gamonia, ale cóż,
tak właśnie się stało. Ponieważ sytuacja była wyjątkowo nieprzyjemna i niepewna, tak
naprawdę dokładnie wszystkiego nie przemyślałem. Jedno wiedziałem: nie mogłem zabrać
dzieci na łowy na Weissa. Cały jego występ przeznaczony był dla mnie i jeśli nic mu nie
przeszkodzi, zacznie się na dobre dopiero po moim przybyciu. Nie mogłem być pewien, czy
Coulterowi uda się go osaczyć; jeśli nie, niebezpieczeństwo będzie zdecydowanie zbyt
wielkie.
I, jakby czytała mi w myślach, Astor rzekła:
- Już raz daliśmy mu radę.
- Wtedy was zlekceważył - wyjaśniłem. - Teraz będzie przygotowany.
- Teraz będziemy mieli coś więcej niż tylko ołówek - powiedziała Astor i aż ciepło mi
się na sercu zrobiło, kiedy usłyszałem chłodną drapieżność w jej głosie. Ale i tak musiałem jej
to wybić z głowy.
- Nie - stwierdziłem. - To zbyt niebezpieczne.
- Obiecałeś - mruknął Cody, a Astor teatralnie przewróciła oczami i wypuściła
powietrze z ust.
- Ciągle mówisz, że nie możemy nic robić - poskarżyła się. - Dopóki nas nie nauczysz.
A my mówimy, no dobrze, ucz nas, i nic nie robimy. A teraz, kiedy mamy szansę naprawdę
czegoś się nauczyć, mówisz, że to zbyt niebezpieczne.
- Bo to jest zbyt niebezpieczne - powtórzyłem z naciskiem.
- To czym się mamy zająć, jak ty będziesz gdzieś tam robić coś niebezpiecznego? -
rzuciła. - A jak nie uratujesz mamy i już stamtąd nie wrócicie?
Spojrzałem na nią, a potem na Cody'ego. Ona patrzyła na mnie spode łba, z drżącą
dolną wargą, on ubrał twarz w kamienny wyraz pogardy, i znów nie mogłem się zdobyć na
nic ponadto, że parę razy bezdzwięcznie otworzyłem i zamknąłem usta. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bajkomoda.xlx.pl
  • Cytat

    Ad hunc locum - do tego miejsca.

    Meta