[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozgrzać? Termometr wskazywał, że w oranżerii jest nawet za ciepło. Powietrze stało się
suche. Należało zachować ostrożność, ponieważ zbyt wysoka temperatura mogła
zaszkodzić roślinom. Mimo to było mu zimno. Czuł ból w zesztywniałym ciele. Potarł
kark i pomyślał, że przydałyby się surdut i fular. Ostatnio rzadko opuszczał oranżerię,
chyba tylko po to, by zobaczyć się z dziećmi, a w otoczeniu roślin koszula i fartuch
całkiem mu wystarczały. Znowu wyciągnął się na szezlongu i wtulił twarz w poduszki.
Czasem zdawało mu się, że czuje zapach Daphne, choć może była to woń kwitnących
storczyków albo po prostu złudzenie. Miał też niejasne wrażenie, że szezlong zachował
nieco jej ciepła.
Zaśmiał się pod nosem. Bardzo żałował, że w swoim czasie nie wziął jej na górę do
siebie. Przynajmniej spałby teraz we własnym łóżku. Kiedy pewnego dnia zmierzał do
swojego pokoju, oprzytomniał nagle w końcu korytarza. Stał przy schodach
prowadzących do pokoiku na poddaszu. Wyglądałoby jeszcze dziwniej, gdyby nagle
zaczął spać na ciasnym łóżku pod samym dachem.
Usłyszał szelest przy drzwiach, więc szybko usiadł, żeby Sophie nie zastała go na
próbie przespania dnia. Starsze dzieci widziały, że zle się z nim dzieje. Udawały, że
wszystko jest w najlepszym porządku, serdecznie go ściskały i żartami próbowały
przepędzić jego zły humor. Teraz było to dla nich łatwiejsze, zyskały bowiem pewność,
że ich siostrze nic nie grozi. Edmund nawet zaczął nieśmiało przebąkiwać o wybraniu się
do szkoły w wiosennym semestrze. Mimo że Sophie miała się coraz lepiej, Tim musiał
uważać, żeby nie straszyć jej dziwacznym zachowaniem.
Wyszła zza palm, więc poklepał miejsce obok siebie, żeby usiadła, po czym
wyciągnął do niej ramiona. W odpowiedzi zarzuciła mu ręce na ramiona i czule go
cmoknęła.
- Papo, jesteś smutny?
- Nie teraz, kiedy do mnie przyszłaś, malutka. - Uśmiechnął się i pogłaskał ją po
głowie.
R
L
T
- Ja jestem smutna.
- Ty?
Lepiej, żeby była smutna niż przestraszona, uznał w duchu Tim. Po wszystkim, co
przeszła, trudno było ją winić.
- Tęsknię za nią.
Bardzo się pilnował, żeby nie mówić o jej matce, ale Clare była już na zawsze
częścią ich życia i musiał się z tym pogodzić.
- Wiem, kochanie. - Postanowił zaryzykować coś, co wydawało mu się grubym
kłamstwem. Odeszła do miejsca, gdzie jest jej lepiej.
- W Londynie jest lepiej? - Sophie pociągnęła go za koszulę. - Możemy tam
pojechać? Odwiedzimy ją, pokażę jej swoje rysunki.
- Do Londynu? Odwiedzić... - Pokręcił głową i spojrzał na Sophie. - Znowu
mówimy o pannie Collins, prawda?
Sophie uśmiechnęła się pełna nadziei i energicznie skinęła głową, aż podskoczyły
jej wszystkie loczki.
- A może ty pojedziesz i ją tutaj przywieziesz?
Odpowiedzieć na to było jeszcze trudniej. Co do Clare miał przynajmniej pewność,
że sprowadzenie jej z powrotem nie wchodzi w grę. Nie było też możliwości, by Clare
dalej ich krzywdziła. Co jednak miał powiedzieć małej o Daphne?
- Myślę, że w Londynie ciekawie spędza czas. Tu nie dzieje się za wiele, a jej
ojciec powiedział, że ona lubi bale i przyjęcia.
Pewnie była to prawda. Musiała mieć całe zastępy wielbicieli. A jeśli wyrobił u
niej upodobanie do uciech cielesnych? Wstydził tego, co zrobił. A potem ją odprawił i
zostawił na łasce wszystkich hulaków w Londynie. A jeśli przez niego coś złego stanie
się Daphne? Nie mógł jej zatrzymać. Z cała pewnością dzieci nie potrzebują drugiej
matki pokroju Clarissy.
Sophie znów pociągnęła go za rękaw.
- Powiedz jej, że u nas są pomarańcze i truskawki. Założę się, że tego nie ma w
Londynie.
R
L
T
Zaczęła dosyć śmiało, ale z każdą chwilą oczy miała bardziej wilgotne i coraz wię-
cej było wahania w jej głosie. Musiał uważać, żeby córeczka nie zamieniła się znowu w
niemą zjawę, jaką była przed przyjazdem Daphne. Jeszcze mała gotowa uwierzyć, że to
przez nią guwernantka wyjechała.
- Chciałabyś więc truskawkę? - spytał, korzystając z okazji, by odwrócić jej uwagę.
Sophie z uśmiechem skinęła głową. Podszedł do grządki, zerwał kilka owoców i
włożył je do chustki.
- Proszę. Zanieś też bratu i siostrze.
Sophie ostrożnie wzięła zawiniątko i podreptała do wyjścia. Daphne została
chwilowo zapomniana. Podejrzewał, że nazajutrz czeka go powtórne zmierzenie się z
problemem. Kiedyś będzie musiał wyjaśnić, że panna Collins nazywa się naprawdę Col-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]