[ Pobierz całość w formacie PDF ]
college'u, usiłując wciągnąć Brocka w rozmowę.
W końcu poczuł się tak zmęczony, że gdy dotarli do baru,
postanowił od razu wypić coś podwójnego i raczej mocnego.
- Eugene mówi, że byłeś kiedyś komandosem -
przymawiała się Beth, przysuwając swój stołek barowy. -
Widziałeś może prawdziwą walkę?
Brock skinął głową.
- Czego byś się napiła?
- Martini z kwaśnych jabłek - powiedziała.
- A ja whisky - rzucił w stronę barmana. - Podwójną.
- Opowiedz mi, jak to bywa w piechocie morskiej ... Ja
właściwie nic nie wiem o ludziach w mundurach.
- Nie noszę już munduru - powiedział.
Położyła mu rękę na udzie.
- W porządku, okej. Mniejsza o mundur. W końcu
ważniejsze jest to, co człowiek nosi pod spodem.
Zaalarmowany jej gestem, wstał. Sięgnął po szklaneczki,
napełnione już przez barmana.
- Oto nasze drinki - powiedział.
Upiła nieco martini.
- Chciałbyś zatańczyć? - zapytała.
Chciałbym, ale z Callie, pomyślał przypominając sobie, co
przeżywał z nią i jakie to było magiczne.
- Od kiedy opuściłem Korpus, raczej nie tańczę. To z
powodu mojej nogi - pokazał. - Wiesz, byłem kontuzjowany.
- A, rozumiem - powiedziała. - Ale coś wolnego chybaby
ci nie zaszkodziło?
Z odpowiednią kobietą - nie, pomyślał. Ale gdzie tu jest
odpowiednia kobieta? Sięgnął po swoją szklaneczkę i wypił
whisky dwoma łykami.
- Słuchaj, nie mam jakoś chęci urządzać się w tym barze
na dłużej, więc ...
Nachyliła się ku niemu i znów położyła mu rękę na udzie.
- Możemy pojechać do mnie, gdybyś chciał. Mieszkam
niedaleko.
Westchnął.
- Beth, ja naprawdę ...
- Przepraszam - dał się słyszeć w pobliżu dziwnie
znajomy kobiecy głos. - Czy jest gdzieś tutaj Brock
Armstrong?
Nie wierząc własnym uszom, obrócił się na stołku i ujrzał
Callie stojącą na progu baru. Wyglądała jak zmokła kura. W
jednej ręce trzymała ociekający bukiet róż, a w drugiej -
złamany obcas swoich szpilek.
- Callie ... - Tylko tyle umiał wydobyć z siebie. Jej
spojrzenie wyłuskało go spośród rzędu barowiczów.
- Hej! - Dała mu znak bukietem. I ruszyła w jego stronę. -
Chciałam ci zrobić niespodziankę ... A tu patrz, złamał mi się
obcas. - Zauważywszy Beth, zatrzymała się. - O, przepraszam.
Może przeszkadzam?
- Nic a nic - odpowiedział Brock.
Beth zmarszczyła czoło. Uznała za stosowne przedstawić
się.
- Jestem Beth Pritchard. Pan Armstrong i ja razem
pracujemy.
Brock zauważył, że wzrok Callie powędrował za ręką
Beth, spoczywającą na jego udzie. Callie stropiła się.
- Jeszcze raz przepraszam - powiedziała. - Zdaje się, że ja
naprawdę nie w porę.
Czując w sobie narastająca desperację, Brock poderwał
się ze stołka. Zrobił dwa kroki do przodu i chwycił Callie za
rękę.
- Ależ w porę! Nie wiem, ile razy brałem telefon, żeby do
ciebie zadzwonić ...
Znowu zerknęła na Beth.
- Naprawdę? - W jej głosie nie było wielkiego
przekonania. - Mimo wszystko zdaje mi się, że postąpiłam
zbyt impulsywnie, przyjeżdżając tutaj.
- Callie - przerwał jej, kładąc obie ręce na jej ramionach i
delikatnie potrząsając nią. - Powiedz, co cię tu sprowadza?
Spojrzała mu w oczy i otworzyła usta, po czym je
zamknęła. Przeniosła wzrok na Beth, potem znów na niego.
- Czy ty i pani ... - zaczęła, pokazując głową, po czym
głos jej się załamał. - Nie, nie powinnam pytać. Nie mam
prawa pytać. Po co wtykać nos w nie swoje sprawy.
- Nie, nie jesteśmy razem - przerwał jej domysły. - W
ogóle pierwszy raz wyszedłem gdzieś po południu, odkąd
przeprowadziłem się do Atlanty. Eugene upierał się, żebym
poszedł z nimi, bo potrzebowali kogoś czwartego. Do
kompanii.
Zamilkł i, wstrzymując oddech, czekał, co na to wszystko
odpowie Callie. A ona tylko spoglądała uważnie.
- A więc nie jesteś już zajęty? - zapytała.
- Oczywiście, że nie - wzruszył ramionami. - Powiedz mi
jednak, co cię tu sprowadza? Czy coś się wydarzyło?
Ostrożnie zaczerpnęła powietrza i uniosła podbródek,
jakby przezwyciężając samą siebie.
- Jestem tu, bo chciałam ci coś zaproponować.
- Zaproponować - powtórzył za nią, jak echo.
- No właśnie ... Może się uśmiejesz - wzruszyła
ramionami - ale najpierw te róże ... - Wręczyła mu bukiet. - I
jeszcze coś. - Sięgnęła do torebki, wyjmując z niej płytę
kompaktową.
- Dzięki. - Przyjął jedno i drugie. - Chociaż wciąż nie
rozumiem ... Z jakiej okazji to wszystko? O, Sting - zerknął na
okładkę płyty - to coś nowego?
- Przyjechałam, żeby cię porwać - uśmiechnęła się
ostrożnie Callie. - Kupując tego Stinga, wygrałam promocyjny
pobyt na Karaibach. Dla dwóch osób. Właśnie wracam z
uroczystości rozdania zaproszeń. I od razu pomyślałam, że
polecę tam z tobą. Z tobą albo z nikim.
- No wiesz ... - Kręcił głową, zaskoczony. - No wiesz ... -
A serce biło mu coraz szybciej.
Zrobiła pół kroku do tyłu.
- Cóż ... Może działałam zbyt impulsywnie ... Może w
ogóle bez sensu. Może nie powinnam ... Zdaje się, że na
pewno nie powinnam.
- Lepiej powiedz - przerwał jej - kiedy jest odlot?
Zatrzepotała rzęsami.
- Już jutro.
- Ale pojedziesz teraz do mnie i pomożesz mi się
spakować?
Widać było, że całkiem ją zaskoczył. Otwarła usta i
bezgłośnie poruszała nimi, nie znajdując słowa. W końcu
przemogła się.
- Ale naprawdę chcesz?
Uniósł dłoń i ostrożnie dotknął jej policzka. Jakże miękka
była jej skóra. Jak dobrze patrzyło tej dziewczynie z oczu.
Czuł, że serce w nim topnieje, kiedy są tak blisko siebie.
- Oczywiście, że chcę - powiedział. - Dziękuję ci.
Dwadzieścia cztery godziny pózniej, dzieląc tę samą
leżankę ogrodową, oglądali wyspiarski zachód słońca i
popijali, on - piwo, a ona - swój ulubiony koktajl "Huragan".
Siedząc między jego nogami, oparła mu głowę na piersi i
westchnęła.
- Tak się cieszę, że tu jesteśmy.
- A jak ja się cieszę! - Zanurzył twarz w jej włosach i
długo wdychał jej zapach. Pokołysał ją i pocałował w kark.
- Tam, w Atlancie - obróciła ku niemu głowę - bałam się,
że powiesz mi jednak "nie".
[ Pobierz całość w formacie PDF ]