[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Hilary wydała urwany okrzyk z bólu, jaki sprawiał jej uścisk
jego palców, i emocji na widok dziecka Marlenę.
Niemowlę było malutkie i budziło litość. Leżało w świetle
inkubatora bezradnie przebierając nóżkami i rączkami, piszcząc
jak chore kocię. Oślepione przez wielkie, ciemne osłony na
oczach, łapało powietrze, jakby chciało złapać coś, czego nie
było. Hilary poczuła, że za chwilę pęknie jej serce.
- Co jej jest? - spytała drżącym głosem. - Dlaczego leży tutaj?
- Och, nic poważnego - odparł Conner z udawaną pogodą.
Sprawiał wrażenie człowieka bliskiego szaleństwa.
Chyba przebrała się miara, pomyślała Hilary. Nic dziwnego,
przez wiele miesięcy, od śmierci brata, od chwili, w której
koszmary odebrały mu sen, żył na krawędzi wytrzymałości.
- Jest tylko mały problem - powiedział z tym samym
nienaturalnym spokojem. - A mianowicie niezgodność grup
krwi - AB i grupy zerowej. Powiedziano mi, że promienie
ultrafioletowe przywrócą wszystko do normy.
Chciała odwrócić się, by na niego spojrzeć, ale żelazny uścisk
jego ręki zmuszał ją do patrzenia przed siebie, tam gdzie leżało
dziecko.
- Co to jest niezgodność grupy AB i zerowej? - spytała
apatycznie, prawie nie czując bólu ramienia. Pragnęła, by i
reszta jej ciała przestała cokolwiek odczuwać.
- Och, to dość prosty do rozwiązania problem związany z
grupą krwi.
Hilary powinna była odczuć ulgę, ale tak się nie stało. Conner
nie zwolnił uścisku, a w jego głosie pobrzmiewał jakiś ton
okrucieństwa, ton prześladowcy, który właśnie upatrzył sobie
ofiarę dla szczególnie bolesnego żartu.
RS
122
- No więc... - jąkała - co się dzieje? Co takiego dzieje się z... -
chciała dodać ,,z tobą", ale nie miała odwagi. Urwała. Zdanie
pozostało nie dokończone.
- Cóż - powiedział wolno, jakby wciąż jeszcze rozważał
sprawę - wyłania się pytanie dotyczące owej grupy zerowej,
ponieważ zarówno Tommy, jak i Marlenę mieli zawsze grupę
AB...
Hilary z trudem łapała oddech. Widziała teraz w szybie
odbicie uśmiechu Connera, uśmiechu przerażającego i
ponurego.
- O tak - ciągnął - to wymaga pewnych wyjaśnień. A
mianowicie, skąd u dziecka wzięła się owa zadziwiająca grupa
zerowa?
- Conner... - zaczęła, ustami suchymi jak papier, a jej nogi
zmiękły niczym wosk. - Conner, proszę... - zamknęła oczy,
usiłując zebrać myśli. Ale równie dobrze mogłaby zbierać
spienioną wodę Ognistych Wodospadów. - Conner... -
powtórzyła - czy rozmawiałeś z Marlenę?
- A jakże - odparł lekkim tonem. Ale był to ton jadowity.
Zapowiadał nadciągające niebezpieczeństwo. Krył w sobie cichą
furię. - Zadałem to pytanie Marlenę. I wiesz, co odpowiedziała?
- Co? - spytała, wstrzymując dech.
Jego zwodnicza maska opadła na dobre, ujawniając kipiący w
nim gniew. Szorstkim ruchem obrócił Hilary ku sobie,
przyciskając ją plecami do szyby.
- Powiedziała, żebym zapytał ciebie.
Boże! W jego oczach otwierała się czarna czeluść, a jej
zdawało się, że w nią wpada. Zresztą pragnęła tego. Wolała
umrzeć teraz, w jego pogardliwym uścisku, niż stawić czoło
temu, co nastąpi za kilka minut.
- Powiedziała, że wiesz wszystko i że wszystko mi wyjaśnisz.
- Wbił palce w jej ramię, niemal łamiąc jej kości. - A więc
czekam, Hilary - powiedział głosem, który brzmiał jak wyrok
śmierci. - Czekam.
RS
123
ROZDZIAA JEDENASTY
Wszystkie oczy skupiły się na nich. Takie sceny nieczęsto
zdarzają się w tym miejscu, pomyślała niemądrze Hilary. Każdy
z obecnych w promieniu kilkudziesięciu metrów musiał dostrzec
gniew Connera.
- Nie tutaj - wyszeptała. - Nie przy tych ludziach.
- Doskonale.
Oderwał ją od ściany i z udawaną rycerskością położył rękę
na jej ramieniu, prowadząc przez korytarz. %7ładne z nich nie
odezwało się ani słowem, choć raz czy dwa z jej ust wyrwał się
odgłos ni to jęku, ni to płaczu. Conner jednak nie okazywał, że
cokolwiek usłyszał.
Wsiedli do windy w towarzystwie hałaśliwej pięcioosobowej
rodziny. Hilary była jednak szczęśliwa, że śmiech dzieci
wypełnia dzielącą ich lodowatą ciszę. Gdy wysiedli, Conner
ruszył przed siebie długimi, szybkimi krokami. Z trudem mogła
za nim nadążyć. W końcu stanął przed poczekalnią izby przyjęć.
Instynktownie się wzdrygnęła.
- Tutaj?
- Czemu nie? - Ogarnął wzrokiem pokój. - W tym tłumie nasz
mały melodramat nie zwróci niczyjej uwagi, nie uważasz?
Hilary patrzyła na płaczące, ranne dzieci, na blade jak ściana
twarze kobiet towarzyszących chorym na serce mężom o sinych
policzkach, na udręczone życiem twarze starych ludzi na
wózkach inwalidzkich. Tak, Conner miał słuszność. W pewnym
sensie tu było ich miejsce - wśród okaleczonych, cierpiących.
- Dobrze - powiedziała, zbyt zmęczona, by oponować. W rogu
sali dostrzegła dwa wolne krzesła. Było to zresztą jedyne
miejsce, do którego nie docierał obraz telewizyjny. - Może
tutaj?
Gdy w końcu usiedli, nie potrafiła zacząć. Patrzyła tylko na
Connera, pragnąc odnalezć pod pokładami gniewu mężczyznę, z
którym wczorajszej nocy łączyła ją miłość. Ale ten mężczyzna
RS
124
zniknął. Zniknął na zawsze odegnany kłamstwem, które
[ Pobierz całość w formacie PDF ]