ebook - do ÂściÂągnięcia - download - pdf - pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

oczami. W końcu godzinami rozpoznawał teren. Akuratnie jakżem się wygramolił nad rzekę,
wopki dochodzili do słupa granicznego. Oho, myślę sobie, wpół do pierwszej wybiło jak nic.
Chłopaki to solidna firma, zegarki można sobie regulować według ich spacerów lepiej niż z
radiem. Nie wrócą do drugiej. Poszedłem po ponton. Razem my go przyciągnęli, bo ciężkie
było cho-lerstwo, toż nie dla jednego pasażera robione. Wypłynął ja na wodę zaraz, jak trochę
deszcz ustał. Wspólnika na brzegu zostawiłem, żeby miał baczenie na to, czy kto
niepowołany nie idzie. Strzeżony Pana Boga strzeże.
- O tak... - westchnął Wujek, który na własnej skórze przekonał się, jak trzeba
wszystkiego pilnować.
- Ciężko się płynęło, ale przynajmniej na pluskanie wioseł nie musiałem uważać, bo
pioruny biły jak kot ogonem, kiedy się złości. W końcu stanął ja na białoruskiej stronie. Ludzi
mi zaraz podprowadzili, zebrał wszystkich i z powrotem na ponton. Mizerne jakieś byli,
jeszcze gorzej niż poprzednim razem i nawet się nie wiercili tyle co inni. Jeden to ledwie
zipał. Jak na brzeg
149
wylazł i w błocie się położył, tak i myślałem, że nie wstanie. A on tak tę ziemię całował...
Raptem zerwał się na równe nogi, aż my obaj podskoczyli, tak się w pierwszej chwili
przelękli.  Germania!" - zaczął krzyczeć, bo myślał nieborak, że już Odrę przepłynął.
Próbowali my mu wytłumaczyć, ale nie słuchał albo i niewiele po rusku rozumiał.
- A wy ze skóry wychodziliście ze strachu?
- Jakby wopki usłyszeli, to po nas. Wspólnik już brał się ręcznie go przekonywać, żeby
się uspokoił, ale nie pozwoliłem. Takie chuchro bić? Toż to wstyd porządnemu chłopu i
grzech przed Bogiem. Wietnamczyk - bo żółty to był - zamilkł i ruszyli my przez las. Kazali
przywiezć żółtków jak najszybciej, to żeśmy ich nie prowadzili do stodoły, tylko od razu do
auta. Wtem Azjata do reszty sfiksował. Oni tak czasem mają, bo też i nielekko czekać na
przeprawę. Ruskie naród nie w ciemię bity i trzymają ich tam u siebie dłużej, niż potrzeba. Za
wszystko każą sobie płacić: za żarcie, za wodę. Jak ich do reszty wydoją, puszczają dalej.
Przeprawa też im na nerwy szkodzi. Ten widocznie mało odporny był. Zobaczył stodołę po
drodze, pomyślał, że to dom i ludzie jakieś mieszkają. Znów zaczął tę Germanię wykrzykiwać
i rękami machać. Coś tam jeszcze wołał w swoim języku i narobił okrutnego hałasu. Bali my
się, że jeszcze psy zaczną szczekać i Borki wylecą zobaczyć, co się dzieje. A ten żółty skacze
z radości i wciąż pokrzykuje, choć taki wyczerpany. Wiedział ja, że kolegi ręka ciężka, to sam
próbowałem go uspokoić. Ale gdzie tam! Wyrwał się i pognał nazad. Deszcz lał taki, że ślady
rozmywały się, ledwie podniósł nogę z błota. Ale ścieżka jedna, wzdłuż
150
Bugu, to my wiedzieli, że tędy ucieka. Reszcie kazaliśmy cicho siedzieć. I siedzieli.
- Zbiega dopadliście przy wodopoju Zwirusa - domyślił się Wujek. - Ktoś widział ciało.
- Znaczy się, tak było, jak pan dyrektor mówi. Wietnamczyk krzyczał coraz głośniej i nie
można go było uspokoić. A tam dalej jakby czyjeś kroki, i to całej grupy. Chyba my też
świrowaliśmy ze strachu. Bo ja wyraznie słyszał, jak Cygany na koniach jadą, te, co sto lat
temu się tu potopili. Baliśmy się, że ten wrzask załatwi nas na amen. Kolega nie zdzierżył i
jak trzymał w ręce noktowizor, tak i zamachnął się. Nie chciał Wietnamca zabić, ale sprzęt
był wojskowy, radziecki, a tych byle jak nie robili. Trafił w głowę. - Breloczek trząsł się
coraz bardziej. -Skóra mi, panie dyrektorze, ścierpła i na wymioty rwało. A ten nic, jakby
prosiaka rżnął.  Dawaj - mówi - trza go wrzucić w krzaki, żeby kto nie widział, i do tamtych
wracać, póki się nie porozłazili po lesie". Jak powiedział, tak zrobiliśmy. Tyle że mnie już coś
jakby diabły pokazywali się w tych łozinach, jak dobrze błysnęło. Przeżegnał się ja i mówię
do niego, żeby narzędzia zbrodniczego pozbył się, znaczy się tego noktowizora, co nam
Ruscy dali. A on na to, że ja chyba zaczadział, sprzęt najlepszy chcę wyrzucać. Działa
doskonale, tłumaczy, zobaczyć go przez inny noktowizor się nie da. Gdzie lepszy znajdziesz?
Ja już go nawet i nie słuchał, tylko przyskoczył i sprzęt mu z ręki wyrwał, zamachnął się i
wrzucił w wodę. Od razu poszedł na dno. Może ja i zle zrobił, ale bał się, że jak dochodzenie
jakie zrobią czy co, to obaj będziem do końca życia cień w kratkę oglądać na ścianie.
151
- Dwa dni pózniej ciała nie było.
- Rozchodzi się o to, co my z nim zrobili? Kolega obiecał, że jak burza przejdzie, to on
wróci i zakopie. Ja wsadziłem ludzi do poloneza, część w bagażnik poupychałem jak śledzie,
raz koło razu, i jeszcze w nocy pojechałem niby to po towar. Wróciłem na wieczór. Okazało
się, że wspólnik spił się jak świnia, a Wietnamczyk nadal leży w chaszczach. Mnie też się nie
spieszyło wyręczać grabarza. Człowieka bez chrześcijańskiego pogrzebu zakopiesz i jeszcze
straszył cię potem będzie, na co mnie to? Ale z drugiej strony, jak kto go tam zobaczy i
dojdzie, czyja to sprawka? Wspólnika nikt nie będzie podejrzewał, ale o mnie wszyscy
wiedzą, że na ryby chodzę. A jeszcze głupia baba co powie nie tak i nieszczęście gotowe.
- To jednak go pochowałeś?
- Obaj my w końcu poszli. Znaczy się, w niedzielę przed kościołem. Ludzie wtedy
zajęte, obrządki kończą, na mszę się szykują, to i po lesie nikt łaził nie będzie. Zabrali my
jego, aż pod Kodeń wywiezli i zakopali. Jak my go wynieśli do samochodu z tych krzaków, to
ja wszystkie ślady pozacierał, bo je pierwej w błocie dobrze widać było. Potem, jak baba
mnie powiedziała, że w lasku Zwirusa policja się kręciła, to mnie włosy stanęli dęba. Kiedy,
pytam, a ona, że jakoś po ósmej. Toż to nieledwie po nas! Ktoś musiał zobaczyć i donieść.
Jak mnie pózniej powiedzieli, że jakaś dziewczyna tego nieboszczyka znalazła, to żem se
wykombinował, że ta od Borków... Jak jej tam?
- Ania.
Spocone dłonie kleiły się do parkietu. Miałam rację, to nie był zwykły wypadek!
Zaczęłam bać się Józia.
152
- Ale to nie ona, tylko ta od naszego weterynarza. Serce waliło mi tak, że chwilami nie
słyszałam nawet
ich głosów. Przed oczyma miałam obraz pokiereszowanej Ani w stajni Borków. Jeśli
mam podzielić jej los... Ale zaraz się zreflektowałam. Gdyby chciał mnie zabić, nie
opowiadałby o tym wszystkim Wujkowi! Dawno już by się mną zajął. Może zbyt pochopnie
oskarżam go o wypadek? Trudno nie wierzyć Ani, że sama podała koniowi lek przez
pomyłkę. To nieszczęsny zbieg okoliczności, a nie próba usunięcia niewygodnego świadka.
Tylko co w tym wszystkim robiła Lolita? Odczuwałam taką niewygodę, że chwilami
gubiłam wątek. Uniosłam się na rękach, żeby ulżyć obolałym łokciom.
- ...i dlatego jest zle, a będzie jeszcze gorzej - przekonywał Józio. - Unia wymaga, żeby
granicę uszczelniać, to coraz więcej kupuje się helikopterów, różnej broni, radiostacji i
samochodów. Pod Sławatyczami wszędzie zagradzają siatką, karczują las, a wopki coraz
częściej organizują obławy. To i do nas dojdzie, tylko patrzeć. Na Odrze też coraz trudniej i ci
z góry nie zawsze chcą od nas ludzi od razu odbierać. Czasem po dwa, trzy dni w stodole ich
trzymamy, a to niebezpieczne. Tłumaczymy im, że dopóki będą cicho siedzieć, nic im nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bajkomoda.xlx.pl
  • Cytat

    Ad hunc locum - do tego miejsca.

    Meta