[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jest piękna i głęboka, działa tylko na obojętnych, ale nie zawsze potrafi dotrzeć do
szczęśliwych lub nieszczęśliwych; bo najwyższym wyrazem szczęścia lub nieszczęścia jest
przeważnie milczenie; zakochani lepiej się rozumieją bez słów, a gorące, namiętne
przemówienie na grobie porusza tylko postronnych, wdowie i dzieciom zmarłego wydaje się
chłodne i nic nie znaczące.
Kiriłow milczał. Kiedy Abogin wygłosił jeszcze parę zdań o wysokim posłannictwie
lekarza, o poświęceniu etc., doktor zapytał posępnie:
Daleko to jest?
Wiorst gdzieś ze trzynaście czternaście. Mam dobre konie, doktorze! Obiecuję panu, że
zajmie to godzinę w obie strony. Tylko godzinę!
Ostatnie słowa podziałały na doktora bardziej niż powoływanie się na miłość blizniego czy
posłannictwo lekarza. Zastanowił się i powiedział z westchnieniem:
Dobrze, jedziemy!
Szybko, już twardym krokiem, poszedł do gabinetu i wrócił za chwilę w długim surducie.
Uradowany Abogin, przebierając nogami i szurając, pomógł mu włożyć palto i wyszedł z
domu razem z doktorem.
Na dworze było ciemno, ale nie tak bardzo jak w przedpokoju. W tych ciemnościach
wysoka, zgarbiona postać doktora z długą wąską brodą i orlim nosem rysowała się dość
wyraznie. U Abogina, prócz bladej twarzy, uwidoczniła się duża głowa i malutka studencka
czapeczka, ledwo przykrywająca ciemię. Biały szalik zwisał tylko z przodu, z tyłu był
schowany pod długimi włosami.
Proszę mi wierzyć, potrafię docenić pańską wielkoduszność mamrotał Abogin,
pomagając doktorowi wsiąść do powozu. Szybko dolecimy. A ty, Auko, jedz no, kochany,
jak najszybciej! Proszę!
Woznica jechał szybko. Najpierw ciągnął się rząd niepokaznych zabudowań na szpitalnym
podwórku; wszędzie było ciemno, tylko w głębi podwórka z czyjegoś okna przebijało się
przez żywopłot mocne światło i trzy okna górnego piętra w szpitalu wydawały się być
jaśniejsze od powietrza. Potem powóz znalazł się w zupełnych już ciemnościach; wokół
16
unosił się wilgotny zapach grzybów i słychać było szept drzew; obudzone wrony krzątały się
w liściach i podnosiły trwożny smętny krzyk jakby wiedziały, że doktorowi zmarł syn, a żona
Abogina jest chora. Ale oto zaczęły przemykać się pojedyncze drzewa i krzaki; ponuro
błysnął staw, na którym spoczywały duże czarne cienie, powóz potoczył się po gładkiej
równinie. Krzyk wron stawał się coraz mniej donośny, coraz bardziej się oddalał, aż wreszcie
całkiem ucichł.
Prawie przez całą drogę Kiriłow i Abogin milczeli. Tylko raz Abogin ciężko westchnął i
wymamrotał:
Co za męka! Nigdy tak nie kochasz bliskich, jak wtedy, kiedy możesz ich stracić.
Kiedy powóz cicho przekraczał rzekę, Kiriłow nagle się zerwał jakby obudzony pluskiem
wody i zaczął się miotać.
Proszę mnie posłuchać, niech pan mnie puści powiedział tęsknie. Pózniej do pana
przyjadę. Muszę tylko felczera do żony wezwać. Przecież jest całkiem sama!
Abogin nie odpowiedział. Powóz kołysząc się i stukając o kamienie przejechał przez
piaszczysty brzeg i potoczył się dalej. Kiriłow miotał się w tęsknocie i rozglądał się dookoła.
Z tyłu, przy skąpym blasku gwiazd widać było drogę i znikające w ciemnościach przybrzeżne
wierzby. Z prawej strony ciągnęła się równina, gładka i bezkresna jak niebo; gdzieś daleko tu
i ówdzie, chyba na torfowych bagnach, paliły się przyćmione ogniki. Na lewo, równolegle z
drogą, wznosił się pagórek, kędzierzawy od drobnych krzaków, a nad pagórkiem nieruchomo
wisiał duży czerwony półksiężyc z lekka zaćmiony przez mgłę i otoczony drobnymi
chmurkami, które, wydawało się, oglądały go ze wszystkich stron i pilnowały, żeby nie uciekł.
W całej przyrodzie odczuwała się jakaś beznadziejność i rezygnacja; ziemia jak upadła
kobieta, która siedzi w samotności w ciemnym pokoju i próbuje nie myśleć o przeszłości,
męczyła się wspomnieniami o wiośnie i lecie i z pokorą czekała na nieuniknioną zimę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]