[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tym razem chłopcy dźwigali ciężar większy niż zwykle, gdyż w czółnie umieszczono tę
część bagażu, którą normalnie Mukoki przenosił za drugim nawrotem. Szli zatem wolniej niż
poprzednio. Dopiero pod wieczór dotarli do szczeliny wiodącej do parowu i gdy ostrożnie
schodzili w dół, Rod rozpamiętywał groźne chwile Ucieczki przed bandą Woongów i
przypominał sobie, jak niedługo przedtem odnalazł owo zbawienne przejście. W miarę jak trzej
łowcy złota wnikali głębiej w milczący mrok tajemniczego jaru, ogarniało ich niemal uczucie
trwogi. Gdy stanęli na dnie, bez słowa położyli u nóg dźwigane ciężary i wodzili wzrokiem po
czarnych flizach skał, a ich serca biły przyśpieszonym rytmem. Bowiem właśnie od tego miejsca
zaczynał się romantyczny szlak, nakreślony przez dawno zmarłych ludzi, szlak, który miał ich
dowieść do ukrytego skarbu.
Gdy trzej wędrowcy wypoczywali, mrok w parowie gęstniał. Słońce zapadło za północno-
zachodnie bory, a poprzez wąską smugę, którą tworzyły w górze grzbiety skał, wpływało jedynie
światło ginącego dnia, próżno usiłując zwalczyć nadchodzącą ciemność. Przez pewien czas trzej
przyjaciele w napięciu; śledzili szybkie zapadanie nocy. Co ich czekało w tajemniczej głębi
parowu? Dokąd ich ten szlak powiedzie? Rod przypomniał sobie srebrnego lisa i sen, który go
nawiedził wtedy, gdy sam jeden badał zagadkowy parów. Wabigoon, błyskając oczyma w
nadchodzącym mroku, wspominał ucieczkę przed bandą Woongów. A Mukoki... Biały chłopak
rzucił wzrokiem na starego myśliwca. Mukoki; siedział sztywno, nieruchomy. Głowę miał lekko
uniesioną, mięśnie ramion napięte i patrzał w ciemną głębię między ścianami parowu. Rod
zadygotał. Wiedział bez pytań, że Mukoki rozpamiętywa tamten krzyk.
W tej samej chwili z czarnego chaosu przed nimi dobiegł dźwięk niski i żałosny, jak
zawodzenie zimowego wichru śród gałęzi sosen. Dźwięk ten nabrzmiewał, rósł, zbliżał się, aż
przeszedł w krzyk, który wnet pochwyciło echo, powtarzając wielokrotnie wśród ścian parowu i
kończąc wreszcie tak okropnym jękiem, że każdy z trzech wędrowców uczuł jak mu krew tężeje
w żyłach.
XII. WABI DOKONUJE DZIWNEGO ODKRYCIA
Mukoki pierwszy przerwał milczenie, które zapadło po okropnym wrzasku. Z
chrapliwym bulgotaniem w gardle, jakby niewidzialna ręka zdławiła mu krtań, zsunął się z głazu,
na którym siedział, i kucnął za nim, kierując lufę karabinu w głąb parowu. Bezpiecznik fuzji
Wabigoona szczęknął ostro i młody Indianin zgarbił się tak silnie, że widniał już tylko niby
niewyraźny cień w szybko gęstniejącym mroku nocy. Jedynie Rod siedział nadal wyprostowany.
Przez chwilę serce prawie w nim zamarło. Potem coś błysnęło mu w mózgu. Wstał cały drżący.
Odgadł już pochodzenie przeraźliwego dźwięku.
Odkrycia tego nie zawdzięczał zresztą mądrości nabytej w głuszy lasów i prerii.
Przeciwnie, jego myśl pomknęła wstecz, ku walce o byt, nędzy wielkich miast i obłąkaniom
cywilizacji. Tam leżało rozwiązanie! Zwrócił się do przyjaciół, usiłując mówić, lecz język
zesztywniał mu z grozy. Wreszcie wyjąkał:
— To wariat!
Palce Wabiego wpiły mu się w ramię.
— Kto taki?
— Wariat! — powtórzył Rod, usiłując mówić spokojniej. — Człowiek, który ranił
niedźwiedzia, strzelał do Mukiego i używa złotych kul, jest obłąkanym, furiatem! Słyszałem już
podobne głosy w zakładzie dla wariatów w pobliżu Detroit. On jest...
Słowa zamarły mu na wargach. Wrzask, zwielokrotniony echem, rozbrzmiewał znów w
głębi parowu. Tym razem był donioślejszy i stanowczo bliższy. Mukoki przeraźliwie jęknął i
chwycił Roda za ramię. Ciemność zatarła na jego twarzy wyraz przerażenia, ale biały chłopak w
drżeniu dłoni Indianina wyczuł potężny lęk.
— Obłąkany! Furiat! — zawołał Rod jeszcze raz. Nagle oburącz ścisnął mocno ramiona
Mukiego, a gdy Wabi zgiął się ku ziemi, wysuwając naprzód lufę karabinu, krzyknął mu
głośno:
— Nie strzelaj!
I znów do Mukiego:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]