[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaciskam powieki i usiłuję oddychać przez usta. Powtarzam sobie, że
nie wolno mi wymiotować. Zniadanie musi pozostać w żołądku, być
może na następne polowanie wybiorę się dopiero za kilka dni. Armata
strzela po raz drugi, więc domyślam się, że właśnie umarła
dziewczyna z Czwartego Dystryktu. Ptaki milkną i tylko jeden
gwiżdże ostrzegawczo. To znak, że za moment przybędzie
poduszkowiec. Jestem skołowana, wydaje mi się, że zabiorą Glimmer,
ale to nie ma sensu, bo przecież nadal pozostaję na wizji, ciągle
walczę o strzały. Ponownie padam na kolana, drzewa wokół mnie za-
czynają wirować. Na samym środku nieba pojawia się maszyna.
Przykrywam sobą ciało Glimmer, jakbym chciała je obi c > nić, ale
widzę, że w powietrze unosi się dziewczyna z Czwórki i znika razem
z pojazdem.
Do roboty! rozkazuję sobie. Zaciskam szczęki, wpycham dłonie
pod trupa Glimmer, dzwigam to, co wydaje się jej klatką piersiową i
przewalam zwłoki na brzuch. Nie panuję nad sobą, dyszę
spazmatycznie, tkwię w koszmarze tak upiornym, że tracę poczucie
rzeczywistości. Ciągnę srebrny kołczan, ale o coś zahaczył, może o
łopatkę Glimmer, nie mam pojęcia, aż wreszcie wyszarpuję cenny łuk.
Obejmuję go i nagle słyszę tupot kroków, kilku par nóg. Ktoś się
226
przedziera przez krzaki, najwyrazniej wrócili zawodowcy. Przyszli,
aby mnie zabić, albo chcą odzyskać broń. Ewentualnie jedno i drugie.
Za pózno na ucieczkę. Wyciągam z kołczana smukłą strzałę i usiłuję
umieścić ją na łuku, lecz zamiast jednej cięciwy widzę trzy. Na
dodatek z użądlonych miejsc bije tak odrażający fetor, że nie mogę się
zmusić do oddania strzału. Nie mogę. Nie umiem. Nie potrafię.
Bezradnie patrzę, jak pierwszy łowca wypada spośród drzew, w
uniesionej dłoni trzyma gotowy do rzutu oszczep. Wstrząs widoczny
na twarzy Peety wydaje mi się bezsensowny, czekam na cios, lecz
uzbrojona ręka opada.
Co ty tu jeszcze robisz? syczy. Patrzę oszołomiona, jak woda
spływa mu cienkim strumykiem po użądleniu pod uchem. Całe ciało
Peety migocze, jakby dopiero co pokryła je rosa. Zwariowałaś?
Trąca mnie tępym końcem oszczepu. Wstawaj! Na co czekasz?
Dzwigam się, ale on nie przestaje mnie dzgać. Co jest? O co chodzi?
Peeta mocno mnie popycha. Uciekaj! wrzeszczy. Biegiem!
Za jego plecami pojawia się Cato, gwałtownymi cięciami miecza
toruje sobie drogę przez krzaki. Jego również pokrywa migotliwa
wilgoć, pod jednym okiem widać paskudną opuchliznę od użądlenia.
Promienie słoneczne odbijają się od
n/.i jego broni. Wykonuję polecenie Peety. Zciskam mocno luk oraz
strzały i biegnę. Po drodze wpadam na drzewa, które wyrastają jak
spod ziemi, potykam się i przewracam, lecz usiłuję utrzymać
227
równowagę. Mijam staw i gnam do nieznanej części lasu. Zwiat
niepokojąco się kołysze. Motyl puchnie do rozmiaru domu i rozpada się
na niezliczone gwiazdy. Drzewa wzbierają krwią, która ochlapuje mi buty. Z
pęcherzy na dłoniach wypełzają mi mrówki, lecz nie potrafię ich
strząsnąć. Wdrapują mi się po rękach, po szyi. Ktoś długo wrzeszczy,
donośnym, piskliwym głosem, nie przerywa, choć powinien nałapać
powietrza. Ogarnia mnie niejasne przekonanie, że to ja krzyczę.
Potykam się i wpadam do płytkiej jamy, wypełnionej drobnymi,
pomarańczowymi bańkami, które bzyczą jak gniazdo gończych os.
Przyciskam kolana do szyi i nieruchomieję w oczekiwaniu na śmierć.
Walczę z mdłościami, straciłam orientację, a w myślach powtarzam
jedno zdanie.
Peeta Mellark właśnie uratował mi życie. W następnej chwili mrówki
wdzierają mi się do oczu i tracę przytomność.
ROZDZIAA 15
Przeżywam koszmar za koszmarem, budzę się tylko po to, by
wkroczyć do jeszcze upiorniejszego snu. Widzę ze szczegółami
228
wszystko to, czego się najbardziej boję, moje wizje są zdumiewająco
realistyczne. A przy tym wierzę, że doświadczam ich naprawdę. Za
każdym razem gdy odzyskuję świadomość, myślę, że mam to już
wreszcie za sobą, ale jestem w błędzie. Wkraczam w kolejny etap
tortury. Niezliczenie wiele razy patrzę na umierającą Prim. Ile razy
odtwarzam w pamięci ostatnie chwile ojca? Jak długo czuję, że to
moje własne ciało jest rozrywane na strzępy? W taki sposób działa jad
gończych os, opracowany z niebywałą starannością tak, aby atakował
tę część mózgu, która jest odpowiedzialna za nasze lęki.
W końcu odzyskuję zmysły i leżę nieruchomo w oczekiwaniu na
następny atak majaków. Po dłuższym czasie nabieram jednak
pewności, że mój organizm wreszcie usunął truciznę. Teraz muszę
zadbać o wycieńczone, osłabione ciało. Przez cały czas leżę na boku,
unieruchomiona w pozycji embrionalnej. Unoszę dłoń do oczu i
przekonuję się, że są całe i nieuszkodzone przez mrówki, które były
wytworem mojej wyobrazni. Z gigantycznym wysiłkiem prostuję
kończyny. Boli mnie tyle części ciała, że nawet nie chce mi się
zastanawiać, które konkretnie. Powoli, bardzo powoli siadam. Tkwię
w płytkim dole wysłanym starymi, opadłymi liśćmi, nie w
wyimaginowanej jamie pełnej brzęczących, pomarańczowych baniek.
Ubranie klei się od wilgoci, ale nie wiem, czy pokrywa mnie woda ze
stawu, rosa, deszcz czy też pot. Długo, bardzo długo mogę jedynie
sączyć małymi łykami wodę z butelki i patrzeć, jak żuk wdrapuje się
na wiciokrzew.
229
[ Pobierz całość w formacie PDF ]