[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nieprzypadkowo zgromadziła się na Finneganach, pomoże mi zobaczyć te ukryte
połączenia, z pozoru poplątane, ale możliwe do odsłonięcia i wyjaśnienia. Oczekiwałem,
że wnikliwe badanie pokaże, gdzie tkwi błąd. Co zrobiliśmy nie tak my, ludzie Zachodu
gdzie zboczyliśmy z kursu, który prowadził nas ku wzrostowi i doskonałości? Wiadomo,
że czasem drobne, z pozoru niezauważalne odchylenie potrafi sprawić, że statek nie dotrze
do docelowego portu. Z każdą milą morską wzrasta jego oddalenie od prawidłowego toru,
aż wreszcie, po drugiej stronie oceanu, przybija do brzegu wiele mil od celu.
Wiem, że ta metafora nie jest dopracowana, lecz próbuję uchwycić sedno mojej
wizji. Głęboko wierzyłem i wierzę nadal, że poznając przyczyny tego błędu, da się go
jeszcze naprawić. Usuwając je, możemy sprawić, by maszyna nadal działała tak dobrze,
jak przedtem. Ale najpierw trzeba zobaczyć, co przestało działać. Inna metafora:
pamiętam jak dziś, że na lekcjach matematyki zdarzało mi się, przez nieuwagę, zapomnieć
o jakimś działaniu. A to czegoś nie dodałem, a to nie zmieniłem znaku, a to podzieliłem
zamiast pomnożyć. Wynik był katastrofą, ocena klęską. Ale mogłem, cofając się po
krokach algebraicznych przekształceń, znalezć zródło owego zła. Tak, ta metafora jest
lepsza! (Muszę wykreślić porównanie marynistyczne; choć ono lepiej pasuje do symboliki
projektu: Finnegany są wyspą, Iona jest wyspą, statek jest jak najbardziej na miejscu).
Grunt to spójność metafor, bo to one organizują nasze myślenie.
Dość jednak dygresji, dygresje gubią nawet najwybitniejszych myślicieli. A zatem:
prosto do celu, bez zbaczania z kursu!
W międzyczasie musiałem dopisać jeszcze: postmodernizm, posthumanizm,
cybernetykę, rzeczywistość wirtualną, upadek obyczajów, sztuczną regulację poczęć,
sekularyzację, klerykalizm, narkotyki, rozprzężenie moralne, seksizm, feminizm,
antyfeminizm& A to zaledwie wierzchołek góry lodowej, który i tak robi upiorne
wrażenie, zdolne każdego pogrążyć w rozpaczy.
Miałem listę nazwisk, miałem listę specjalności, miałem listę problemów. Teraz
pozostawało najtrudniejsze. Pogrupować problemy w spójne zbiory i przyporządkować je
do poszczególnych osób. I tu zaczęły się schody.
Najpierw przyjąłem klucz dyscyplin naukowych. Od śmierci Boga filozofowie; od
kryzysu Kościoła teologowie (tu liczyłem na niewykorzystany intelekt ojca Dignama);
od rozpadu rodziny socjologowie, itd. Ale przecież na większość spisanych przeze mnie
problemów można spojrzeć z kilku perspektyw. Taka interdyscyplinarność podnosi zresztą
rangę grantu, komisje unijne lubią interdyscyplinarność, jest modna i działa jak zaklęcie.
Nie należy ślepo podążać za modą, ale można ją wykorzystać do swoich celów!
Zobaczywszy to wszystko jasno, zacząłem znów łączyć problemy z nazwiskami, aż
doszedłem do końca listy. Używałem różnych kolorów, a rolę każdego z nich opisałem w
specjalnej legendzie (piąta kartka).
Kiedy skończyłem i odłożyłem cienkopisy, ujrzałem kolorową pajęczynę, przez
którą z trudem dało się dostrzec biel kartki. Inny by się przeraził, ale nie ja.
Doświadczyłem wizji tam, na wzgórzu Toehill, i nosiłem w sobie jej moc. Wytrwałość
cnotą uczonego, jak powtarzał nam profesor od języka staro-cerkiewno-słowiańskiego. A
ja bywałem bardzo wytrwały. Choć mam świadomość, że czytelnik, który uważnie
zapoznał się z moimi wspomnieniami, może żywić co do tego niejakie obawy.
Przede wszystkim metoda. Spokojnie otwarłem laptop i zacząłem wpisywać
wszystko, już uporządkowane, w tabelkach. Do każdego nazwiska grupa problemów,
potem na odwrót: problem i przyporządkowane nazwiska. Okazało się, że niecałe
dwadzieścia osób, którymi dysponowałem w St. Brendan, utworzyło, oczywiście w
różnych konfiguracjach, siedemdziesiąt dwa podzespoły robocze. Dużo. Choć, jak szybko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]