[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się, wszystkim nagle zabrakło
aszchabadzkiego sierocińca, sal,
które już dobrze znały,
korytarza i ogródka, po którym
biegały. Strachem przejmowała je
myśl, że będą spać w lorach, na
obcym i napawającym je obawą
podwórku.
- Kolacja - oznajmił pan Dajek
w nadziei, że pieczone kurczęta
przywrócą dzieciom humor i
cieszył się w duchu
niespodzianką, jaką im tym
sprawił. Dzieci ustawiły się
czwórkami i bez entuzjazmu
odbierały od opiekunek każde po
pół kurczaka i duży żytni
placek. Placki, których było
dużo, zniknęły w oka mgnieniu,
natomiast kurczaki nie
znajdowały amatorów na dodatkowe
porcje.
- Ciekawe, dlaczego one nie
chcą jeść kurczaków - dziwił się
pan Dajek.
- Kurczaki są duże, więc
prawdopodobnie najadły się nimi
od razu, a placki pewnie starym
zwyczajem chowają na potem -
tłumaczyła pani Jotka.
Pani Stefania poszła jednak do
dzieci zebranych przy
samochodach zbadać zagadkę i
znalazła ku swojemu zdziwieniu w
kątach wozów porzucone
nietknięte kurczaki. Widok rzezi
nieszczęsnego ptactwa odebrał
dzieciom apetyt, poza tym wiele
z sierot, które jako malutkie
berbecie były wywiezione z
Polski, nie znało smaku i
wyglądu pieczonego drobiu. Nie
mógł się temu nadziwić pan
Dajek, bowiem do Indii, w
których już kilkanaście lat
mieszkał, nie doszły jeszcze
wiadomości o wszystkich
nieszczęściach, przebytych przez
dzieci w Rosji.
Nadeszła godzina snu. Pouczono
dzieci, gdzie znajdują się
miejsca przeznaczone dla nagłej
potrzeby, ułożono im w
samochodach posłania, zasunięto
brezenty i nakazano ciszę. Noc
zapowiadała się spokojnie.
Mężczyzni objęli dyżury.
Rozległy się już pierwsze
chrapania, gdy z któregoś wozu
doleciał płacz. Kilka głosów
wchodziło w pertraktacje z
płaczącym, ale bez rezultatu.
Rozbudzona nauczycielka
podbiegła do wozu.
Okazało się, że mały Piotruś
przebierał nóżkami, bo nie mógł
zejść z wysokiej lory - a
musiał. Płacz rozbudził dzieci,
którym trzeba było tylko
pierwszego hasła, by zacząć
wędrówkę do dwóch skromnych,
niewystarczających na taką
frekwencję ustroni. Dyżurni
zjawili się wreszcie, rozbudzeni
tym nagłym ruchem, a pan Dajek
rozespany mruczał:
- Dziwne te dzieciaki,
kurczaków nie jedzą, po nocach
nie śpią, dziwne dzieciaki - i
zrzędząc przyświecał latarką,
prowadząc je gdzie należy.
Reszta nocy minęła spokojnie,
a poranne promienie słońca
przegnały niedobre nastroje
wieczoru. Chłodna, studzienna
woda, którą obmyły się dzieci,
orzezwiła je po śnie. Jasnymi
głosami odśpiewały pod batutą
pani Anny, która zdążyła z
radcą zajechać na wieczór do
Badżigiranu, "Kiedy ranne wstają
zorze" i z apetytem zabrały się
do śniadania. Po śniadaniu
zarządzono odjazd.
Lory wyjeżdżają jedna po
drugiej, żegna każdą krzyk i
machanie rąk zebranych przy
bramie Persów. Z każdej wytryska
piosenka.
"Morze, nasze morze..." miesza
się z piosenką: "Stać będzie
kraj nasz cały..." - Każda lora
śpiewa, z każdej dobiega radosny
pisk mniejszych dzieci.
Dzieciaki szczęśliwe, żądne
dalszej podróży, która winna
zaspokoić ich fantazję, śpiewają
coraz głośniej, jakby chciały do
syta nacieszyć się wolnością.
Pan Dajek ma oczy wilgotne, ze
wzruszeniem przysłuchuje się
dawno niesłyszanej polskiej
piosence i mruczy: - dziwne
dzieciaki, kochane dzieciaki...
A dzieciaki czują, że
zawojowały pana Dajka, i na
każdym postoju wołają: - Panie
Dajek, panie Dajek, proszę do
nas, do nas, do nas! - robi się
krzyk, a pan Dajek chodzi od
samochodu do samochodu i radość
tryska z jego wypłowiałych,
polskich ślepi. Burczy na
szoferów, żeby ostrożnie jechali
i uważali, bo wiozą polskie
dzieci. Te dziwne, kochane
dzieciaki, które nie chcą jeść
kurczaków, a jedzą czarny chleb
i placki.
Gwarno było w samochodach i
śpiewnie, pomimo zakazu. Kurz
przedostawał się pod budy i
opiekunki nie chciały, aby
dzieci śpiewając łykały go, ale
dzieciska używały swobody i
anarchia była zupełna. Co się
tam nie działo! Mało było śpiewu
i krzyku. Walono łyżkami w
blaszane kubki, robiąc piekielny
hałas, dzieciarnia wyrzucała z
siebie wszystkie troski hamujące
jej radość, wyrzucała w krzyku
niewolę, gubiąc za sobą koszmar
przeżytych dni.
W porze obiadu auta zatrzymały
się przed samotnym budynkiem,
stojącym przy drodze. -
Czajchana, czajchana * -
przeleciała wieść od samochodu
do samochodu i obudziła
zaciekawienie i dreszczyk
sensacji wśród małych
podróżników. Czajchana nie mogła
pomieścić od razu wszystkich,
rozdzielono więc dzieci na
cztery partie. Pierwsze szły
jeść do czajchany najmniejsze, a
ciekawość czekających rosła.
Spolszczone: "czajchane" - po
[ Pobierz całość w formacie PDF ]