[ Pobierz całość w formacie PDF ]
silnika. W domu było cicho, miarowo tykał zegar.
Tej nocy prawie nie spała. Carson swoimi kąśliwymi uwa-
gami otworzył jej oczy na wiele spraw. Nawet nie wiedziała,
że żyje przeszłością.
Rano, siedząc na łóżku i popijając kawę, przyglądała się
zdjęciu. Ben wyglądał bardzo młodo. Kiedy patrzyła na fo-
tografię, przypomniała sobie ich związek. To nie był gorący
romans. Ben był przystojnym młodzieńcem o zniewalającej
osobowości, a ona była młoda, nieśmiała i bardzo jej pochle-
biało, że zwrócił na nig uwagę. Dopiero namiętność Carsona
uświadomiła jej, że przez wszystkie te lata idealizowała Bena.
Zaczerwienia się na wspomnienie ubiegłej nocy. Carson
był taki czuły i cierpliwy. Gdyby nie zauważył zdjęcia...
Zaczęła nerwowo przemierzać pokój. Jej wzrok spoczął
mimowolnie na łóżku i zaczęła przypominać sobie każdą
chwilę upojnej nocy: głodne pocałunki Carsona, jego delikat-
ne pieszczoty i pożądanie.
Zamknęła oczy. Carson pragnął jej jak oszalały i to nie po
raz pierwszy. Pragnął jej od tak dawna. Może nawet od
samego początku ich znajomości. Ale się do tego nie przy-
znawał. Dopiero teraz, kiedy poprosił ją, żeby go nauczyła
dobrych manier, zaczęła się zastanawiać, czy te lekcje nie
były środkiem wiodącym do celu. Może po prostu chciał
zaspokoić swoje pragnienie.
PANNA Z CHARLESTONU
92
Czy mu na niej zależało? Ta myśl nie dawała jej spokoju.
Czy to był tylko fizyczny pociąg, czy Carson coś do niej czuł?
Czy to było dla niej ważne?
Odniosła filiżankę do kuchni i zaczęła się ubierać. Wszy-
stko się skomplikowało. Jeśli wziąć pod uwagę sposób, w ja-
ki Carson na nią patrzył, złość i te kąśliwe uwagi, które robił,
to na pewno nie będzie chciał jej teraz widzieć.
Angie odebrała kilka telefonów od potencjalnych klien-
tów. Mandelyn wzięła od niej listę i gapiła się na nią bezmy-
ślnie. Minęła godzina, zanim zabrała się do pracy, a nawet
wtedy nie mogła się skupić. Przez cały dzień tęsknie patrzyła
na telefon, licząc, że Carson zadzwoni. Kiedy nie zrobił tego
do siedemnastej, doszła do wniosku, że to już koniec ich
układu. Wróciła do domu w stanie oszołomienia i przez cały
wieczór gapiła się w telewizor.
Wreszcie nadszedł piątek. Przyszła Patty, żeby przypo-
mnieć jej o dzisiejszym przyjęciu.
- Przyjęcie? - Mandelyn zrobiło się niedobrze. Miała tam
iść z Carsonem. - Nie... nie jestem pewna...
- Musisz przyjść - nalegała Patty. - Carson powiedział,
że przyjdziecie razem.
Serce Mandelyn gwałtownie zadrżało.
- Kiedy to powiedział? - zapytała niepewnie.
- Dzisiaj rano, kiedy pojechałam sprawdzić stan zdrowia
jego byka. - Patty szeroko się uśmiechnęła. - Był w podłym
nastroju, póki nie wspomniałam, że będą grali Gibsonowie.
Wiele lat temu grywał z nimi. Jest cholernie dobrym gitarzystą.
- Nie wiedziałam o tym - powiedziała Mandelyn. Było
wiele rzeczy, których o tym człowieku nie wiedziała.
PANNA Z CHARLESTONU 93
- Na pewno będą świetnie grali. Będzie niezła zabawa.
Do zobaczenia o osiemnastej!
- Zgoda - odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem.
- Szkoda, że nie mogę pójść. - Angie westchnęła. - Mu-
szę opiekować się dziećmi siostry. Cała trójka jest w wieku
przedszkolnym. Patty obiecała mnie zapoznać z jednym fa-
cetem. Teraz będę musiała naładować strzelbę i poszukać
kogoś na własną rękę, a to wszystko z powodu brydża.
Mandylen o mało nie roześmiała się, widząc nieszczęśli-
wÄ… minÄ™ sekretarki.
- Zastąpiłabym cię, gdybym mogła - powiedziała i na-
prawdę przez chwilę to rozważała. Nie uśmiechał się jej wie-
czór spędzony w towarzystwie Carsona, który na pewno jej
nienawidzi.
- Przez chwilę chciałam przyjąć twoją propozycję - od-
powiedziała Angie. - Nie przejmuj się. Jakoś przetrwam.
Byłam harcerką.
- To na pewno ułatwi ci zadanie.
- Doświadczenie nabyte w szkole przetrwania zazwyczaj
pomaga w opiece nad przedszkolakami - powiedziała Angie
półgłosem i odebrała telefon.
- Dzwoni pan Wayne.
Mandelyn nie mogła złapać tchu. Chciała powiedzieć
Angie, żeby powtórzyła Carsonowi, iż nie może po-
dejść do telefonu. Zadziwiające, że wyzwalał w niej aż tyle
emocji.
- Odbiorę u siebie - powiedziała i wolnym krokiem
poszła do swojego gabinetu. Podniosła słuchawkę drżącą
ręką.
- Halo?
94 PANNA Z CHARLESTONU
- Będziesz gotowa o siedemnastej trzydzieści? - Carson
zapytał stanowczo.
Brzmienie jego głosu wywołało falę tęsknoty. Zamknę-
ła oczy i, owijając sznur od telefonu wokół palca, powie-
działa:
- Tak.
- To pomysł Patty - przypomniał jej. - Wolałbym pójść
sam.
- Jeśli wolisz... - zaczęła, czując, że celowo ją rani.
- Oczywiście, żebym wolał, ale nie pozwolę, żeby całe
miasto plotkowało, że nie chciałem z tobą iść. Ty też nie
pójdziesz sama. Bądz gotowa. - Rzucił słuchawkę.
Mandelyn także rzuciła słuchawkę i wydała jęk wściekło-
ści. Cisnęła książką telefoniczną w drzwi.
Przybiegła zaskoczona Angie.
- Wszystko w porządku? - zapytała. Patrzyła na Mande-
lyn szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Nigdy nie wi-
działa, by dobrze wychowana panna Bush ciskała przedmio-
tami.
- Nie - powiedziała Mandelyn z płonącym wzrokiem. -
Nic nie jest w porządku. Zabiję go któregoś dnia. Strzelę mu
prosto w serce. Wydrę mu wątrobę i nakarmię nią sępy.
- Panu Wayne'owi? - wykrztusiła Angie. - Przecież je-
steście przyjaciółmi.
- Ja nie przyjazniÄ™ siÄ™ z tym zwierzakiem!
Angie stała nieruchomo, starając się znalezć właściwe
słowa.
- Jadę do domu - powiedziała Mandelyn. Chwyciła to-
rebkę i energicznie ruszyła do wyjścia. - Pozamykaj
wszystko.
PANNA Z CHARLESTONU
95
- Oczywiście. Ale...
- Dosypię mu trucizny do whisky - mamrotała Mandelyn
pod nosem. - Włożę kolce pod siodło.
Angie tylko pokiwała głową.
- To musi być miłość - powiedziała z westchnieniem,
a potem roześmiała się na tę myśl. Panna Bush i Carson
Wayne byliby wyjątkowo niedobrani. Ona była opanowana
i dobrze wychowana, on nieokrzesany i dziki. Nie mogła
sobie wyobrazić ich zakochanych w sobie. Nawet za sto lat.
Podeszła do biurka i zaczęła robić na nim porządek.
Mandelyn jechała do domu z tak dużą prędkością, że
zwróciła uwagę zastępcy szeryfa, Danny'ego Burtona.
Kiedy usłyszała syrenę, zjechała na bok. Siedziała wściek
ła i bębniła palcami o kierownicę, póki niewysoki mężczy
zna do niej nie podszedł.
- Proszę o prawo jazdy i dowód rejestracyjny, panno
Bush - zwrócił się do niej Danny. - Tym razem postąpię
zgodnie z procedurÄ…. Gdzie siÄ™ pali?
- Ogień będzie się palił pod Carsonem, jak tylko znajdę
drewno i zapałki - powiedziała jadowitym tonem.
Przyjrzał się jej.
- Przecież jesteście kumplami - przypomniał.
- Ja i ten grzechotnik?! - wykrzyczała.
Danny odchrzÄ…knÄ…Å‚ i wziÄ…Å‚ od niej dokumenty.
- Carson musiał zrobić coś okropnego, że panią tak wku
rzył. Biedak.
- Biedak? Zamknął pana przecież w szafie, nie pamięta
pan?
Policjant uśmiechnął się szeroko.
- Robi to od sześciu lat. Przyzwyczaiłem się. Poza tym
96 PANNA Z CHARLESTONU
jak wytrzezwieje, zawsze zaprasza mnie do restauracji. Nie
jest złym człowiekiem. - Oddał jej dokumenty i wypisał
mandat. - Dokąd się pani tak śpieszy?
- Na przyjęcie do Patty - powiedziała półgłosem.
- Ja też się tam wybieram. Chyba okaże się ono wielkim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]