[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Czy mogę tam przynajmniej pójść, \eby wiedziała, \e próbowałam? - prosi Janie.
Stra\nik podnosi głowę.
- Ty ciągle tutaj? No dobrze, niech będzie - mówi. - Dwie minuty.
- Janie uśmiecha się z wdzięcznością i podchodzi do celi.
I widzi ich. Siedzących i le\ących na pryczach.
Carrie i Stu. Przytuleni.
Shay Wilder i jej brat. Oboje na maksa wkurzeni, pijani, naćpani, zmęczeni - kto ich
tam wie?
Pan Wilder. Z miną człowieka, który ma totalnie przechlapane.
I Cabe. Który wyleguje się na pryczy, jakby tu mieszkał. A Shay, jak z zadowoleniem
zauwa\a Janie, trzyma się od niego tak daleko, jak się da.
Janie przygryza wargę.
Carrie biegnie do kraty.
Janie patrzy na nią.
- Kotku - szepcze - nie pozwalają mi. Dopiero w przyszłym miesiącu kończę
osiemnaście lat. Ale pracuję nad tym. Obiecuję, \e coś wymyślę, choćbym miała tu przywlec
własną matkę.
Carrie zaczyna ryczeć.
- Och, to jakiś koszmar, siedzieć tutaj - jęczy.
Janie, której współczucie skończyło się jakąś minutę po tym, jak zadzwonił telefon,
patrzy na nią ze złością.
- Jezu, Carrie, zamknij się ju\, co? Albo cię tu zostawię bez pomocy.
- Nie! - Do Carrie dołączają pijane głosy Shay, jej brata i Stu. Stu i Carrie zaczynają
się kłócić.
Janie zerka na Cabela, który obserwuje ją z przebiegłym uśmieszkiem. Puszcza do niej
oko, a potem ledwie dostrzegalnym ruchem głowy wskazuje pana Wildera.
Janie patrzy.
Wilder siedzi oparty o ścianę.
I zasypia.
Janie czuje przypływ adrenaliny.
- Hm, Carrie, muszę wrócić do poczekalni, ale wyciągnę cię, gdy tylko będę mogła. -
Nie ryzykuje kolejnego spojrzenia na Cabela.
Siada na krześle jak najbli\ej celi, poza zasięgiem wzroku policjanta w dy\urce. Sama
ledwo widzi nogi Cabela na pryczy, skrzy\owane w kostkach. Przypomina sobie Jak wyglą-
dał w dawnych czasach, kiedy jego d\insy były za krótkie, a on stał sam, brudny, na
przystanku autobusowym niecałe dwa lata temu.
Słyszy, jak Carrie kłóci się ze Stu, a Shay i jej brat podnoszą głosy, mówiąc jej, \eby
się wreszcie przymknęła...
I nagle Janie wpada w wir, ślepnie. Aapie się krzesła, mając nadzieję, \e nikt
nie będzie tędy przechodził. Nie widzi, jak Cabel wstaje, korzystając z zamieszania w
celi, i podchodzi do samych krat, próbując podchwycić jej wzrok. Próbując jej coś
powiedzieć.
Janie widzi tylko to, co lęgnie się w głowie pana Wildera, jego nadzieje i lęki. A
mo\e wspomnienia?
Sen nabiera intensywności i zmienia się w koszmar. Janie czuje się jak w
pralce.
Potłuczona i rozbita.
I próbuje zobaczyć wszystko. Wszystko. Oczami i umysłem kryminalisty.
Podczas tego dwugodzinnego snu nie widzi Cabela, który chodzi niespokojnie, chowa
twarz w dłoniach. Nie widzi jego przera\onego wzroku, gdy zupełnie bezwładna spada z
krzesła, uderzając twarzą o kant wózka z kawą.
Godzina 6.01
Huczy jej w głowie.
Jest spocona. Zmarznięta.
Jej twarz, w kału\y krwi, ślizga się po zimnych kafelkach podłogi.
Wydaje jej się, \e ma otwarte oczy, ale wzrok długo nie chce wrócić.
Nie mo\e się ruszyć.
Gdzieś daleko słyszy Cabela wołającego jej imię, wołającego stra\nika.
Carrie wrzeszczy.
Dla Janie wszystko jest czarne jak noc.
Godzina 6.08
Janie czuje, jak ktoś kładzie ją na noszach. Skupia się. Próbuje się obudzić. Jej głowa pulsuje
bólem.
Wywo\ą ją do holu komisariatu.
- Stójcie - chrypi.
Chrząka, by oczyścić gardło, i mówi jeszcze raz:
- Stójcie.
Dwóch ratowników medycznych patrzy na nią. Janie otwiera oczy A właściwie jedno,
bo drugie nie działa. Ale widzi cienie.
- Nic mi nie jest - mówi i z wysiłkiem próbuje usiąść. - Mam takie ataki od czasu do
czasu. Nic mi nie jest Widzicie?
Wyciąga ręce, \eby im pokazać, \e wszystko w porządku.
I widzi krew.
Otwiera szeroko oczy i wysila wzrok, by złapać ostrość.
Dotyka swojej twarzy. Krew kapie, płynie strumieniem z jej brwi, zalewa oczy.
- O, w mordę - mówi. - Nie macie paru plasterków? Serio.
Ratownicy patrzą po sobie i znów na nią.
Janie próbuje innej taktyki:
- Panowie, ja nie mam ubezpieczenia. Nie stać mnie na to. Proszę.
Jeden z ratowników mięknie.
- Masz na imię Janie, tak? Posłuchaj, le\ałaś na podłodze, nieprzytomna. Sztywna.
Bez kontaktu. Walnęłaś głową o kant zardzewiałego stalowego wózka.
Janie wykręca się jak mo\e.
- Miałam w terminie zastrzyk przeciwtę\cowy. Zrozumcie, mam egzamin z matmy
za... niedługo i zale\ą od niego moje studia. Mówię wam, \e nie zgadzam się na opiekę me-
dyczną. A teraz mnie puśćcie.
Ratownicy cofają się powoli, \eby mogła zejść z noszy. Janie opuszcza cię\kie
zdrewniałe nogi na podłogę. W tej samej chwili przez bramkę z wykrywaczem metalu wpada
Kapitan Komisky.
- Co tu się dzieje, do diabła? - pyta wesoło. - O, witam, pani Hannagan. Pani się
kładzie czy wstaje?
Janie rozgląda się, łapie kawałek gazy i próbuje zlokalizować zródło krwawienia.
- Sekundę, zaraz wykombinuję, jak z tego zlezć - mamrocze.
Robi głęboki wdech.
Zeskakuje z noszy.
Ląduje na ugiętych nogach jak chińskie gimnastyczki na olimpiadzie.
Kapitan obserwuje ją rozbawioną. Podaje Janie ramię.
- Chodz, moja droga - mówi. - Wygląda na to, \e miałaś pracowitą noc. - Wygania
stanowczym gestem ratowników, którzy znikają jak kamfora.
Janie uśmiecha się z wdzięcznością, przyciskając gazę do oka. Jej bluza jest
poplamiona krwią. Czuje się, jakby miała buty z cementu i balon zamiast głowy.
- Zadzwoniłam tutaj po drodze i dowiedziałam się ciekawych rzeczy - mówi Kapitan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]