[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Brodzkiego.
Zawsze, doktorze! Proszę oficer wciągnął gościa do pokoju. Kawy?
Chętnie. Neska? Za dużo pan jej pije. To widać.
Co robić? Działa silniej niż zwyczajna.
Wskazał ręką na papiery zalegające biurko. Arski powstrzymał pytanie, czy to wszystko
dotyczy sprawy Jubilera . Wziął popielniczkę pełną niedopałków, wyszedł na korytarz i
oczyścił ją nad śmietniczką.
Zatruwa się pan powoli, ale systematycznie przestrzegł gospodarza wróciwszy do
pokoju. Za kilka lat będzie pan miał w płucach parę kilo smoły. Niedopałki są bardziej
szkodliwe niż nawet samo palenie. A potem rak, jak amen w pacierzu.
A pan nie pali? uśmiechnął się porucznik.
Palę, ale ja już jestem stary. Jedną nogą na tamtym świecie. Pan jest jeszcze młody.
Zresztą napisane jest, że lekarz musi dbać o zdrowie innych, natomiast nigdzie nie jest napi-
sane, że musi dbać o własne.
Obaj się roześmieli. Porucznik Brodzki dobrze wyczuwał życzliwość, jaką darzył go
stary lekarz.
Ogarnęło go pragnienie podzielenia się z tym człowiekiem wszystkim, co dotychczas
wiedział o sprawie Nowickiego. Z tym pragnieniem łączyło się wyrachowanie: śledztwo
posuwało się opornie, jeżeli w ogóle można było mówić o jakimkolwiek postępie; może by
doktor coś pomógł. Arski jakby wyczuł tok myśli oficera, gdyż nieoczekiwanie od dysertacji
na temat szkodliwości nikotyny i kofeiny przeskoczył do afery Jubilera :
Nie znam dotąd szczegółów tej sprawy. Wprawdzie rozmawiałem z Andrzejem, ale
on tak jest zmęczony nerwowo, że w ogóle nie chce wdawać się w żadne opowiadania.
Powiedział mi tylko, że to wszystko jest...
Zaterkotał telefon. Porucznik podniósł słuchawkę.
Brodzki. Słucham.
...
Ze mną? Dobrze. Proszę go wpuścić.
Odkładając słuchawkę objaśnił swego gościa:
O wilku mowa! Za chwilę będzie tutaj Andrzej Nowicki.
Doktor westchnął. Uniósł się z krzesła.
Nie będę wam przeszkadzał. Chciałem tylko panu powiedzieć, że Andrzej zdecydo-
wał podać się w Jubilerze do dymisji. Nie chce pracować tam, gdzie wokół niego wytwo-
rzono dwuznaczną sytuację.
Porucznik przytrzymał doktora za rękę. Chciał tych dwóch zobaczyć razem, równocze-
śnie.
Mnie pan przeszkadzać nie będzie, chyba że Nowicki zażąda rozmowy w cztery
oczy. Na to jeszcze jest czas.
Arski zawahał się, lecz już pukano do drzwi.
Pierwsze spojrzenie Nowickiego padło na Arskiego. Zdziwienie połączone z radosnym
uśmiechem ożywiło bladą, zmęczoną twarz młodego człowieka.
O! Ty tutaj? Nie oczekiwałem.
Sąsiedzkie odwiedziny. Razem z porucznikiem Brodzkim pracujemy w jednym
gmachu Arski obejmował Andrzeja za oba ramiona.
Brodzki zrazu niepostrzeżony przez przybysza, teraz wystąpił z powitaniem. Chciał, by
wypadło możliwie najserdeczniej. Obecność Arskiego ułatwiała stworzenie nastroju bardziej
towarzyskiego. Podsuwał krzesła, podawał papierosy i od razu szykował kawę.
Przed chwilą wysłuchałem kazania o niezmiernej szkodliwości niedopałków i neski.
Pan zapewne nieraz już to słyszał? porucznik zwrócił się do Nowickiego.
Odkąd tylko zacząłem palić papierosy i pić kawę Andrzej uśmiechnął się z
wyraznym przymusem.
I od tamtego czasu mimo wszystko pije pan stale, i teraz też się z nami napije.
Dobrze? Porucznik już rozstawił trzy filiżanki z gorącym specjałem. Zaczął opowiadać
przy tym o różnych sposobach parzenia kawy, o słodyczy kawy po turecku, o wygodzie pły-
nącej z używania neski i zaraz rozmowę dość jednostronnie prowadzoną przerzucił na
wiecznie aktualny temat: papierosy fajka cygara, w najmniejszym stopniu nie zrażając
się raczej monosylabowymi komentarzami obu swych gości. Mówiąc to wszystko, częstując
papierosami i dolewając kawy porucznik przyłapywał spojrzenia pełne troski i przywiązania,
jakimi Arski raz po raz ogarniał Andrzeja. Nie! Dobrze jednak zrobił, że nie uległ nastrojowi
chwili i zachował w stosunku do Arskiego dyskrecję. Doktor nie mógł w tym wypadku być
bezstronnym doradcą!
Przez cały ten czas Andrzej był w rozmowie nieobecny, niemal się nie odzywał, coraz
bardziej zdenerwowany. Za chwilę będzie musiał powiedzieć, z czym przyszedł pomy-
ślał Brodzki.
Istotnie, gdy gospodarz w swej gawędzie zrobił pauzę, by zapalić papierosa; Andrzej
Nowicki odezwał się tonem bardzo poważnym, jak człowiek, który podjął jakąś ważną dla
siebie decyzję:
Panie poruczniku! Przyszedłem tutaj w specjalnym celu.
Porucznik odłożył nie zapalonego papierosa. Czas towarzyskiej gawędy minął. Spojrzał
prosto w twarz Nowickiego.
Słucham.
Pragnę zameldować panu moją całkowitą gotowość do pełnej współpracy z milicją.
Proszę mną dysponować według uznania. Zrobię wszystko, byle tylko odkryć tego, kto mnie
tak strasznie skrzywdził.
Nowicki przerwał. Dyszał ciężko, jak po przebyciu trudnej drogi.
Czy znaczy to, że pragnie mi pan coś bardzo specjalnego zakomunikować?
Porucznik uczynił w stronę doktora Arskiego gest bardzo jednoznaczny, choć delikatny i dy-
skretny. Przykro mu było, ale nie widział innego sposobu.
Arski uśmiechnął się z pełną zrozumienia aprobatą. W takich sprawach nie ma miejsca
na towarzyskie ceregiele. Nim porucznik skończył mówić, doktor wysunął się na korytarz i z
tamtej strony delikatnie zamknął drzwi od pokoju porucznika.
Zdołał tylko usłyszeć pierwsze słowa odpowiedzi Nowickiego:
Specjalnego? Nie mam nic do dodania...
IV
Warszawa, poniedziałek, 10 czerwca
Profesor Nowicki i doktor Arski, dwaj starsi panowie, powoli szli ulicą Filtrową przez
jej najbardziej zieloną część, pełną obfitych drzew. Zachodziło słońce i chwiejące się gałęzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]