ebook - do ÂściÂągnięcia - download - pdf - pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Winnetou! Wódz Apaczów! Interesujący Indianin! Słynny czerwony! Czy to mo\liwe,
czy to prawda?
Zbyt dumny by podjąć jej słowa, udał, \e nie słyszy wcale; dlatego wyręczyłem Apacza
mówiąc:
 Tak, to prawda! A teraz mam nadzieję, \e pomimo paru naszych cech, które jej się nie
podobają, nie będzie pani miała nic przeciwko temu, \e załatwimy naszą sprawę. W
przeciwnym razie wyniesiemy panią na ulicę, podobnie jak to uczynił Winnetou z jej
mał\onkiem, rzucając go na hamak!
Klasnęła w dłonie i zawołała zachwycona:
 Jaka\ to przygoda być niesioną przez Winnetou! Całe Ures pękłoby z zazdrości! Muszę
spróbować!
 Radzę, nie czyń tego! Co innego być niesioną na rękach, a co innego wyrzuconą na ulicę.
Niech pani obejrzy mojego czerwonego przyjaciela w milczeniu, abyś go mogła opisać swoim
przyjaciółkom. To najlepsza rada jaką mogę pani słu\yć. Je\eli zaś pocznie pani znowu
poruszać języczkiem, na pewno utraci tak interesującą sposobność obcowania z wodzem
Apaczów.
Zapaliła świe\ego papierosa i poło\yła się w hamaku z miną osoby, oglądającej w cyrku
ósmy cud świata. Jej szanowny mał\onek zaś, nie brał ju\ przybyszowi za złe przymusowej
ekspedycji, owszem oglądał go z widocznym zadowoleniem. Co się tyczy hacjendera, to imię
Old Shatterhand obchodziło go, zarówno zresztą jak pozostałych obecnych, tyle co
zeszłoroczny śnieg. O Winnetou słyszał jednak tak wiele, \e imię Apacza wywarło na nim
po\ądane wra\enie. Przynajmniej nie wzywał ju\ nas do opuszczenia lokalu.
Nie dziw, \e mój towarzysz słynął nawet w Ures. Apacze nierzadko wysuwają się głęboko
na południe, szczególnie z przeciwległej strony Sierra w Chihuahua, a poniewa\ Winnetou
zwykł odwiedzać wszystkie szczepy swego plemienia, więc czyny jego i tutaj były
rozgłoszone; wśród białych echo jego przygód rozbrzmiewało nie mniej donośnie ni\ wśród
czerwonych. Szczególnie imię jego frapowało kobiety. Wszak był nie tylko ciekawym
człowiekiem, ale wyjątkowo przystojnym mę\czyzną; ponadto legendy, osnute na tle jego
pierwszej, a zarazem ostatniej miłości, jednały mu serca pięknych senior i seniorit. Zadowolony
z wyników osiągniętych dzięki Winnetou, zwróciłem sie do hacjendera:
 Uwa\ał pan, don Timoteo, moje pytania za zupełnie zbyteczne. Dla mnie były one jednak
cennej wagi, a niezadługo staną się takimi dla pana. Indianie Yuma zniszczyli pańską hacjendę
i zabrali panu wszystko. Sądzę, \e przeszukano i wypró\niono zawartość pańskich kieszeni?
 Wypró\niono do cna.
 Czy kieszenie Meltona równie\?
 Tak.
 A w takim razie jak\e mógł wypłacić panu dwa tysiące peso cię\kimi dukatami?
Oblicze don Timotea nigdy nie zdradzało wybitnej inteligencji. Teraz jednak formalnie
zgłupiał. Odparł jąkając się:
 Tak& Skąd wziął& te pieniądze& Tyle pieniędzy?
 Nie pytaj pan, skąd wziął, tylko dlaczego Indianie, nie zabrali mu tych pieniędzy?
 Do wszystkich diabłów! O tym co prawda nie pomyślałem! Sądzi pan, \e miał pieniądze
przy sobie?
 Tak; on lub jeden z Wellerów. Przede wszystkim dwa tysiące pesów w złocie nie ujdą
oczom Indian, po wtóre, suma taka jest bogactwem nawet dla najmo\niejszego wodza. Jeśli
Vete ya zrezygnował z takiej sumy, to musiał mieć wyjątkowy i szczególny powód. Czy nie
domyśla się pan jaki?
 Nie.
 Jeden, jeden tylko istnieje; \aden czerwony nie pozostawi takiego skarbu obcemu, a co
dopiero nieprzyjacielowi; Melton musi więc być jego sprzymierzeńcem.
 Nie wierzę!
 Twierdziłem, \e czerwoni mają zamiar napaść na hacjendę; nie uwierzyłeś mi, a miałem
rację. Tak samo nie mylę się teraz, tylko z pana znowu Tomasz niewierny!
 Melton, tak szlachetnie, tak wspaniałomyślnie postąpił; nie mogę po prostu przypuścić,
\eby się sprzymierzył z czerwonymi. Jeśli się nie mylę, twierdziłeś pan nawet, \e napad nastąpi
za jego namową.
 Nie pamiętam dokładnie treści poprzedniej rozmowy; ale jeśli wtedy nie twierdziłem
tego z całą stanowczością, czynię to dzisiaj.
 Myli się pan; musisz się mylić! Melton jest moim przyjacielem. Dowiódł tego kupnem!
 Tak, dowiódł. Ale nie tego, \e jest pańskim przyjacielem, a tylko niecnym zdrajcą,
judaszem i łotrem. Jaką wartość miała hacjenda przed napadem?
 Nie chcę, nie mogę mówić o tej strasznej stracie!
 A czy w ogóle sprzedałby pan swoją posiadłość?
 Nie, nie przyszłoby mi to na myśl.
 No, teraz ma pan wszystko jak na dłoni. Upowa\niono mormonów do osiedlenia się w tej
okolicy, do nabycia gruntu i ziemi. Hacjenda nadawała się, lecz była za droga. Aby zni\yć cenę
Melton kazał ją spustoszyć. Umowa zawarta z Vete ya brzmiała: Cały łup nale\y do Indian,
zniszczoną posiadłość kupuję Melton za bezcen. Napad się udał; łup był cenny; musieli mu
więc pozostawić jego pieniądze. Czy pan tego nie rozumie?
 Nie; taka złośliwość z jego strony jest nie do pomyślenia. Zresztą, osądz pan sam. Na có\
przydadzą mu się grunt i pola, skoro cała posiadłość spłonęła i utraciła wartość?
 Melton przywróci ją do dawnego stanu!
 To będzie kosztowało daleko więcej ni\ hacjenda była warta poprzednio, nie licząc ju\
całego szeregu lat, które upłyną, zanim doczeka się dochodów ze swego kapitału.
 I ja tak sądzę; ale to właśnie orzech, którego nie mogę na razie rozgryzć. Spodziewam się
jednak, \e rozgryzę go niedługo. Myli się pan sądząc, \e Melton powrócił do hacjendy.
Jedziemy stamtąd, więc musielibyśmy spotkać go po drodze. Pozostawił tam tylko swojego
człowieka.
 Chcesz pan powiedzieć dwóch, mianowicie obydwu Wellerów?
 Nie. Tych w hacjendzie nie ma. Natomiast jest kto inny. Czy nie słyszał pan przypadkiem
o pewnym jankesie, mormonie, którego nazywają Playerem?
 Nie!
 Tego człowieka tam spotkaliśmy. Opowiedział nam, \e Melton udał się z panem do Ures,
by prawnie zatwierdzić akt kupna. Wiedział o tym. Melton widocznie rozmawiał za pańskimi
plecami. Nie powinien był pan nic wiedzieć o obecności tego Playera.
 Hm! Hm! To doprawdy trochę dziwne!
 Czy byli w hacjendzie, gdy ją pan opuszczał, obydwaj Wellerowie i imigranci? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bajkomoda.xlx.pl
  • Cytat

    Ad hunc locum - do tego miejsca.

    Meta