[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pajęczynami osnute, nieme.
W jednym z nich słabe tylko błyskało światełko - reszta była ciemna.
Książę Leon patrzał w tę stronę tak zamyślony, że nie posłyszał szelestu sukni za sobą.
- Tak samotny? - rozległ się przyciszony głos księżny Idalii, gdy łabędzi puch wachlarza musnął go po
policzku. - O czym pan marzy? - dodała siadając na kamiennej, niskiej balustradzie. - O, proszę palić, bo
odejdę, nie chcąc być natrętną.
29
- Skończyłem już. Dziękuję. Przerwano nam zamierzony spacer, ale już teraz jestem na rozkazy.
- A więc zostańmy tutaj. proszę, jest miejsce na dwoje między tymi kolumnami.
Ukłonił się, ale pozostał przed nią.
- Czy pan się boi tego miejsca tak bliskiego przez wzgląd na mnie czy na siebie? - spytała drwiąco.
- Nie chcę korzystać z łask, aby ich potem nie stracić.
- Ach, pan taki przewidujący! O, nie ma czego! Aaski raz dane - pozostawiam.
Usiadł. Dotykali się prawie ramieniem.
- Czy los mój już zdecydowany? - spytała nagle.
- Jak to?
- Ano, odbyła się przecie rada gabinetowa. Musiała w niej być mowa i o mnie, po Izie. Zapewne mam
opuścić Holszę?
- Ależ księżno! To przecie najzupełniej od księżnej zależy.
- Taak. Jakże wspaniałomyślnie! A panu czy już wybrano bogdankę?
- Wcale nie. O losach naszych nie było mowy.
- Do czasu, do czasu! - zaśmiała się nerwowo. - Parions (Załóżmy się), że nim rok minie, na świecie
przybędzie trzecia księżna Holszańska.
- Parions - ~a discr~etion! (Załóżmy się - o ile pani chce!)
- Zgoda! Wzajemnie.
Teraz dotknęły się ich dłonie i tak pozostały.
- Więc gdy wyjedzie matka z Izą do Paryża, któż w Holszy zostanie gospodynią? Może ciotka
Lawinia?
- Ciotka? - uśmiechnął się. - Miała zabawić przez miesiąc, ale już dziś zapytywała mnie o
najciekawsze punkty w Szkocji. Wątpię, czy dotrwa do końca tygodnia. Kraj jeszcze nie znajomy, drażni ją jak
rozrzutnika ostatni pieniądz.
- Któż zatem osłodzi księciu samotność? Może ja? Skoro będę pewna miłego towarzystwa.
- Księżno! Za tyle łask!
Pochylił się i ruchem markiza w peruce, zginając kolano, dłoń jej do ust podniósł.
Byłże to żart czy rzeczywiste uznanie?
Tego nie zdradziła jego maska.
- Za wczesny hołd i podzięka! - sztucznie uśmiechnęła się księżna. - Może robię to w celach bardzo
samolubnych. Podobasz mi się pan!... Zresztą nie sądzę, by książę długo pozostał w Holszy. Nieprawdaż?
- Zapewne spędzić tu będę zmuszony parę miesięcy.
- A potem?
- Potem podobny mus zatrzyma mnie czas jakiś w dobrach galicyjskich.
30
- A wreszcie?
- Odwiedzę matkę w Paryżu.
- Wtedy mój zakład będzie wygrany. Czeka tam na księcia bogdanka o tyle biedna i brzydka, o ile
wysokiego rodu i świetnej paranteli. Proszę, po co ten ruch zdziwienia? Przecie to rzecz od dawna
ukartowana.
- Od dawna? Nie sądziłem, aby osobą moją zajmowano się w Holszy.
- Gdy mówię od dawna, rachuję od śmierci Alfreda.
- Ach tak, nie zrozumiałem.
- Cóż, książę? Zadowolony?
- %7łałuję, że zadowolonym być nie mogę.
- Wolałby książę mniej antenatów, a więcej wdzięków i kapitału?
- Ja, księżno, nic nie wolę.
- Jak to? A dama z medalionem? Czerwieniejesz pan?
- Złudzenie! Moja błękitna krew już nigdy nie czerwienieje.
I znowu przez jego maskę poznać nie było można, czy drwił, czy mówił poważnie.
- W każdym razie coś tam było. Nie będę pytała jak ciotka Lawinia, ale będę wiedziała.
Książę się skłonił w milczeniu.
Piękna dama zagryzła wargi. Drażnił ją nieznośnie ten spokój, ta chłodna galanteria. Czy on jej
oprócz zdawkowej monety nic więcej nie da?
Wstała rozgniewana.
- Idę spać - rzekła - pan nie umie bawić. Proszę na przyszłość się poprawić, bo zemknę i ja z Holszy,
a pan zardzewieje w pustce, jak wasz Centaur nad bramą w ruinach.
Przyjęła jednak jego ramię i nim doszła do progu swych apartamentów, zmieniła projekt.
Bardzo pózno widzieć ich jeszcze można było w cienistych szpalerach parku, przechadzających się
powoli, rozmawiających z cicha. Księżna się śmiała srebrzyście, on się do niej pochylał w dyskretnym
szepcie. Tylko ta jego maska zimna, nagłymi kurczami bólu niekiedy krzywiona, pozostała bez zmiany, gdy
usta mówiły komplementy.
31
III
Od śmierci księcia Alfreda milczący dzwonek z jego gabinetu rozległ się pewnego popołudnia i
zelektryzował bezczynną zgraję hajduków w sieni.
Pierwszym, który stanął przed nowym dziedzicem na progu komnaty, był, jak zwykle, Siła.
- Grzymałę do mnie! - rzucił pan przez ramię, nie przerywając przeglądania jakichś papierów w
biurze.
Pokojowiec chwilę nieruchomy pozostał z wyciągniętą szyją i wpółotwartymi usty do słowa.
Chciał, wbrew etykiecie, coś rzec, ale się rozmyślił, cichutko drzwi przymknął i odszedł.
Książę Lew, skwaszony, zły, nadąsany, dalej przerzucał papiery.
Minuty mijały. Parę razy oczy pańskie podnosiły się na drzwi, mars na jego czole się pogłębiał.
Niecierpliwym ruchem targnął znów dzwonek.
Pokojowiec znowu się zjawił, ale już nie Siła.
- Cóż tam? Wołaliście Grzymałę do mnie?
- Siła konno galopem poleciał, miłościwy panie.
- Konno? Na folwark?
- Na folwarku nie ma jego.
- A gdzież?
- On już cztery roki jak odstał z Holszy.
Książę Leon zwrócił się do sługi, wyprostował.
- A któż na jego miejscu jest zarządzającym?
- Niemiec, miłościwy kniaziu, pan Butner.
- Więc gdzież Siła pojechał?
- Do pana Grzymały, do jego dworu.
- Kretyny! - zamruczał książę widocznie rozdrażniony. - Wołać do mnie pana Butnera. Siłę zawrócić z
drogi!
- Natychmiast.
Pokojowiec zniknął, a książę wstał, krzesło gwałtownie odsunął i poruszony, począł żywo chodzić po
pokoju.
Baron Amadeusz słusznie nazywał tę służbę stadem. Aadnie wykierowała swego pana ślepym
posłuszeństwem!
Narazili go na śmieszność wobec dawnego rządcy, a obecnie niezależnego obywatela.
Książę stanął przy oknie i, zapatrzony w jeden punkt, którego nie widział wcale, pomyślał nagle, że
istotnie nie wczoraj pożegnał Holszę, ale przed pięciu laty, że służba się zmieniać musi, że Grzymałę
32
zapewne oddalono za nieudolność i zastąpiono Niemcem, zdolniejszym.
Ziewnął nerwowo.
Bądz co bądz, jeśli Siła pogoń uprzedzi, stanie się gorzej niż grzech: stanie się niestosowność;
zmiana zarządzającego przyczyni mu tylko roboty. Tamtego znał przynajmniej z widzenia. Znał, zapamiętał, a
nawet uczuł przykrość niejaką na myśl, że go już nie ma.
Na korytarzu rozległy się kroki ciężkie, potem skrobanie do drzwi, nareszcie ukazał się człowiek mały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]