[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powrócił do swego podwodnego pałacu.
Aż zapÅ‚akaÅ‚ Galôn z żalu, tak mocno nabiÅ‚ sobie gÅ‚owÄ™, że wÅ‚aÅ›nie ten, a nie inny smok
paść musi jego ofiarą. Czuł, że musi zostać tu, w miejscu, gdzie Smok zniknął w falach. Spo-
dziewał się, że prędzej czy pózniej tu właśnie znowu wynurzy się on z morza, i postanowił
czekać. Wiedział atoli dobrze, że czekać w swojej własnej postaci nie ma po co, bo i Smok
dojrzy go spod wody, i co gorsza, zwiedzą się o nim ludzie, którzy mogą mu wyrządzić jakąś
krzywdÄ™.
Opodal znajdowała się wioska, której mieszkańcy trudnili się warzeniem soli z wody
morskiej. Galôn przybraÅ‚ zatem ludzkÄ… postać i zamieszkaÅ‚ wÅ›ród nich.
Niby to zajęty był pracą, ale ani na chwilę nie tracił z oczu wybrzeża morskiego. Patrzył
w tamtą stronę i patrzył, lecz Smoka wciąż nie było.
Czarodziejski ptak postarzał się, zrobił się z niego ponury człowieczyna, dzień w dzień
warzący sól, wreszcie umarł, a Smoka i tak, i tak nie schwycił.
DLACZEGO BAWÓA NIE MA GÓRNYCH ZBÓW
Wół i Bawół, spokrewnieni ze sobą, darzyli się nawzajem serdeczną przyjaznią. Bawół
miał dwa rzędy pięknych zębów, natomiast Wół miał je tylko w dolnej szczęce, gdzie stano-
wiły jeden rząd. Ale stare poczciwe Bawolisko, pożywiwszy się samo, zawsze skore było po-
życzyć swoich górnych zębów krewniakowi-Wołowi.
Koń zaś był świetnym tancerzem i sztukmistrzem, a i śpiewał doskonale. Wędrował po
całej okolicy tańcząc, śpiewając i pokazując różne sztuki, a wszędzie, gdzie się zatrzymał,
zwierzęta się zbiegały, aby obejrzeć dawane przez niego widowisko.
Pewnego wieczoru dawał Koń przedstawienie niedaleko siedziby Bawołu i Wołu.
Bawołowi nie w głowie były podobne głupstwa: stać po szyję w błotnistej wodzie to lepsze
dla niego niż tańce i sztuki. Ale z Wołu był jeszcze młodzik i chciało mu się zobaczyć to
przedstawienie. Na taką uroczystość każde zwierzę wybierało się jak najparadniej, więc i Wół
chciał mieć dwa rzędy zębów: kiedy roześmieje się słuchając żartów błazna-Konia, niech
widzą wszyscy, że ma aż dwa rzędy przepięknych siekaczy.
I dlatego po wieczornym posiłku nie oddał górnych zębów krewniakowi, ale wymknął
się cichaczem na ów plac, gdzie Koń miał pokazywać swoje sztuczki.
Dumnym krokiem przeszedł Wół przed rzędami zebranych zwierząt i zajął swoje miej-
sce. Na scenie tańczył Koń, a zwierzęta klaskały w ręce. Potem przyszła kolej na cyrkowe
sztuczki i wierszyki tak zabawne, że zwierzęta aż się pokładały ze śmiechu.
Wół także śmiał się na całe gardło: pysk otworzył szeroko, aż Koń zobaczył dwa rzędy
pięknych zębów o barwie kości słoniowej.
Koń zaś, trzeba wam wiedzieć, też nie miał górnych zębów. Widząc je w pysku głupa-
wego Wołu, poczuł taką zazdrość, że wnet zaczął knuć pomysł jakiejś chytrej sztuczki.
Zrobił więc tymczasem przerwę w występach i siadł pośród hucznych oklasków.
Och, Koniu, nikt ci nie dorówna! wołały zachwycone zwierzęta.
Mili moi goście i przyjaciele rzekł na to Koń. Mógłbym was jeszcze lepiej
zabawić, gdyby ktoś z was mi pożyczył swoich górnych zębów. Lepiej bym wtedy mówił i
lepiej śpiewał.
Skoczył na to głupi Wół, wyjął górne zęby i wręczył je Koniowi. Koń podziękował pię-
knie, odpoczął jeszcze chwilę i wrócił na scenę.
Najpierw zaśpiewał wesołą piosenkę, a zwierzęta ryczały wprost ze śmiechu. Potem
fiknął koziołka do tyłu, a widzowie na znak radości walili kopytem o kopyto. I znów fiknął
koziołka do tyłu, tak że znalazł się już poza sceną.
Zwierzęta klaskały jeszcze mocniej. I znowu fiknął Koń koziołka, a był już teraz w
pewnej odległości od sceny.
Na widok tych cyrkowych popisów zaczęto krzyczeć z zachwytu, a wtedy on nagle
obrócił się tyłem do widzów i zaczął biec ile sił w nogach.
Wół rzucił się za nim w pogoń. Krzyczał przy tym:
Aapaj złodzieja! Oddaj mi moje zęby! aż się rozlegało.
Cóż z tego? Koń był świetnym biegaczem, niebawem znikł za wzgórzami, i tyle go
widzieli.
Oto dlaczego Bawół do dnia dzisiejszego nie ma górnych zębów i stęka raz po raz:
To moje, to moje.
Wół wtóruje żalom swego krewniaka i krzyczy rozpaczliwie:
Prawda! Prawda!
A Koń w odpowiedzi śmieje się tylko:
Hi, hi, hi, hi!
Bo do tej pory jest właścicielem tych górnych zębów, które wyłudził od Wołu na owym
widowisku przed wieloma, wieloma laty.
O SZCZEKAJCEJ ANTYLOPIE
Przez leśną gęstwinę dumnie kroczył wspaniały Rogacz i wołał:
Hej, hej, patrzcie, jaki ze mnie żołnierz!
I, prawda to, ciało miał tak silne, a rogi tak piękne, że wyglądem przypominał żołnierza.
Chciała naśladować Rogacza mała Antylopa o krótkich rożkach. I ona dumnie kroczyła
po lesie wykrzykujÄ…c:
Hej, hej, patrzcie, jaki ze mnie żołnierz!
Wysoko zaś w górze, na drzewie, siedziała Małpa. Bawiła się jakąś lianą i wrzeszczała:
Hej, linę zwiń! Hej, linę zwiń!
Wtem spojrzała na dół i zobaczyła małą Antylopę, jak paraduje tam i sam uroczystym
krokiem. Wybuchnęła Małpa śmiechem. Ubodło to małą Antylopę.
I z czegóż ty się śmiejesz, ty Głupie-Stworzenie-na-Czubku-Drzewa? pyta.
Z ciebie, miła Antylopo odparła Małpa i dalej wrzeszczy:
Hej, linę zwiń! Hej, linę, zwiń!
Czy myślisz, że złapiesz mnie tą liną? obruszyła się mała Antylopa.
Ale Małpa nawet nie raczyła odpowiedzieć, tylko dalej bawiła się lianą.
Ty paskudne zwierzę! zawołała Antylopa. Zwalę to drzewo i ty też zlecisz
wtedy na ziemiÄ™.
To mówiąc rozpędziła się i wbiła swoje krótkie różki w drzewo. Drzewo się nie zwaliło,
ale różki uwięzły w pniu.
Ciągnie biedna Antylopa i wyrywa się, jak może, ale rogi ani drgną. Cały dzień szarpała
się tak, ale rogi wciąż tkwiły w drzewie. Zaszło już słońce, zapadła ciemność i Antylopę oga-
rnął lęk.
A tu Małpa dalej siedzi na czubku drzewa i drwi sobie z niej, wrzeszcząc swoje:
Hej, linę zwiń! Hej, linę zwiń!
Ale ruszył w dżunglę na łowy Lampart. Antylopa nuż prosić:
Zlituj się, pani Małpo, ratuj mnie. Lampart zaraz mnie dojrzy swym bystrym wzro-
kiem i zabije.
Zlitowała się wreszcie Małpa nad Antylopą i powiada:
Szczekaj jak pies, a ja będę krzyczeć jak człowiek. Lampart pomyśli, że to myśliwy
z psami czyha na niego, i zemknie.
Zaczęła więc Antylopa szczekać, a Małpa wołać, a Lampart, jak to Małpa przewidziała,
uciekł w strachu.
Gdy nadszedł świt, zeszła Małpa z drzewa i oswobodziła Antylopę.
Nigdy już nie będę się przechwalać obiecała mała Antylopa ani nie będę krzy-
czeć, że wyglądam jak żołnierz. Za to od dzisiejszego dnia będę zawsze już szczekać.
Potem pożegnała się z Małpą i pobiegła do swego domu, szczekając przez cały czas jak
pies.
OD AUTORA
Zawarte w tym zbiorku ludowe opowieści jeszcze jakieś dwa czy trzy dziesiątki lat
temu krążyły po Górnej Birmie, a także, w mniejszym co prawda stopniu, po Dolnej Birmie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]