[ Pobierz całość w formacie PDF ]
językiem otwarte usta. Zanim zdołała wyciągnąć zza pasa nóż, Poyly skoczyła jej na plecy. Zmagały
się wśród miękkich łodyg, nieznajoma mocno ścisnęła Poyly za gardło. W rewanżu Poyly ugryzła ją w
ramię. Wpadł Gren i oplatając rękami szyję nieznajomej, odciągnął ją. Złote włosy rozsypały się po jej
twarzy Dziewczyna stawiała zaciekły opór, ale już ją mieli. Wkrótce leżała spętana na konarze, łypiąc
na nich z dołu oczami.
- Spisaliście się na medal! Teraz ona zaprowadzi nas... zaczął smardz.
- Cicho! - wychrypiał Gren, ale takim tonem, że grzyb usłuchał natychmiast.
Coś się przesuwało szybko w górnych warstwach drzewa. Gren znał las. Wiedział, jak odgłosy walki
ściągają drapieżców. Zaledwie wypowiedział słowo, gdy po najbliższym pniu zjechał spiralą zrzynek i
strzelił w nich jak sprężyna. Gren był przygotowany. Sztylety są bezużyteczne przeciw zrzynkom.
Uderzeniem kija wybił go w powietrze jak wirującego bąka. Zrzynek zakotwiczył się sprężystym
ogonem, ustawiając się do ponownego ataku, ale spływający łukiem z listowia lotniak pochwycił go i
pożeglował z nim dalej. Poyly i Gren przypadli płasko przy swoim jeńcu i czekali. Przerazliwa cisza
lasu ponownie napływała ze wszystkich stron jak fale i znów las był bezpieczny.
12.
Ich branka prawie się nie odzywała. Na pytania Poyly potrząsała głową i wydymała wargi. Wydostali z
dziewczyny tylko tyle, że zwano ją Yattmur. Wyraznie trwożyły ją złowieszcze krezy wokół ich szyj i
połyskujące na głowach narośle.
- Grzybie, ona nie może mówić ze strachu - odezwał się Gren, poruszony urodą siedzącej u ich stóp
spętanej dziewczyny - Nie przepada za twoim widokiem. Zostawmy ją może i ruszajmy dalej.
Znajdziemy innych ludzi.
- Uderz ją, a może wtedy przemówi - zabrzęczał niemy głos smardza.
- Ale to wystraszy ją jeszcze bardziej.
- To może rozwiąże jej język. Uderz ją w twarz, w tenże policzek, którym zdajesz się tak
zachwycać...
- Mimo że nic mi nie grozi z jej strony?
- Ty niemądre stworzenie, dlaczego nie potrafisz zrobić użytku z całego swojego mózgu naraz? Ona
nam bardzo zagraża, bo nas opóznia.
- Chyba masz rację. Nie przyszło mi to do głowy. Głęboko myślisz, grzybie, muszę przyznać.
- Więc rób, co mówię, i przyłóż jej.
Gren z ociąganiem podniósł rękę. Smardz targnął jego mięśniami. Dłoń gwałtownie spadła na
policzek Yattmur, aż głowa jej odskoczyła. Poyly zmieniła się na twarzy i spojrzała pytająco na swego
partnera.
- Obrzydliwe stwory! Moje plemię was zabije - zagroziła Yattmur, obnażając na nich zęby
Z błyskiem w oku Gren ponownie wzniósł dłoń.
- Chcesz jeszcze raz oberwać? Gadaj, gdzie mieszkasz.
Dziewczyna szarpała się bezskutecznie.
- Jestem tylko jedną z pasterek. yle robisz, wyrządzając mi krzywdę, jeśli jesteś z tej samej rasy. Co
ja ci złego wyrządziłam? Zbierałam tylko owoce.
- Potrzebujemy odpowiedzi na pytania. - Znowu podniósł rękę i tym razem branka się poddała.
- Jestem pasterką. Pasę zaskącze. Walka ani odpowiadanie na pytania nie należą do mnie. Mogę
was zaprowadzić do mojego plemienia, jeśli chcecie.
- Powiedz nam, gdzie przebywa twoje plemię.
- Zamieszkujemy Skraj Czarnej Gardzieli, zaledwie kawałek drogi stąd. Jesteśmy spokojnymi
ludzmi. Nie spadamy ni z tego, ni z owego innym na plecy.
- Skraj Czarnej Gardzieli? Zaprowadzisz nas do nich?
- Co złego zamierzacie nam zrobić?
- Nikomu nie chcemy zrobić nic złego. Poza tym widzisz przecież, że jest nas tylko dwoje. Czego
miałabyś się obawiać?
Yattmur zrobiła posępną minę, jakby nie dowierzała jego słowom.
- W takim razie musicie mnie postawić na nogi i uwolnić mi ręce. Moi ludzie nie mogą mnie zobaczyć
ze spętanymi rękami. Nie ucieknę wam.
- Przeszyję cię na wylot, gdybyś próbowała - powiedział Gren.
- Uczysz się - zabrzmiał pełen aprobaty głos smardza. Poyly uwolniła Yattmur z więzów.
Dziewczyna przygładziła włosy, roztarła nadgarstki i rozpoczęła wspinaczkę; dwójka zwycięzców
deptała jej po piętach wśród milczących liści. Nie odzywali się już więcej, lecz w sercu Poyly narastało
zwątpienie, tym bardziej że na jej oczach załamywała się bezkresna ciągłość figowca. Schodzili za
Yattmur z drzewa. Wielkie, zwieńczone parzyperzem i jagodobijem rumowisko skalnych odłamków
strzelało w górę przy ich ścieżce, za nim następne. Lecz mimo że szli w dół, w górze jaśniało coraz
bardziej - znak, że figowiec odbiegał tu daleko od swej zwykłej wysokości. Gałęzie stawały się coraz
cieńsze i poskręcane. Podróżników przeszyły promienie słoneczne.
Wierzchołki prawie dotykały Dna. Co to może znaczyć? Poyly wyszeptała w myśli to pytanie, a
smardz odpowiedział:
- Las musi gdzieś ustąpić. Dochodzimy do rumowiska, na którym nie może rosnąć. Nie bój się.
- Chyba zbliżamy się do Skraju Czarnej Gardzieli. Boję się tej nazwy, grzybie. Wracajmy, nim
wpadniemy w śmiertelne tarapaty.
- Nie mamy dokąd wracać, Poyly. Jesteśmy tułaczami. Możemy jedynie iść dalej. Nie obawiaj się.
Pomogę ci i nigdy cię nie opuszczę.
Gałęzie były za słabe i zbyt cienkie, by ich utrzymać. Yattmur zeskoczyła, spadając łukiem na twardy
występ skalny. Poyly i Gren wylądowali przy niej. Przypadli do ziemi i spojrzeli na siebie niepewnie.
Wtem Yattmur uniosła dłoń.
- Słuchajcie! Zaskącze nadchodzą! - zawołała, gdy po lesie zadudniło jak od ulewy. - To właśnie te
zwierzęta łowi moje plemię.
U podnóża ich skalnej wyspy rozciągała się równina. Nie żadne obrzydliwe grzęzawisko zgnilizny i
śmierci, przed którym tak często przestrzegano Grena i Poyly w ich plemiennych czasach. Była
czerwonawoczarna, dziwacznie spękana i poszarpana jak zamarznięte morze. Porastało ją niewiele
roślin. Wydawało się, że ma własne skamieniałe życie, tak była usiana powykrzywianymi otworami,
które przypominały udręczone pępki, oczodoły, usta.
- Te skały mają złe oblicza - wyszeptała Poyly, spoglądając w dół.
- Cicho! Idą tędy - powiedziała Yattmur.
Kiedy tak wypatrywali i nasłuchiwali, z głębin lasu wyskoczyła dziwnym cwałem wataha cudacznych
stworzeń i rozsypała się po dziobatym terenie. Te puszyste istoty były roślinami, które w ciągu
bezkresnych tysiącleci wyćwiczyły się w prymitywnym naśladownictwie zajęczej rodziny. Bieg miały
powolny i niezgrabny w porównaniu z gatunkiem, który zastąpiły. Włókniste ścięgna skrzypiały im
głośno, w pędzie zaskącze przewalały się z boku na bok. Wyróżniała się głowa zaskącza z szuflowatą
szczęką i wielkimi uszami, podczas gdy reszta ciała nie miała wyraznych konturów ni barwy Przednie
łapy przypominały liche paliki, małe i niezręczne, za to tylna para była znacznie dłuższa i ona
przynajmniej zachowała coś z gracji nogi zwierzęcej. Gren i Poyly niewiele z tego rozumieli. Dla nich
zaskącze były po prostu dziwnym, nieznanym przedtem rodzajem stworzeń o niewytłumaczalnie zle
uformowanych nogach. Dla Yattmur znaczyły coś więcej.
Jeszcze się na dobre nie pojawiły w zasięgu wzroku, gdy odwinęła z pasa sznur z ciężarkami i
rozhuśtała go w dłoniach. Kiedy pod skałą rozległ się tętent i klekot nadciągających zastępów, cisnęła
nim zręcznie. Sznur rozwinął się w rodzaj prymitywnej sieci z ciężarkami zawieszonymi w miejscach
wiązania. Zwaliła z nóg trzy dziwaczne stworzenia. Błyskawicznie zsunęła się na dół, dopadła
zaskączy, nim się pozbierały, i przywiązała je do sznura. Reszta stada, rozproszona, pognała i znikła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]