ebook - do ÂściÂągnięcia - download - pdf - pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pitt zbliżył się do maski, powiódł dłonią po monstrualnym kole zapasowym, umocowanym ponad błotnikiem, a wreszcie
uśmiechnął się z mieszaniną satysfakcji i ulgi, kiedy stwierdził, że głęboki bieżnik opony przypomina mozaikę z brylantów.
Poklepał wielki precel koła i przeniósł wzrok na kierowcę.
Szofer, rozwalony na swoim siedzeniu, bezmyślnie bębnił palcami w krawędź drzwi. Nie tylko sprawiał wrażenie
znudzonego, lecz również ziewnął, aby udowodnić, że istotnie się nudzi. Nosił szarozieloną kurtkę, która, gdyby nie to, iż
była pozbawiona jakichkolwiek insygniów, stanowiłaby niemal replikę munduru niemieckiego oficera z czasów II wojny.
Czapka o szerokim daszku zakrywała włosy i tylko na podstawie baczków można było zawyrokować, że jest blondynem.
Miał na nosie połyskujące w promieniach słońca staroświeckie okulary w srebrnych oprawkach, w kąciku skrzywionych ust
- długiego cienkiego papierosa, na całej twarzy zaś - wyraz samozadowolenia i nie skrywanej arogancji.
Pitt go z miejsca znielubił. Postawił nogę na stopniu i przeciągle popatrzył na umundurowanego faceta. Chyba czeka pan na
mnie. Nazywam się Pitt.
Szofer nie zadał sobie trudu, aby choć zerknąć na pasażera: pstryknięciem wystrzelił papierosa ponad ramieniem Pitta,
wyprostował się i przekręcił kluczyk w stacyjce. Jeśli to pan jest ten amerykański śmieciarz - powiedział z silnym
niemieckim akcentem - może pan wsiadać.
Pitt uśmiechnął się, ale jego oczy stwardniały. - Do przodu z cuchnącym chamstwem, czy do tyłu z państwem?
- Gdzie pan sobie chce - odrzekł szofer. Twarz mu spur-purowiała, ale nadal nie podnosił głowy.
- Dziękuję - powiedział grzecznie Pitt. - Wobec tego do tyłu. - Przycisnął wielką chromowaną klamkę, otworzył drzwi
godne skarbca bankowego i wsiadł do limuzyny. Do szklanego przepierzenia była umocowana zwijana roleta, opuścił ją
więc, aby nie widzieć szofera, rozsiadł się na wygodnej skórzanej kanapie i zapalił papierosa, gotów smakować rozkosze
przedwieczornej przejażdżki drogami Thasos.
Silnik maybacha cichutko obudził się do życia i odpowiadał szeptem na wszystkie zmiany biegów, jakie, rozpędzając wóz
na drodze wiodącej w stronę Liminas, wykonywał szofer.
Pitt otworzył okno i odprowadzał spojrzeniem rosnące na zboczach wzniesień jodły i orzechy, obrzeżające wąziutkie plaże
prastare oliwki, a także z rzadka rozrzucone na pobliskich pagórkach poletka tytoniu czy pszenicy, które przywodziły mu na
myśl owe małe farmy, jakie widywał tak często, przelatując nad południowymi stanami swojego kraju.
Auto tocząc się po wiekowym bruku i rozpryskując kałuże przejechało przez malowniczą wieś Panaghia; większość domów,
dla obrony przed słonecznym żarem, była tu pomalowana na biało, a okapy dachów, obrysowanych czerwienią
zachodzącego słońca, niemal stykały się nad wąziutkimi uliczkami. Upłynęło zaledwie kilka minut, odkąd zostawili za sobą
Panaghię, a już w polu widzenia pojawiło się Liminas: omijając centrum miasteczka samochód gwałtownie skręcił i wraził
swój krokodyli pysk w zapyloną górską drogę. Zrazu pięła się łagodnie, wnet jednak jej narastającą stromiznę poskręcała
seria ostrych wiraży.
Pitt czuł, jak szofer boryka się z kierownicą maybacha: limuzynę zaprojektowano raczej dla rekreacyjnych przejażdżek aleją
Unter den Linden, aniżeli karkołomnych rajdów po katujących resory górskich szlakach, gdzie dobrze mogą się czuć tylko
muły. Spoglądając na morze, rozciągające się w dole przepastnych urwisk, zadawał sobie pytanie, co by się stało, gdyby z
przeciwnej strony nadjeżdżał inny samochód. Potem zobaczył cel podróży: wielką białą bryłę na tle ciemniejących szarych
skał. Zakręty wreszcie się skończyły i wielkie koła o brylantowym bieżniku wjechały na twardą nawierzchnię podjazdu,
Pitt był pod wrażeniem; jeśli chodzi o rozmiary, willa mogła iść w zawody z budowlami Forum Romanum, cała posesja
doskonale utrzymana, wszędzie zaś panowała atmosfera bogactwa i dobrego smaku. Z posiadłości, wtulonej w dolinę
pomiędzy dwoma sporymi szczytami, roztaczał się wspaniały widok na Morze Egejskie. Brama, zapewne pociągnięta przez
niewidocznego odźwiernego, rozwarła się tajemniczo i szofer bezceremonialnie dodając gazu pomknął schludną jodłową
aleją, a następnie zahamował przed marmurowymi schodami. Pitta wysiadającego z maybacha powitało nieme spojrzenie
stojącego na środku schodów antycznego posągu, który przedstawiał kobietę z dzieckiem na rękach.
Pitt zdążył pokonać już kilka stopni, gdy zatrzymał się nagle, odwrócił i podszedł do samochodu.
- Wybacz, sałata - powiedział - ale nie dosłyszałem twojego nazwiska.
Stropiony szofer podniósł głowę. - Nazywam się Willi. Czemu pan pyta?
- Willi, drogi przyjacielu - oświadczył z powagą Pitt -muszę ci coś powiedzieć. Nie wy siadłby ś na momencik z auta?
Willi zmarszczył czoło, ale wzruszywszy ramionami wysiadł z samochodu i stanął przed Pittem. - Co takiego, Hen Pitt, ma
mi pan do powiedzenia?
- Widzę, że nosisz oficerki, Willi.
- Ja, noszę oficerki.
Pitt błysnął najpromienniejszym ze swoich komiwojażerskich uśmiechów. - A one bywają podbite ćwiekami, nieprawdaż?
- A mają ćwieki - odparł poirytowany Willi. - Czemu marnuje pan mój czas? Czekają na mnie obowiązki. No więc co chce
mi pan powiedzieć?
Spojrzenie Pitta stwardniało. - Otóż, przyjacielu, żywię przekonanie, iż jeśli chcesz zdobyć sprawność podglądacza, mam
święty obowiązek ostrzec cię, że okulary w srebrnych oprawkach mają skłonność do błyszczenia w słońcu i mogą łatwo
zdradzić twoją kryjówkę.
Willi pobladł i zaczął coś mówić, ale pięść Pitta na powrót wtłoczyła mu słowa do gardła. Głowa szofera z szarpnięciem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bajkomoda.xlx.pl
  • Cytat

    Ad hunc locum - do tego miejsca.

    Meta