[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mężczyzny.
- Tyler? - odezwała się.
Ani drgnął. Wyciągnęła rękę i z wahaniem położyła mu dłoń na gorącym policzku. Po
raz pierwszy w życiu dotknęła w ten sposób mężczyzny i pomimo przykrych w końcu
okoliczności, sprawiło jej to ogromną przyjemność.
- Tyler, czas na lekarstwo.
Odetchnął głośno i powoli podniósł powieki.
- Nienawidzę się leczyć - powiedział słabym głosem. - A gdzie stek?
- Możesz sobie o nim pomarzyć. Na razie zjesz rosół.
- Która godzina?
- Już prawie ciemno - odparła. - Chappy zabrał gości do sklepu po zakupy, a teraz
rządzi przy kolacji. Aż tu go słyszę, jak opowiada różne historie, a wszyscy się zaśmiewają do
łez.
- Jego opowieści są raczej paskudne. - Tyler oddychał z trudem. Gdy chciał dotknąć
swojej piersi, trafił na dłoń Nell. - Brr, ale masz zimną rękę! - Wzdrygnął się.
- Zdaje ci się, bo gorączkujesz - powiedziała. - Masz, połknij tę tabletkę, a potem
zjedz grzecznie całą zupę i wypij sok, dobrze? Jesteś głodny?
- Umieram z głodu, ale apetyt mi nie dopisuje.
Nell podała mu antybiotyk z łykiem soku, a potem wlała do ust łyżkę syropu.
- Co za paskudztwo!
- Większość leków nie należy do specjałów - zgodziła się. - Możesz usiąść do
jedzenia?
- Tylko pod przymusem.
Podciągnęła go wraz z poduszką do góry. Cienka kołdra leżała nierówno na jego
biodrach, Nell dostrzegła wychodzący spod niej brzeg spodenek. A zatem nie jest nagi, dzięki
Bogu.
- To dla twojego dobra - powiedział, uśmiechając się na widok jej rumieńców. - Nie
chciałem atakować twojej skromności.
- Dziękuję - szepnęła zawstydzona.
- To ja dziękuję - odparł. - Rozumiem, że jesteś zmuszona tu dyżurować. Bella
odmówiła zabawy w pielęgniarkę?
- Przeciwnie, aleją wyrzuciłam. Gdyby tu siedziała, Crowbait musiałby gotować, a
wtedy wszyscy goście z miejsca by się wynieśli.
- Hej, Crowbait nie jest taki zły. W wojsku przyjęliby go z otwartymi ramionami.
Wyobraz sobie tylko, kucharz, który potrafi przyrządzać śmiertelną broń z niewinnych
ciastek.
- Wstydz się.
Westchnął i skrzywił się z niesmakiem.
- Zresztą mnie ciastka nie wychodzą lepiej niż jemu, więc nie mam prawa zabierać
głosu w tej sprawie. Nell, przepraszam, że tak cię tu trzymam.
- Każdemu może się zdarzyć choroba - zauważyła filozoficznie i zaczęła karmić go
zupą, nie myśląc, jak wiele zdradza ten zwyczajny na pozór gest. - Zdumiewające, ilu ludzi
przyjeżdża tu ze wschodu, uważając, że ich alergie miną u nas w jeden dzień. Nie zdają sobie
sprawy, że piasek może być równie szkodliwy i, że sama ziemia rodzi masę alergenów.
Posłuchaj tylko, jak pan Davis kicha i świszcze podczas konnych przejażdżek, jeśli mi nie
wierzysz.
- To moje pierwsze w życiu zapalenie oskrzeli, ale je pokonam - oświadczył cicho. -
Pojutrze wrócę do pracy.
- Mowy nie ma - zaprotestowała. - Doktor Morrison powiedział, że absolutnie nie
wolno ci wstawać z łóżka, dopóki nie spadnie gorączka, a potem na tydzień masz zwolnienie
od pracy.
Spojrzał na nią z rezerwą.
- Tak ci powiedział?
- Właśnie tak - zapewniła go z zadowolonym uśmiechem. - Nie próbuj nawet mnie
przechytrzyć. Jeśli to zrobisz, zatelefonuję do wuja, i co wtedy?
- Stracę pewnie pracę. Dobra, niech ci będzie. Pod przymusem, oczywiście.
- Pod przymusem. Wyjdziesz z tego. Zjedz jeszcze trochę zupy.
Tak, Tyler pewnie z tego wyjdzie, a co z nią? Przespał spokojnie całą noc. Zaglądała
do niego co godzinę, aż w końcu padła, skuliła się na kanapie i sama zasnęła.
Kolejny dzień niewiele się różnił od poprzedniego. Karmiła Tylera, podawała mu leki,
a on przespał większość dnia i całą noc. Za to trzeciego dnia poczuł się o wiele lepiej i nic mu
się już nie podobało. Zniadanie, które przysłała mu Bella, było za gorące, za słone i zbyt
obfite. Wyrywał się z łóżka, twierdząc, że musi robić plany na zimę i zająć się bydłem. Zima
oznaczała więcej pracy niż zazwyczaj, a jeszcze należało w międzyczasie przygotować bydło
do jesiennej sprzedaży. Nie odpowiadało mu również lekarstwo oraz przymus siedzenia w
domu. Nell zaczynała właściwie mieć go dosyć.
Patrzyła na niego oczami w czerwonych obwódkach, ubrana w pogniecioną żółtą
bluzkę i spłowiałe dżinsy, w których spała. Nie chciało jej się nawet wkładać butów, bo i po
co, skoro jej aktywność ograniczała się do odbierania w drzwiach tacy od Chappy'ego.
- Jak stracę cierpliwość, to się zle dla pana skończy, panie Jacobs - zdenerwowała się
w końcu. - Ktoś musi tu pana pilnować, a wszyscy są akurat bardzo zajęci. To dopiero trzeci
dzień. Antybiotyk działa, a ty chcesz walczyć jak tygrys. Zwietnie. Ale walcz sobie we śnie,
bardzo proszę. Nie życzę sobie samobójstw na moim ranczu.
- To jeszcze nie jest twoje ranczo, jeśli wierzyć twojemu wujowi - przypomniał jej
nieuprzejmie.
- Ale będzie - stwierdziła z determinacją. - A teraz kładz się i zdrowiej.
- Nie chcę leżeć. Chcę wracać do pracy. Podaj mi ubranie - powiedział rozkazującym
tonem, wskazując na krzesło, na którym Chappy powiesił jego garderobę.
- O nie, nie mam zamiaru znowu przez to przechodzić - rzuciła z zaczerwienionymi
policzkami. - A ty sam nie masz jeszcze dość siły, żeby się ubrać.
- Jak diabli, że nie mam!
Podciągnął się do pozycji siedzącej, skrzywił się, wziął głęboki oddech i spróbował
spuścić nogi na podłogę. W tej samej chwili jęknął głośno i zwalił się z powrotem na łóżko,
przeklinając, ile wlezie.
- Niech to szlag, niech jasny szlag trafi tę chorobę i ciebie też! - przeklinał
zapamiętale.
- Wielkie dzięki. Jakie miłe słowa wdzięczności dla kogoś, kto cię przez trzy dni
regularnie karmi i nie śpi, żeby cię doglądać.
- Nie prosiłem cię o to!
- Ktoś to musiał robić - odparowała.
Oparła ręce na biodrach i wpatrywała się w niego złym wzrokiem. Zwietnie wyglądał
na tych poduszkach obleczonych w wykrochmaloną białą pościel. Czarne kosmyki opadały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]