[ Pobierz całość w formacie PDF ]
najszybciej wrócić do domu i pójść spać. Czułem się tak, jak Mistrz wyglądał. Idąc pogrążonymi
w mroku ulicami Miasta, myślałem o Nadolnym i w gruncie rzeczy mu współczułem. Wszędzie
wokół mogłem podziwiać jego niezwykłe twory: światła, iglice, tętniącą życiem metropolię.
Wybudował wokół siebie kryształową kulę i teraz powoli uświadamiał sobie, że zamknął się w
pułapce. Dla mnie taką kulą było wysokie stanowisko Fizjonomisty Klasy Pierwszej. Długo mnie
chroniło, lecz także czyniło ślepym na całą resztę życia. Czułem, że wszystko wkrótce się zmieni,
i to było niezwykłe, lecz w pewnym sensie niosło ze sobą także smutek. Wiedziałem jednak, że
jeśli przyjdzie mi odebrać życie Nadolnemu, by uratować Arlę, Ea i dziecko, zrobię to. Podobnie
jak listkowiec Moissac, pozostawię po sobie ziarno - w postaci tej rodziny.
Część dwóch następnych poranków poświęciłem na przeglądanie dokumentów w piwnicy
ministra informacji. Próbowałem znalezć we wczesnych pismach Mistrza jakiś projekt
kryształowej kuli. Choć wszystkie swoje wynalazki zapisywał w osobliwym systemie własnej
pamięci, sporo zanotował także w formie stenograficznych wytycznych dla inżynierów. Nie
wierzyłem, by coś tak genialnego jak fałszywy raj mogło być produktem chwilowego kaprysu.
Nie znalazłem jednak nic, co przypominałoby bańkę z podziemi pod oczyszczalnią ścieków, choć
były tam notatki dotyczące wielu egzotycznych wynalazków - takich, które zbudowano, i takich,
które zapewne wciąż były w fazie produkcyjnej. To pisemne świadectwo genialnych pomysłów i
rozważań Mistrza wywołało we mnie pewne przygnębienie, ale z drugiej strony myślałem o tym
jako o czymś, co jest niegodne człowieka. Odnosiłem wrażenie, że Nadolny nie potrafił się
powstrzymać od poprawiania natury.
Wyglądało na to, że od bardzo dawna nikt nie zaglądał do tych papierów. Były pożółkłe i
poukładane na chybił trafił, a kurz nie pokrywał ich, lecz walał się w kłębach na podłodze.
Zauważyłem też, że w zatęchłej komorze, wśród rozsypujących się marzeń wielkiego Drachtona
Nadolnego, zadomówił się jakiś gatunek owada. Gdy minęła poranna godzina szczytu i z
zewnątrz nie dobiegały odgłosy kroków ani kół powozów, sześcionodzy intruzi rozpoczęli
chóralne cykanie, co rusz wytrącając mnie z równowagi. Ogólnie rzecz biorąc, niczego nie
znalazłem.
Byłem zły, że straciłem dwa dni. Wprawdzie wykonywałem oficjalne obowiązki, a nocami
jezdziłem na przejażdżki powozem po całym Mieście w poszukiwaniu śladów Calloo, ale nic
poza tym. Bardzo pragnąłem wrócić do Arli i Ea i oznajmić im, że wkrótce będą wolni, ale
udawanie się tam bez dokładnego planu ucieczki było zbyt ryzykowne. Przyrzekłem im przecież,
że następnym razem zabiorę ich ze sobą. %7łałowałem, że nie mam więcej czasu, a ten uciekał w
szalonym tempie. Pozostał niecały tydzień do dnia, w którym miano przeprowadzić egzekucję.
Następnego olśnienia dostarczyło mi piękno. Wieczorem owego dnia, w którym porzuciłem
próby odnalezienia czegoś w ministerstwie informacji, jechałem przez Miasto, wyglądając przez
okno i zaglądając w ciemne bramy zwężających się alejek. Kazałem woznicy jechać powoli i
wypatrywać dużego, zwalistego, powolnego mężczyzny.
W ciągu dnia nie miałem czasu zażyć piękna, więc głód dręczył mnie bardziej niż zwykle. W
powozie zażyłem więc całą fiolkę i rozsiadłem się wygodnie, by oddać się rozmyślaniom. Okiem
wyobrazni ujrzałem w oddali kryształową bańkę fałszywego raju i zacząłem się zastanawiać, w
jaki sposób ją skonstruowano. Arla mówiła, że postawiono ją wokół nich.
Jeśli nie została wydmuchana jak szklane miski, musiała zostać zbudowana po kawałku i
zmontowana, co oznaczało, że gdzieś musi się znajdować spojenie. Nadal nie potrafiłem sobie
wyobrazić planów jej budowy, ale w swojej wizji zobaczyłem, jakby z wielkiej odległości,
pracujących przy niej ludzi, wyglądających niczym kolonia mrówek, która obsiadła jajko.
Uderzyłem w sufit powozu.
- Tak, ekscelencjo? - zapytał woznica.
- Zawiez mnie na południową stronę parku, do posiadłości inżyniera Deemera -
powiedziałem. - Wiesz, gdzie to jest?
- Tak jest, ekscelencjo - odparł.
Pierce Deemer był naczelnym inżynierem Mistrza przez cały okres budowy Dobrze
Skonstruowanego Miasta. Niektórzy twierdzili, że dorównuje błyskotliwością Nadolnemu.
Obecnie był już bardzo stary, ale nadal aktywnie udzielał się przy projektach municypalnych.
Wiedziałem, że ma dzieci, a te dzieci mają swoje dzieci, i liczyłem na to, że mu na nich zależy.
Inżynier Deemer był silnym, ascetycznie zbudowanym mężczyzną o surowym obliczu i
krótkich, siwych włosach. Pozwolił mi wejść, ale nie był zadowolony z mojej wizyty. Zaprosił
mnie do swojej pracowni - małego, wygodnego pokoiku z deską kreślarską i regałami pełnymi
książek. Był ważną figurą w Mieście, ale wiedziałem, że nawet jego wpływy nie są tak wielkie,
by mogły mi przeszkodzić w zatrzymaniu i przebadaniu jego lub któregoś z członków rodziny.
Bez owijania w bawełnę przeszedłem do sedna sprawy.
- Potrzebne mi pewne informacje - powiedziałem, siadając na jednym z pluszowych foteli
przy biurku.
- Wszyscy potrzebują jakichś informacji - odparł pogardliwie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]