[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie byli przygotowani nikt nie lubi eksperymentować na sobie. Przykro mi, chłopcze, nie mamy
czasu się zastanawiać, pomyślał Jason.
Meta zajmowała się jeszcze dwoma ostatnimi młodzieńcami. którzy wyskoczyli z krzaków
z bardzo mocną i prawie niewidoczną siecią. Właśnie kończyła ich wiązać, kiedy drań, który
wyszedł z samochodu, wycelował w nią karabin. Pierwszy zareagował Jason i celnym strzałem
wybił broń napastnikowi, rozwalając mu przy okazji rękę. Przepraszam, bracie, pomyślał Jason, ale
sam się o to prosiłeś.
Po usłyszeniu strzału Meta od razu włączyła się do akcji. Na szczęście nie zaczęła strzelać
na oślep; skoczyła jak tygrysica na kierowcę i odrzuciła go jak najdalej od samochodu. Jason już
siedział za kierownicą. Z transportem naziemnym radził sobie lepię niż jego narzeczona.
Pyrrusanka za każdym razem próbowała oderwać się od ziemi i kierownicę ciągnęła do siebie, a
pedał gazu wbijała w podłogę już na pierwszym biegu.
Na planetach o takim poziomie rozwoju jak Cassylia i Darkhan spotykało się jeszcze tego
rodzaju samochody ze sprzęgłem, skrzynią biegów, z trzema pedałami, którymi trzeba było
zgrabnie manipulować, zamiast wciskać wszystkie na raz. Przedpotopowy elektromobil łatwo
dawał się prowadzić; niestety, jak szybko zrozumiał Jason, był uzależniony od drogi, biegnącej nad
gigantyczną elektrodą. Dzięki poduszce magnetycznej i próżniowemu systemowi mocowania kół
samochód rozwinął szaloną, jak na naziemny pojazd, prędkość na prostych odcinkach z półtora
tysiąca kilometrów na godzinę, nie mniej. Pózniej z obydwu stron zaczęły się najpierw dzielnice
przemysłowe, potem osiedla mieszkaniowe, a wreszcie biurowo-handlowe centrum. Tu należało
zmniejszyć prędkość i zastosować inną taktykę. Elektromobil sunął teraz w gęstym strumieniu
pojazdów. Rozpaczliwie manipulując między pasami, Jason szybko zrozumiał, że na ogonie siedzą
im co najmniej dwa samochody. Na trasie ich nie widział. Ale prawdopodobnie przekazano
informację do miasta i włączono do pościgu tutejszych pracowników.
Ciekawe tylko, kto tym steruje, pomyślał. Pochłonięty prowadzeniem samochodu, pięknymi
widokami za oknem i omawianiem z Metą szczegółów ostatniej walki, nie miał dotąd czasu, by
zastanowić się nad tym problemem.
Jak myślisz zapytał Metę kto próbował nas złapać?
Jacyś bandyci powiedziała niezdecydowanie. Zawahała się, uznając absurdalność
takiego przypuszczenia i dodała, idąc dalej w tym kierunku: Albo agenci Rodgera Wayne a.
Po co? zdziwił się Jason.
Nie wiem wyznała Meta. Ale on mi się nie spodobał.
Czysto kobieca logika.
Jak na agentów Wayne a, mają za mocną sieć na wrogiej w końcu planecie. A jak na
bandytów... Zbyt bezczelnie zachowują się na oczach policji. Oczywiście, wszystko tutaj mogło się
zmienić, ale niegdyś na Darkhanie prawie nie było mafii i korupcji, zwłaszcza w porównaniu z
Cassylią. Mieli najniższy wskaznik przestępczości w całym zamieszkanym wszechświecie. Myślę,
że albo są to goście z innego, dalekiego świata, którzy znienacka zaskoczyli miejscową władzę,
albo jest to sama władza. W każdym państwie przeżywającym okres postindustrialny... tak, wiem,
to niezgrabne słowo, ale właśnie tak wygląda tutejsza gospodarka i polityka... istnieją co najmniej
dwie policje: zwykła i specjalna, tajna. Pierwsza próbowała nas zatrzymać w porcie lotniczym,
druga, jako bardziej wpływowa, wyzwoliła nas od pierwszej w sobie tylko wiadomym celu. A my,
rzecz jasna, nie mamy zamiaru służyć niczyim interesom. Na mroki przestrzeni! Jak tu pozbyć się
ogona, kiedy wszystkie pojazdy poruszają się tylko po elektromagistralach?!
Pierścień wokół nich powoli się zacieśniał. Prześladujące ich samochody nie wyglądały na
policyjne, w każdym razie nie miały specjalnego oznakowania. Jason skręcił do centrum, gdzie od
elektroulicy coraz częściej odchodziły w różne strony chodniki dla pieszych. W jednym z takich
zaułków zobaczyli policyjny wóz z zieloną świecącą kulą na dachu i obrzydliwie wyjącą syreną,
który blokował przejazd. Widocznie do tej chwili Jason zdążył złamać niejedną zasadę ruchu
drogowego. Cóż, robi się naprawdę wesoło pomyślał.
Sprawnie wyminął samochód policyjny, poruszany heliosilnikiem albo silnikiem jądrowym
(policja nie mogła być uzależniona od zasilania elektrycznego) i ruszył prosto po ciągłej linii do na
najbliższego skrzyżowania, gdzie w kłębach kurzu pracował agregat budowlany. Ruch w tym
miejscu, mimo że okrężny, był znacznie spowolniony. Spocony, błyszczący jak świeżo umyty
bakłażan policjant kierował ruchem ulicznym w śnieżnobiałym hełmie i kremowej koszuli.
Rozpaczliwie machał rękami, ale chyba nikt nie słuchał jego poleceń. Tylko patrzeć, jak powstanie
ogromny korek. Jason postanowił przyspieszyć ten proces. Zahamował gwałtownie i nie
prawidłowo, skręcił elektromobilem prawie w poprzek drogi, taranując przy tym dwa czy trzy
samochody, które z kolei zahaczyły o tuzin innych. Nikt z kierowców i pasażerów przy tym nie
ucierpiał, ale krzyków i brzęku stłuczonych karoserii było co niemiara. %7łeby zrobić jeszcze
większe zamieszanie, Jason, wyskakując z samochodu, rzucił w tłum parę małych świec dymnych.
Przeciskając się między autami, a czasem skacząc po maskach, przebili się na środek
skrzyżowania.
Krzątał się tam, ciągnąc za sobą kłąb kabla, ciężki pomarańczowy robot, cały w czarnych
stróżkach oleju maszynowego, jak spocony górnik na przodku. Spod brzucha robota wyszedł
poruszający się leniwie tęgi, niemłody robotnik, pozostawiony, by pilnować archaicznych
urządzeń. Tępo popatrzył na Jasona, a raczej na to, co znajdowało się za jego plecami, i nagle
krzyknął z niespodziewaną u melancholijnego grubasa ekspresją:
Khata-a-r!
Pózniej Jason sprawdził, że to słowo znaczy Uważaj! Ostrożnie! , ale w tamtej chwili
wystarczył sam gwałtowny wrzask zadziałał jak syrena alarmowa.
Plac budowy był ogrodzony. Kiedy Jason minął niewysoki prowizoryczny płot, odwrócił
się. W samą porę. W chmurze dymu, po drugiej stronie zatrzymanego potoku elektromobili, stało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]