[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyspie w jaskiniach leżą pogrążone we śnie smoki. Byłyby one bardzo użyteczne
w walce z Jagreenem Lernem. O ile dałoby się je obudzić.
Jaki sens ma dalsza walka? zapytał Dyvim Slorm zrezygnowanym gło-
sem. Teokrata wygrał, Elryku. Nie wypełniliśmy powierzonego nam zadania.
Nasza rola jest skończona. Teraz rządzi tu Chaos.
Czyżby? Musimy jeszcze się z nim zmierzyć i sprawdzić jego siłę. Dopiero
wtedy stwierdzimy, kto rzeczywiście wygrał.
Dyvim Slorm spojrzał z powątpiewaniem na kuzyna, ale nic nie odrzekł.
W tym momencie dojechali do obozu Chaosu.
%7ładen koszmar senny nie mógł się równać z tym widokiem. Nad całym te-
renem dominowały Okręty Umarłych. W niebo wystrzelały różnokolorowe pło-
mienie. Na ziemi różnego rodzaju stwory obcowały z ludzmi. Zmiertelnie piękni
Książęta z Piekieł naradzali się z ponurymi królami, którzy zjednoczyli się z Ja-
greenem Leniem i teraz, być może, żałowali swojej decyzji. Od czasu do czasu
w różnych miejscach grunt się kołysał i wybuchał. Ktokolwiek się znalazł w po-
bliżu takiej erupcji, ginął na miejscu lub podlegał transmutacji w nieopisaną po-
czwarę. W powietrzu unosił się przerażający hałas. Głosy ludzi i dzwięki Chaosu
mieszały się z odrażającym śmiechem diabłów i wrzaskiem torturowanych dusz
133
ludzkich. Smród rozkładu, krwi i zła był nie do wytrzymania. Okręty Umarłych
płynęły powoli poprzez ogromny obóz, znaczony wielkimi namiotami królów,
nad którymi powiewały jedwabne sztandary. Nic nie znacząca duma w porówna-
niu z potęgą Chaosu. Wielu ludzi niczym się nie różniło od stworów z Piekieł, tak
bardzo zostali przemienieni.
Widzę, ze proces mutacji ma coraz większy zasięg wśród ziemskich wo-
jowników odezwał się Elryk. To będzie trwało dopóty, dopóki Jagreen Lern
wraz z innymi królami nie zostaną całkowicie odmienieni i staną się ułamkiem
materii Chaosu.
Przyjaciele, patrzycie właśnie na ostatnich przedstawicieli rodzaju ludzkie-
go. Wkrótce nie można ich już będzie odróżnić. Cały ten niestabilny grunt znalazł
się we władzy Książąt z Piekła, albo znajdzie się w niedługim czasie. Powoli zo-
staje on wciągany w ich wymiar, w ich królestwo. Najpierw zmienią jego kształt,
a następnie zabiorą całą Ziemię. Stanie się ona bryłą materii, którą będą mogli
przekształcać, w co tylko im się spodoba.
I my mamy się temu przeciwstawić powiedział Moonglum bez nadziei
w głosie. Nie jesteśmy w stanie, Elryku!
Musimy dalej próbować, aż do samego końca. Pamiętam, co powiedział
Król Morza, Straasha. Jeżeli uda nam się pokonać Pyaraya, kapitana Floty Umar-
łych, Okręty z Piekieł nie będą mogły istnieć. Mam zamiar sprawdzić jego słowa.
Nie wolno mi również zapomnieć, że moja żona może znajdować się na jednym
z tych statków, ani że Jagreen Lern gdzieś tam jest. Mam trzy przekonywające
powody, żeby tam jechać.
Nie, Elryku! To więcej niż samobójstwo!
Nie proszę was, żebyście mi towarzyszyli.
Jeżeli pójdziesz, my również pójdziemy, ale bardzo mi się to nie podoba.
Nie. Jeżeli nie uda się jednemu, nie uda się i trzem. Pójdę sam. Zaczekajcie
tu na mnie. Jeżeli nie powrócę, spróbujcie przedostać się na Wyspę Smoków.
Ale, Elryku. . . ! krzyknął Moonglum w ślad za galopującym w stronę
obozu Melnibonéaninem.
Tarcza chroniła Elryka przed wpływem Chaosu, lecz był on za to dobrze wi-
doczny. Gdy zbliżał się do statków, został zauważony przez niewielki oddział.
Wojownicy rozpoznali go i zaatakowali.
Rozjuszony okropnym widokiem, i smrodem iście piekielnym, zaśmiał im się
prosto w twarz.
Taka przekąska będzie odpowiednia dla mojej szabli, zanim rozpocznie się
prawdziwy bankiet na statku! krzyknął i odciął głowę najbliższemu napastni-
kowi, jakby to był kwiat jaskru.
Bezpieczny za okrągłą tarczą, wywijał mieczem w szaleńczym zapale. Od cza-
su, gdy Zwiastun Burzy pozbawił demony uwięzione w drzewach ich dusz, ener-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]