[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Białaczka?
Powinna była pamiętać, że ma do czynienia z bardzo inteligentnym
dzieckiem lekarza, które potrafi wyciągać poprawne wnioski.
- Tak. Białaczka limfatyczna. Westchnął.
RS
69
- A to oznacza na początek potężną dawkę leków, żeby doprowadzić do
remisji. Jeśli to się uda, kurację trzeba będzie powtarzać co jakiś czas przez
dwa albo trzy lata, żeby mieć pewność, że choroba została opanowana.
Widać było, jak bardzo chłopak stara się nie stracić panowania nad sobą.
Ujęła jego dłoń.
- Czy jesteś gotowy do rozmowy z tatą? - zapytała półgłosem. - Mogę go
to zaprosić tak, żeby nikt o tym nie wiedział, i wtedy sam mu powiesz. A
może sądzisz, że moja obecność dodałaby ci otuchy?
- Nie, poradzę sobie bez tego. To przecież mój ojciec.
- To prawda. Ale jesteś teraz w okresie- przejściowym: z jednej strony
ciągle mieszkasz z rodzicami i chodzisz jeszcze do szkoły, z drugiej, możesz
już głosować oraz ożenić się. Jesteś na etapie sprawdzania, jak te zmiany
wpływają na twój układ z rodzicami.
- Jakie to proste i logiczne - jęknął.
- %7łycie wcale nie jest proste i logiczne. Polega na emocjach, postawach i
ciągłym wytyczaniu nowych granic.
Po chwili milczenia chłopak wyprostował się i wziął głęboki oddech.
- Czy może pani pójść po ojca? - szepnął. - Przydałaby mi się pani
obecność na początku, ale potem...
- Zniknę jak duch. - Wyszła z pokoju pełna podziwu dla odwagi tego
chłopca.
- Mamy pewien problem na porodówce - oznajmił Daniel przez telefon.
Tembr jego głosu nieodmiennie przyprawiał ją o rozkoszny dreszcz.
- Jak mogę ci pomóc? Pamiętaj, że dzisiaj wypada moja kolej, żeby
odebrać chłopców ze szkoły.
Była to jedna ze zmian, jakie zaszły na skutek ich rosnącej zażyłości.
Dzielili się obowiązkiem przy wożenia dzieci ze szkoły. Chłopcy w pełni
aprobowali to nowe rozwiązanie, ponieważ dzięki niemu mogli wspólnie
spędzać czas, dopóki nie przyjechał drugi rodzic i nie zabrał jednego z nich
do domu.
W ten sposób każdego popołudnia również Sam i Daniel mogli być razem,
mimo że pod czujnym nadzorem dwóch pięciolatków.
- Za chwilę wyjeżdżam do kilku pacjentów. - Daniel podniósł głos, aby
przekrzyczeć odgłosy w tle, - Wygodniej będzie, jeśli ja zawiozę chłopców
do babci, a ty odbierzesz poród, który już się zaczął.
- Nie ma żadnej położnej? Co się z nimi dzieje? - zapytała ostrożnie,
starając się nie ingerować zbytnio w sprawy innego oddziału.
RS
70
Katy, Faith i Lissa były dyplomowanymi położnymi, uprawnionymi także
do odbierania porodów w domu rodzącej. Jedna z nich zawsze była pod
telefonem, ponieważ dzieci nie mają w zwyczaju informować z
odpowiednim wyprzedzeniem o swojej nagłej chęci wyjścia na świat.
- Jedna jest chora, druga właśnie asystuje przy porodzie w domu i nie
zanosi się, żeby szybko była wolna, a trzecia dogląda przedwcześnie
urodzonych blizniąt. Jest w drodze do szpitala ogólnego w Airedale, gdzie na
maluchy już czeka personel intensywnej opieki na oddziale neonatologii.
Hałas w słuchawce natężał się. Brzmiało to jak wizg piły elektrycznej.
To niemożliwe, pomyślała, chyba bym coś wiedziała o ekipie remontowej
na terenie ośrodka.
- Rozumiem, że w ten sposób jestem pierwsza na liście.
- Jesteś jedyna, która poradzi sobie z tą młodą osobą. - Nie ukrywał
zmęczenia. - Za ile tu będziesz?
Popatrzyła z niechęcią na karty pacjentów, które należało uzupełnić, i
wzruszyła ramionami. Nikt jej w tym nie wyręczy. Zajmie się tym pózniej.
- Daj mi pięć minut. Muszę udać się za potrzebą do najbliższej toalety. I
zrób mi kawę.
Gdy tylko znalazła się za szklanymi drzwiami, powitał ją mrożący krew w
żyłach wrzask.
Czy to on był słyszalny w tle ich rozmowy telefonicznej?
Biedna rodząca, pewnie ma poważny problem, pomyślała Sam i
przyspieszyła kroku. Dlaczego Daniel nie uprzedził jej o komplikacjach?
Może trzeba będzie przewiezć ją do najbliższego szpitala ogólnego, aby
ratować maleństwo? A może jej życie jest także zagrożone?
Im bliżej sali, tym wyrazniej słyszała poszczególne słowa. Gdy w końcu
dotarła do drzwi sali porodowej, stanęła jak wryta.
- Zabierzcie go! - krzyczała dziewczyna nie wyglądająca na więcej niż
trzynaście lat. - Nie chcę tego bachora! Nigdy go nie chciałam!
Jak to dobrze, pomyślała Sam, że nasilający się skurcz na chwilę odebrał
jej mowę i kazał zająć się przytrzymywaniem maski tlenowej przy twarzy.
Przez moment panował spokój.
W pośpiechu myła ręce i nakładała zielony fartuch. Gdy podeszła bliżej,
powitała ją kolejna eksplozja wyzwisk. Zdążyła też zauważyć zrozpaczone
oblicze asystującej pielęgniarki.
- Zamknij się! - warknęła Sam, pochylając się tuż nad spoconą twarzą
rodzącej.
RS
71
Nagle zapanowała cisza. Nie na długo.
- Kim ty jesteś? Durną pielęgniarką? Nie masz prawa na mnie wrzeszczeć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]