[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Boże, jaka ona piękna, pomyślał, sycąc oczy nagością, której nawet nie była świadoma.
Ciekawe, czy kiedykolwiek pozwoliła któremuś chłopakowi patrzeć na swoje nagie
piersi. Miał nadzieję, że nie, bo sama myśl o tym, że inny mężczyzna mógłby patrzeć na nią
jak on w tej chwili, budziła w nim mordercze instynkty. Wolał nie wyobrażać sobie, że ktoś
inny mógłby jej dotykać, całować tę piękną gładką skórę... Człowieku, o czym ty myślisz,
zirytował się. To nie ma najmniejszego sensu!
- Abby! - powiedział trochę zbyt ostrym tonem.
Poruszyła się, ale nie otworzyła oczu. We śnie przewróciła się na plecy, dzięki czemu
mógł teraz podziwiać jej biust w całej okazałości. Czuł, że jeszcze chwila, i zrobi coś
nieobliczalnego, zaklął więc pod nosem i pochylił się nad nią, delikatnie zbierając poły
nieszczęsnego stanika. Kiedy zapinał drobne guziczki, ręce dygotały mu jak w febrze.
Dziękował Bogu, że Abby nie widzi, w jakim on jest stanie.
Starał się jej nie dotykać, ale nie było to łatwe. Gdy w pewnej chwili musnął
wierzchem dłoni jej pierś, westchnęła cichutko i wyprężyła się jak struna.
Zacisnął zęby. Pokonując własną niezdarność, zapiął ostatni guzik i ostrożnie wziął ją
na ręce. Następnie oparł się jednym kolanem o łóżko i zaczął ściągać narzutę i kołdrę. Było
mu bardzo niewygodnie, więc co chwila poprawiał Abby, by nie wysunęła mu się z rąk. Po
minucie takiej gimnastyki otworzyła oczy, popatrzyła na niego półprzytomnie i uśmiechnęła
się lekko.
- Już śpię - szepnęła, tuląc się do niego jak dziecko.
Miły zapach jej rozgrzanego ciała odurzył go jak mocny trunek.
- Naprawdę śpisz? - zapytał takim głosem, jakby ktoś chwycił go za gardło.
Delikatnie położył ją na błękitnym prześcieradle i jedną dłonią uniósł do góry jej
głowę, by wsunąć pod nią poduszkę. Kiedy to robił, niemal dotknął ustami jej warg. Abby
cały czas trzymała go za szyję, więc ostrożnie wysunął się z jej objęć. Kiedy w końcu
przykrył ją kołdrą po samą szyję, odetchnął z niekłamaną ulgą.
- Pierwszy raz ktoś mnie układa do snu - mruknęła.
- Nie licz na to, że opowiem ci bajkę - odparł cicho, rozbawiony sytuacją. - Znam
tylko bajki dla dorosłych, więc jesteś jeszcze na nie za młoda.
- Na wszystko jestem za młoda. O wiele za młoda - westchnęła, zamykając oczy. -
Och, Calhoun, nawet nie wiesz, jak bardzo żałuję, że nie jestem blondynką.
- Co takiego? - zdziwił się. - Dlaczego? - zapytał, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Tym razem Abby zasnęła na dobre. Dłuższą chwilę siedział zamyślony na brzegu
łóżka, wpatrując się w jej spokojną, zaróżowioną buzię. Potem wstał i zgasiwszy światło,
opuścił pokój. Właśnie schodził na dół, gdy w drzwiach salonu stanął Justin.
- Przywiozłeś Abby do domu? - zapytał, przecierając zmęczone oczy.
- Przywiozłem. Jest u siebie. Zpi, zalana w trupa - relacjonował, zdejmując marynarkę.
Justin zmrużył oczy.
- A tobie co się stało? - zainteresował się, wskazując na spuchniętą wargę brata.
- Nic takiego. Drobna różnica zdań pomiędzy mną a jednym gościem z baru -
wyjaśnił z ironicznym uśmiechem.
Sięgnął butelkę brandy i nalał sobie kieliszek. Bawił się nim przez chwilę, obserwując
wirujący na dnie złocisty płyn.
- Napijesz się?
Justin pokręcił głową. Ignorując pełne nagany spojrzenie brata, zapalił papierosa.
- O co się biłeś?
- O Abby.
- O Abby?
- Tak - westchnął Calhoun ciężko.
- Co się dzieje z tą dziewczyną? - Justin zapatrzył się w pomarańczowy żar. - Wczoraj
męski striptiz, dzisiaj awantura w barze. Najwyrazniej coś ją gryzie.
- Tyle to i ja wiem. Najgorsze, że nie mam pojęcia co. Nie podoba mi się ta jej bliska
znajomość z Misty. - Skrzywił się. - Ale przecież nie powiem Abby, o co w tym wszystkim
chodzi.
Justin w zamyśleniu zaciągnął się papierosem.
- Podejrzewasz, że Misty wykorzystuje ją, żeby się do ciebie zbliżyć - powiedział po
chwili.
- Właśnie! - Calhoun pociągnął tęgi ryk. - Jakiś czas temu zaczęła się do mnie ostro
przystawiać, ale ją pogoniłem. Chryste, przecież nie będę sypiał z przyjaciółkami Abby.
- Jasne. Jak ona się czuje?
- Chyba dobrze. - Calhoun przemilczał fakt, że osobiście ułożył ją do snu. Wolał też
nie zwierzać się bratu, że teraz siedzi tu i pije z jej powodu, mimo iż w normalnych
warunkach raczej unika alkoholu.
- O co poszło w barze? - zainteresował się Justin.
- Jakiś chamski typ zaczął ubliżać Abby.
- I co?
- Nic. Dałem mu w zęby.
- Gratuluję. Tę dziewczynę rzeczywiście trzeba mieć na oku.
- Zwięte słowa - zgodził się Calhoun. - Może zagramy w orła i reszkę, który z nas ma
się tym zająć?
- Po co mam ci wchodzić w paradę, skoro tak dobrze pilnujesz naszych wspólnych
interesów? - Na ustach Justina pojawił się nikły uśmieszek, który natychmiast znikł, gdy ten
podchwycił zatroskane spojrzenie brata. - Za trzy miesiące Abby będzie pełnoletnia - przypo-
mniał Calhounowi. - Wiesz o tym, że postanowiła zamieszkać z Misty? Zdaje się, że zaczęły
już szukać mieszkania.
Calhoun w okamgnieniu zmienił się na twarzy.
- Misty ją zdemoralizuje. Będzie ją podsuwała pod nos swoim kumplom jak jakiś
smakowity kąsek.
Zaskoczony Justin uniósł brwi. Calhoun mówi rzeczy, które zupełnie do niego nie
pasują. Wygląda też jakoś dziwnie nieswojo.
- Nie zapominaj - zaczął ostrożnie - że Abby nie jest naszą własnością. To, że jest pod
naszą opieką, wcale nie znaczy, że mamy prawo decydować o jej życiu.
- Więc co? Mam pozwolić, żeby poderwał ją pierwszy lepszy pijak w barze? Nigdy
na to nie pozwolę! - gorączkował się Calhoun.
Rozzłoszczony, odstawił pusty kieliszek i wyszedł z salonu, zabierając ze sobą
butelkę. Justin popatrzył w ślad z nim, a potem uśmiechnął się do siebie kątem wąskich ust.
Następnego ranka obudził Abby potężny kac. Głowa bolała ją tak mocno, że nie była
w stanie zebrać myśli. Siedziała więc bezradnie na łóżku, ściskając palcami skronie. Zegarek
wskazywał punkt siódmą, a to oznaczało, że za półtorej godziny musi być już w pracy. Z dołu
dobiegały zwykłe o tej porze odgłosy śniadania. Zniadanie. Na myśl o jedzeniu Abby dostała
mdłości.
Najwolniej jak mogła, wstała z łóżka i na chwiejnych nogach poszła się umyć.
Wystarczyło, że wyczyściła zęby i opłukała twarz zimną wodą, a od razu poczuła się lepiej.
Zaskoczona obejrzała w lustrze starannie pozapinaną górę nocnej koszuli. Mogłaby przysiąc,
że wczoraj wieczorem nie udało jej się tego zrobić. Musiała więc uporać się z guzikami nad
ranem, gdy już porządnie zmarzła i schowała się pod kołdrę.
Sobota była w tuczarni normalnym dniem pracy. Abby szybko przywykła do nieco
dłuższego tygodnia. Wolna niedziela w zupełności jej wystarczała, a jeśli akurat w sobotę
miała coś do załatwienia w mieście, zawsze mogła wyrwać się na trochę z biura. W ostatnich
miesiącach rzadko korzystała z tego przywileju. Wolała siedzieć tam cały dzień, bo dzięki
temu mogła być bliżej Calhouna.
Postanowiła, że akurat dziś ubierze się wyjątkowo starannie. To, że nie jest wielką
pięknością, nie znaczy, że nie potrafi o siebie zadbać. Po chwili zastanowienia wyjęła z szafy
jasnoszary kostium, bluzkę z błękitnego wzorzystego jedwabiu i eleganckie szpilki. Potem
uczesała włosy w staranny kok i zrobiła sobie delikatny makijaż. Obejrzała się dokładnie w
dużym lustrze i zadowolona z efektu postanowiła zejść na dół z dumnie uniesioną głową.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]