[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Doliny.
Gwiezdne Ostrze!
Tre valen widział, jak stary mag pada na kolana pod siłą ciosu, a jego ptak rzu-
ca się w bezsilnym gniewie; po chwili jednak mężczyzna wstał. Tre valen zwinął
skrzydła i zanurkował na pomoc, choć prawdopodobnie nie na wiele przyda się
jego znikoma moc; zobaczył jeszcze Kethrę zasłaniającą maga własnym ciałem
i łączącą swoją magiczną energię z mocą Gwiezdnego Ostrza. Ze zdziwieniem
zauważył, że mag oddał kontrolę nad całą mocą Kethrze, pozwalając jej zbudo-
wać nad nimi osłony.
To Zmora Sokołów!
Nadszedł trzeci cios i zaraz po nim czwarty; ludzie zachwiali się, a ich osłony
ugięły pod siłą ataku. Kethra krzyknęła; zwróciła twarz w górę, ku niebu, zaci-
snęła pięści i ukształtowała energię w nowy sposób. Wokół niej i maga zaczął
252
się rozchodzić krąg zimna, pokrywając wszystko wokół grubą warstwą szronu.
Sprzęty pękały z trzaskiem, całe ekele chwiało się i skrzypiało pod dotknięciem
mrozu.
Zmora Sokołów!
Hyllarr wrzasnął przerazliwie i zeskoczył z żerdzi na podłogę, wycofując
się w stronę ścian ekele w miarę, jak rozszerzał się krąg śmiertelnego zimna.
Tre valen wiedział już, że ofiary ucierpiały; skutki ataku musiały być trudniejsze
do zniesienia niż jego odparcie.
Nawet ktoś pozbawiony wewnętrznego wzroku bez trudu zorientowałby się,
co się stało. Reszta klanu nie zdąży z pomocą na czas. Mornelithe sprawdzał do-
tąd ich wytrzymałość. Następny cios sięgnie z pewnością poprzez osłony Doliny,
poprzez Gwiezdne Ostrze do kamienia, miażdżąc go i niszcząc cały teren w pro-
mieniu wielu staj. Zginą wszyscy, a prądy energii magicznej zmieszają się i zmą-
cą.
Muszę go powstrzymać! postanowił sobie Tre valen.
To oznaczało śmierć. Ale nieważne. Zbyt wielu ludzi zginie, jeśli nie odważy
się przeciwstawić. . .
Tutaj! usłyszał nagle.
Spojrzał w górę. Jutrzenka leciała nad nim w postaci ptaka, jaśniejąca. Ona
miała moc wystarczającą do obrony Gwiezdnego Ostrza. Tre valen wiedział, że
najprawdopodobniej zginie, ale wiedział też, że musi ochronić braci. Razem mogli
tego dokonać, ona posiadała moc, on wiedzę.
Teraz! Razem! krzyknął i złożywszy skrzydła, rzucił się w dół. Dziewczyna
sunęła obok; mknęli na spotkanie świetlistej smugi. . .
Zpiew Ognia wziął w ręce bęben i stanął twarzą do kamienia. Palcami deli-
katnie wybijał cichy rytm oczekiwania. Mroczny Wiatr wstrząsnął się; przeszył
go nerwowy dreszcz. Tego dnia mieli tylko dokonać próby, by zorientować się, co
mogą zdziałać w trójkę.
Aaaa!
To nie było wezwanie, lecz okrzyk bólu, choć w myślmowie. Mroczny Wiatr
poznał od razu, czyj to krzyk.
Ojciec! wrzasnął i w popłochu zaczął gromadzić energię.
Zpiew Ognia wyprzedził go. Wstał, zacisnął pięści, aż pobielały mu kostki
i wysłał najsilniejszą, jaką znał, osłonę. . . w stronę kamienia.
Co!!! Mroczny Wiatr nie miał czasu na wyrażenie gniewu. To Gwiezdne
Ostrze i Kethra potrzebowali ochrony, a nie przeklęty kamień!
Zpiew Ognia upadł na kolana z rozłożonymi szeroko rękami, otaczając kamień
coraz nowymi kręgami osłon. Skała rozjarzyła się; około tuzina krwistoczerwo-
nych promieni wytrysnęło z niej w kierunku ekele Gwiezdnego Ostrza, jednak
253
żaden nie zdołał przebić się przez wszystkie warstwy ochronne, ciągle uzupełnia-
ne przez uzdrowiciela.
Płomienie szukały ojca Mrocznego Wiatru. Wewnętrzny wzrok ukazał im na-
stępny ogromny piorun nadlatujący nad Dolinę. Na jego spotkanie sunęły dwa ja-
strzębie, lśniące w słońcu. Znalazły się nad ekele wcześniej niż płomień i przy-
jęły na siebie całą jego siłę. Wokół budynku wybuchła oślepiająca jasność i za-
padła cisza, przerywana jedynie protestami Hyllarra i trzaskami kamienia. Zpiew
Ognia zakończył budowanie osłon; wciąż miał zamknięte w skupieniu oczy. Pło-
mienie znikły.
Mroczny Wiatr sięgnął po omacku myślą do Elspeth. Poczuł, że ona też go
szuka. Skierowali wzrok w górę; wystrzelili strumień mocy w stronę napastnika,
lecz nie trafili. Nikogo nie było. Mornelithe Zmora Sokołów byli pewni, że to
on zaniechał ostatniej próby i rozproszył energię w ogromnym snopie iskier
nad Doliną, niknącym z każdą chwilą.
Nie mieli dokąd skierować uderzenia. Mornelithe znów się wymknął.
ROZDZIAA DZIEWITNASTY
To był Zmora Sokołów! wydyszała Elspeth, wstając. To on, wiem!
Co go powstrzymało?
Nie wiem odparł Mroczny Wiatr. Nie mam pojęcia.
W głowie jeszcze mu szumiało od zderzenia potęg, a w bliskości kamienia
nie mógł nic odczytać. Pomknął przed siebie. Po chwili przekroczył próg osłon,
dzielący teren wokół kamienia od reszty Doliny, i wysłał w przestrzeń pytanie.
Zlad był czysty i wyrazny, choć szybko znikał; wiódł do miejsca nie zniszczo-
nego, lecz dziwnie pustego. Nawet więcej. . .
Gdy zdał sobie sprawę z tego, co odkrył, cofnął się i szybko podniósł swoje
osłony. Elspeth także przeszła przez próg; u jej boku pojawiła się Gwena. Obie
dyszały po biegu.
Nadleciał Vree, który dotąd wygrzewał się w słońcu przy wodospadach; ca-
ły napięty i czujny, wietrzył nowe niebezpieczeństwo. Usiadł na drzewie obok
i wysłał do przyjaciela pytanie, a widząc jego przerażenie, wspomógł go swoją
energią. Mroczny Wiatr podniósł ostrzegawczo rękę i pobiegł do odległego zakąt-
ka Doliny do miejsca, w którym wyczuł nie tylko spopielała energię, ale i coś
więcej: pustkę, jaką zostawia po sobie tylko śmiertelny strzał.
Zmierć.
Ktoś zginął, chroniąc jego ojca. Nie znał śladu, który pozostawił, śladu energii
życiowej, ale z przerażającą jasnością wiedział, kto to był.
Z tyłu zastukały kopyta; Elspeth i Gwena zrównały się z nim. Elspeth wycią-
gnęła rękę. Mroczny Wiatr chwycił ją i wskoczył na grzbiet Gweny. Przedzierali
się przez gąszcz; co chwilę Gwena musiała zwalniać, zakręcać, zawracać. Zwykle
pełne uroku splątane rośliny teraz tylko przeszkadzały. Jedynie na polanach mogli
przyśpieszyć.
Ktoś ich dogonił. Gwena uskoczyła w samą porę, by uniknąć zderzenia z bia-
łym dyheli. Jechał na nim na oklep Zpiew Ognia; nad nim leciał ptak. Wyprzedził
ich i zniknął w zaroślach.
Gdy dotarli do celu, zastali go podnoszącego w ramionach ciało Tre valena,
lekkie jak piórko. Wyraz jego oczu wyraznie dawał do zrozumienia, że wszelkie
słowa są zbędne. Mroczny Wiatr usłyszał za sobą zduszony szloch Elspeth. Gwena
255
wycofała się.
Zpiew Ognia przeszedł między nimi ze wzrokiem utkwionym w dali. Wyniósł
ciało z polany i szedł dalej. Nie odezwał się ani słowem. Za to Mroczny Wiatr
miał ochotę krzyczeć. To on zabił szamana! Osłonił kamień, nie ojca, dlatego
zginął Tre valen. I ten zarozumiały bękart wie o tym! Dlaczego?! Dlaczego chro-
nił ten przeklęty kamień?! Widział atak, zanim ja go zauważyłem, wiedział, co się
stanie!. . . krzyczał w myśli.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]