[ Pobierz całość w formacie PDF ]
da rezultatu.
Tomasz woń tajemnicy węszył już zupełnie wyraznie. Milczeniem Agnieszki
czuł się mocno zaintrygowany i trochę urażony. Ambicja nie pozwalała mu do-
pytywać się zbyt natrętnie, ale w głębi duszy postanowił dotrzeć do sedna rzeczy
i wykryć sekret przynajmniej dla siebie samego. Co też za jakaś zagadka mogła
spoczywać w starym, zrujnowanym dworze, zagadka pozostawiona przez same
baby w kolejnych pokoleniach, kusząca w dodatku teraz także i dla faceta? Na-
wet nie tylko teraz, zdaje się, że i przodkowie faceta wyciągali ku niej chciwe
szpony. . .
Agnieszka z kolei uparła się przy swoim. Słowa nie powie, nie wyzna nicze-
go, nie wygłupi się z wielkimi nadziejami, dopóki nie znajdzie tych cholernych
kluczy. Z pieniędzmi było krucho, studia historyczne wielkich możliwości zarob-
kowych nie stwarzały, raz przytrafiła się jej zlecona robota z uporządkowaniem
jakiegoś prywatnego archiwum, zapłacono jej za to nawet niezle, ale na tym ko-
niec. Rodzice ciągnęli na dolnej granicy jakiej takiej zamożności i więcej z siebie
nie mogli wydłubać. Jedna cioteczna babka Amelia miewała eksplozje finansowe
i dotowała cioteczną wnuczkę, aż Agnieszce chwilami było wręcz głupio. Dorosła
była przecież, na sobie powinna się oprzeć, tylko jak. . . ?
220
Nie przejmuj się pocieszyła ją Amelia przy ostatniej okazji. W tej
rodzinie to już tradycja, że ciotki obroku podsypują. Twoją babkę też finansowała
jej ciotka, Barbara. Nie, czekaj, nawet jeszcze śmieszniej, to była jej stryjeczna
ciotka, nie prawdziwa.
Ciocia też przecież nie jest prawdziwa, tylko po dziadku. . .
Toteż właśnie. I też jestem bezdzietna, tak jak Barbara. Wszystko się zga-
dza.
Przez to zgadzanie Agnieszka machnęła ręką na przezorność i ambicję. Zajęta
była. Szukała kluczy.
W dużym, pięciopokojowym mieszkaniu po dziadkach przeszukała metodycz-
nie każdy kąt, podzieliwszy apartament na metry kwadratowe. O pomoc poprosiła
Felę, która, mimo bliskiej już siedemdziesiątki, nie zdradzała objawów starczego
niedołęstwa i chętnie wzięła udział w penetracji.
Wiedziała, czego szuka. Kluczy. Wszelkich kluczy, luzem i w pęczkach, du-
żych i małych, starych i nowych, jak leci.
Bo to, proszę panienki, już raz tak było opowiadała, przeglądając skru-
pulatnie w przedpokoju pudełka ze sprzętem do czyszczenia butów. Znajdowały
się w nich stare szczotki, różne skamieniałe pasty, flanelki, gąbki, skrobaczki,
także korki i wkładki, oraz przedmioty dodatkowe w rodzaju gumki do ołów-
ka, szklanego korka nie wiadomo od czego, zawiasków oderwanych od małych
drzwiczek, złamanego noża, końskiej podkowy i tym podobnych niespodzianek.
Również jakieś klucze. Mnie to Gienia mówiła, co u państwa Wierzchowskich
była do samej śmierci, a ona na własne oczy widziała, jak przed wojną pudła po
starszej pani szukali. Jedna sodoma, wszystkie domy do góry nogami, bo nikt nie
wiedział, gdzie to jest, aż w sam dzień wesela babci panienki w kapuście się zna-
lazło. Ono do tej pory jest, to to czarne takie, co w sypialni stoi. %7łe też to panie
świętej pamięci bodaj w ostatniej godzinie nie powiedzą. . .
Pamiętna własnych poczynań z dzieciństwa Agnieszka grzebała w zakamar-
kach walizek i toreb podróżnych, powywlekanych z szaf i pawlaczy.
To moja wina przyznała się uczciwie. Babcia dała mi te klucze, a ja
się nimi bawiłam i gdzieś wtryniłam. Nie wiedziałam, że są ważne.
A co to tam, dziecka się czepiać. Były, to i są. Ja komórkę przy kuchni
jeszcze przepatrzę. . . Sama wiem, że panienka, ile razy tu przyszła, kluczami się
bawiła, na własne oczy widziałam. Za dzieciństwa całkiem, trzy latka panienka
miała, a najwyżej cztery, potem już nie. Ale w domu, nie w ogródku. Raz tylko. . .
Co raz tylko? zaniepokoiła się Agnieszka.
Fela sieknęła delikatnie i schowała do otwieranej ławy pudełka już przejfzane.
Raz tylko tak się zdarzyło, że panienka tak zmyślnie te klucze powiązała,
jeden za drugim, że taki długi wąż się z tego zrobił, i do ogródka powlokła. Ale
krótko to było, bo jak raz deszcz zaczął padać, babcia do wracania wołała i żaden
się nie zgubił. A tak, to tylko w domu.
221
Ja Feli prawdę powiem westchnęła Agnieszka po krótkim namyśle.
Nie mam sumienia Feli oszukiwać. One jeszcze mogą być wcale nie tu, tylko
w domu u moich rodziców. Przecież ja tam mieszkałam i możliwe, że je wzięłam
ze sobą.
O, dzwonek! ożywiła się Fela, wyciągając z kolejnego pudła stary, srebr-
ny dzwonek na służbę. I dzwoni, proszę! To po jaśnie pani Wierzchowskiej
jeszcze, z Głuchowa. . . Gdzie tam u rodziców, toż do czterech lat panienka tu
mieszkała. A tak, prawdę całkiem powiedzieć, to na co te klucze?
Utrzymywanie w tajemnicy własnych nadziei było dla Agnieszki tak meczące,
że nagle nie wytrzymała. Zwierzyła się Feli.
Ja bardzo proszę, niech Fela tego nikomu nie mówi, bo mnie za idiotkę
wezmą. Otóż możliwe, że ja Błędów po babci odzyskam, a tam jest jedna szafa na
te klucze zamknięta. I może jeszcze spadek po babci się znajdzie. Jest to bardzo
wątpliwe, dwie wojny przecież były, ale co mi szkodzi spróbować? Nikomu nie
mówię, bo Fela przecież wie, tylko kretyn skarbów szuka. . .
Pan Tomasz wie? przerwała Fela surowo, unosząc głowę znad następ-
nego pudła.
Nie. Nikt nie wie.
To i lepiej.
Bo co?
Bo jak się ma z panienką ożenić, to nie dla spadków i skarbów, tylko sam
z siebie. Ja stara jestem, przedwojenne czasy jeszcze pamiętam, a do tego uszy
mam w głowie, a wszyscy gęby mieli. Co ja się nasłuchałam od samego urodzenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]