[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zamyśleniu potarła czoło. - To, co powiem, na pewno cię nie
pocieszy ani nie zaskoczy, bo to żadna nowość, ale niestety w
takich sytuacjach niezbędny jest dystans, a żeby go osiągnąć,
musi upłynąć trochę czasu. Potem nagle któregoś dnia
odkrywasz, że nadal chcesz żyć, i to wszystko coraz mniej
boli. Teraz wydaje ci się to niemożliwe, ale zobaczysz za parę
miesięcy, jak już się ogarniesz, że przyznasz mi rację, w
końcu mam wielomiesięczną praktykę z niewiernym mężem.
Ile lat ma twoja córa?
- Piętnaście. Udaje, że się trzyma, ale wiem, że wcale nie
jest jej łatwo. Na razie jest na Igora zła i to jej pomaga, ale
złość w końcu przejdzie i wtedy będę musiała zmierzyć się z
jej żalem. Tego się boję najbardziej - westchnęłam.
- Ja mam syna. Dwa lata starszego od twojej córki. Było
ciężko, ale jakoś sobie radzimy. Gorzej jest z teściami. Oni
pochodzą ze wsi. Nie uznają rozwodów. Miałyśmy z
dziewczynami niezły cyrk, jak te wszystkie staruchy nas
przeklęły. Dopiero ksiądz proboszcz, niesamowicie równy
facet, trochę wpłynął na ich światopogląd.
Muszę przyznać, że o teściowej nie pomyślałam nawet
przez jedną chwilkę. Wprawdzie mama Igora ze wsią nie
miała nic wspólnego, była rodowitą warszawianką, ale
obawiałam się, że jej poglądy w tej sprawie niewiele się będą
różniły od tych, o których przed momentem mówiła Aucja.
Zatrzęsłam się ze zgrozy na myśl o rozmowie z nią. Zawsze
uważała, że Igor jest dla mnie zbyt dobrą partią, i nie chciało
mi się wierzyć, by jej zapatrywania uległy radykalnej zmianie.
- No dobra - przerwała mi niewesołe myśli Aucja. -
Koniec tych rozważań. Chodz, pojedziemy na targ do
miasteczka. Byłaś kiedyś na prawdziwym wiejskim targu?
Pokręciłam przecząco głową.
- No to, moja droga, nie możesz przegapić takiego
wydarzenia. Zbieraj się szybko, bo muszę zrobić generalne
zakupy. W lodówce lata mi tylko wiatr i Małysz, a Norbert jak
każdy młody facet pochłania niewyobrażalne ilości jedzenia.
Ciesz się, kobieto, że masz córkę. Dziewczyny się w kółko
odchudzają i są tańsze w utrzymaniu.
No i pojechałyśmy. Aucja, jak większość miejscowych,
nie jezdziła samochodem osobowym, ale zgrabną terenówką,
która, jak mnie zapewniła, jest dobra do wszystkiego, i do
zadań domowych, i do pracy. Wziąwszy pod uwagę, że Aucja
pół życia spędza w aucie, bo jest wziętą fotografką, trzeba
przyjąć, że wie, co mówi.
Na targu było mnóstwo różnych rzeczy. Od warzyw po
meble i zwierzęta. Zrobiłyśmy zgodnie zakupy (prawie
zapomniałam, że można je robić wspólnie z kimś) i już
wracałyśmy do samochodu, gdy moje oczy przyciągnął
zapijaczony oblech. Trzymał na smyczy psa i okładał go
kijem. Spojrzałyśmy po sobie z Aucją i jednomyślnie
ruszyłyśmy w jego kierunku.
- Niech pan przestanie! - wrzasnęłam, usiłując wyrwać
mu kij z ręki.
Oblech jednakże okazał się bardzo silnym typem.
- A paniusia czego? - spytał, zamierzając się na mnie.
- Paniusia chce odkupić od pana tego psa - wtrąciła się
szybko Aucja i miałam okazję zaobserwować, jak migiem
mężczyzna może podlegać metamorfozie.
- Było tak od razu mówić - rzekł, uśmiechając się
przymilnie i udając, że wcale nie chciał rąbnąć mnie kijem,
tylko podrapać się nim w głowę. - Daje paniusia stówkę i
sprawa załatwiona.
Stówkę za kolejnego psa? Chyba jestem nienormalna,
przemknęło mi przez głowę, ale spojrzałam w smutne psie
oczy i już sięgałam do torebki. Jednak Aucja była szybsza.
Złapała mnie za rękę i powiedziała:
- Stówę? To jakiś żart. Co najwyżej trzydzieści złotych.
- Ile?! - Obleśny typ zamrugał pozbawionymi rzęs
powiekami. Nic na to nie mogłam poradzić, że zaczęłam się
zastanawiać, czy przypadkiem nie wypadły mu w wyniku zbyt
intensywnego picia różnych wynalazków. - Przecież ten pies
jest wart o wiele więcej! To bardzo rzadka rasa.
- No to trudno. - Aucja wzruszyła ramionami. - Musi pan
poszukać innych klientów. Chodz, Majka, idziemy.
- Ale ja nie mogę zostawić z nim mojego psa! -
zaszeptałam opornie. - Już go sobie obejrzałam i...
- Chodz, nie gadaj - syknęła moja koleżanka i pociągnęła
mnie stanowczo za rękę.
Ledwo zrobiłyśmy krok, oblech zmaterializował się przed
nami.
- Daje pani czterdzieści, niech będzie moja strata -
powiedział, wciskając mi smycz do ręki. Nogą pyrgnął psa w
moim kierunku.
Zatrzęsłam się z oburzenia. Czym prędzej wyjęłam portfel,
zapłaciłam i pochyliłam się nad zwierzakiem.
- No chodz, malutki - powiedziałam do niego
pieszczotliwie. - Chodz, idziemy do domu.
W samochodzie przypomniałam sobie, że nadal nie
zadzwoniłam do mamy. W związku z tym kiepsko widziałam
przyszłość.
Mama była zbulwersowana, oburzona i przejęta moim
stanem psychicznym. Mój kot podobno się obraził. Zniszczył
ulubiony skórzany fotel ojca, podrapał wyciszenie w drzwiach
i zżarł kwiatki na oknie, po czym tata musiał z nim jechać do
weterynarza, bo nikt nie wiedział, czy kwiatki nie były trujące.
Weterynarz też niestety nie mógł na ten temat nic pewnego
powiedzieć i profilaktycznie podał środki przeczyszczające.
Przeczyściły kota bardzo ładnie już w samochodzie ojca.
Teraz auto nie nadawało się do użytku, a tata nie mógł dojść
do siebie po tak wstrząsającym doświadczeniu. Marysia
wprost przeciwnie, niczego nie zjadła i odmawiała jedzenia
obiadów, bo, jak stwierdziła, jej talia jest w stanie zaniku.
Ponadto zerwała z Arkiem i z tego powodu popadła w
depresję, która przeszkadza jej w nauce i chodzeniu do szkoły.
Moja mama do tej pory przyjmowała Arka na obiadkach, ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]