[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wypolerowaną, drewnianą podłogę, aż stanąłem obok Horace a. Popatrzyłem na wysokie topole i
bezchmurne niebo.
Tak... powiedziałem. Tak.
Bez słowa wyszliśmy na patio i usiedliśmy na niskim ceglanym murku. Poniżej, gdzie
podjazd wił się w górę od żelaznej bramy, zaczynały zakwitać azalie i rododendrony.
Już niedługo znowu nadejdzie powiedziałem, mrużąc oczy od blasku słońca.
Siedemnasty kwietnia data, kiedy go wybroniłem, kiedy zamordowano Johnny ego Morela,
data, kiedy zabiła swoją matkę. Dziwne, jak się to wszystko skończyło. Leopold miał rację.
Pamiętasz, co powiedział, kiedy uznał, że to zrobiła Michelle? Chciała, żebyśmy wiedzieli, że to
ona. Chciała, żebyśmy wiedzieli, że to nasza wina. Chciała, żebyśmy się czuli tak samo
bezbronni, samotni i opuszczeni przez wszystkich. Ale Leopold nie wiedział nikt nie wiedział
że chodziło jej o mnie, Horace. Chciała, żebym się przekonał, jak to jest zostać zdradzonym
przez kogoś, kogo się kocha najbardziej na świecie.
Horace spojrzał na mnie.
A ty niczego nie podejrzewałeś?
Nie wyznałem. Ani przez chwilę. Dlaczego miałbym przypuszczać, że Alexandra to
Michelle? Urządziła wszystko tak doskonale, zadbała o każdy najdrobniejszy szczegół. Dzwoni
do mnie przerażona, potem znajduję dwie filiżanki z jeszcze ciepłą kawą i niedopałki papierosów
ze śladami szminki. Dlaczego miałem nie wierzyć, że Michelle była u mnie w domu? Wracam
jednego wieczoru z sądu, a ona mi mówi, że rozmawiała z matką Myrny Albright przez telefon.
Dlaczego miałem w to wątpić? Nie, Horace, niczego nie podejrzewałem.
Horace urwał małą zieloną gałązkę i okręcił ją wokół swojej wielkiej łapy.
Co zamierzasz z tym zrobić?
Leopold napisał ten samobójczy list z jednego powodu: żeby ją ochronić. Poświęcił swoją
reputację, żeby dać jej szansę na normalne życie. Więc co niby mogę zrobić? Nic, Horace.
Zupełnie nic.
Nadal ją kochasz, prawda? zapytał cicho. Nawet po tym wszystkim?
Wstałem i rozejrzałem się wokół.
Kochałem Alexandrę. Nic nie wiem o Michelle. Nagle odwróciłem się do Horace a.
Ale wiesz, mimo wszystko ciągle wydaje mi się, że ona naprawdę mnie kochała.
Wyliżesz się z tego? zapytał, kiedy odprowadzałem go do samochodu.
Jasne odparłem. Wyjdę z tego, nie ma obaw.
Słuchaj powiedział, stojąc przy samochodzie i otwierając drzwiczki. Chcę, żebyś o
czymś pomyślał. Przyjechałem do ciebie, żeby cię poprosić o przysługę.
Jasne, Horace, co tylko chcesz odparłem, wykopując mały kamyczek na trawnik.
Jest taka sprawa...
Horace zaśmiałem się. Na litość boską...
Chociaż posłuchaj powiedział, kładąc rękę na moim ramieniu. Jest taki dzieciak. Ona
ma tylko szesnaście lat, ale chcą ją sądzić jak dorosłą.
Co niby takiego zrobiła? zapytałem obojętnie.
Horace nie odpowiedział. Kiedy spojrzałem mu w oczy, miał półprzymknięte powieki i
mocno zaciskał usta. W taki sposób bronił się przed swoimi uczuciami.
Zabiła swojego ojca powiedział z naciskiem. Zamordowała go. Wydaje się, że nie ma
co do tego wątpliwości.
Czyli że właściwie nie ma sprawy.
To musiało być to samo spojrzenie, dzięki któremu nauczył się dystansować, bronić przed
całą tą zabijającą duszę przemocą, którą przed laty oglądał oczami żołnierza stąpającego jeszcze
pewnie na własnych nogach w zapomnianej wietnamskiej dżungli. Gdzieś za tym spojrzeniem
był Horace, obserwował, czekał, chciał, żeby to wszystko się wreszcie skończyło.
Ojciec molestował ją seksualnie, od kiedy skończyła sześć lat.
Ojczym? zapytałem, pewien, że to właśnie miał na myśli.
Nie, biologiczny ojciec.
Spuściłem wzrok i energicznym kopnięciem posłałem kolejny kamyk w trawę.
Mógłbyś ją uratować usłyszałem. Nie znam nikogo oprócz ciebie, kto mógłby tego
dokonać.
Wyprostowałem się i spojrzałem mu głęboko w oczy, i w tym momencie zrozumiałem, że
już wiedział, jaka będzie moja odpowiedz.
Wiesz co, Horace powiedziałem, kiedy ściskaliśmy sobie ręce. Zastanowię się nad tym.
Wgramolił się do samochodu i zatrzasnął drzwiczki.
Rozprawa o postawienie w stan oskarżenia jest zaplanowana jutro rano na dziesiątą
powiedział i odwrócił się, żeby wycofać wóz. Nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, zamknął
okno i ruszył w kierunku bramy.
Stałem na górze i machałem mu na pożegnanie. Potem usiadłem na schodach w miejscu, w
którym siedział Leopold, kiedy widziałem go po raz ostatni. Spojrzałem na górujące nad
trawnikiem drzewa, łagodne wzgórza, na słońce i jego codzienną wędrówkę za horyzont.
Zastanawiałem się, gdzie jest Alexandra, co robi i czy o mnie myśli. I zastanawiałem się, czy
jeszcze kiedyś do mnie wróci. Po paru minutach wszedłem do domu, zrobiłem sobie kubek kawy
i włączyłem telewizor. Puszczali stary film, jeden z tych, które zawsze lubiłem. Wszystko było
czarne lub białe.
Podziękowania
Ta powieść zawdzięcza wiele doświadczonemu oku mojego redaktora, Jacka Macrea, który
zdołał dojrzeć w niej to, co było dobre, oraz uwadze Rachel Klauber-Speiden, która pomogła mi
poprawić to, co było w niej złe. Bez ciągłej zachęty Glenna DuBose ta książka w ogóle by nie
powstała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]