ebook - do ÂściÂągnięcia - download - pdf - pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nia w usta lodowatej wody ze zródła, wody, co łupie w zębach. Zarośla z brzegu na brzeg
przerzucone splatają się między sobą. Chmiel je obwija, a przetykają leśne maliny. Srokosze
w ich gęstwinie kują swe dzwonne pieśni, a zatajona kędyś kukułka bawi się w chowanego z
rozbawioną, z rozigraną dziecięcą duszą. Czarne cienie jodeł kołyszą się rytmicznym tanem
na wiosennej murawie bezmiarem kwiatów zasłanej. Wielorakobarwne, nakrapiane i pisane
motyle latają z miejsca na miejsce, jakby szukały tego tajnego schowania, gdzie się kukułka
ukryła. Dzwonny szmer ponika wyrywa się z łożyska, chcą się do zabawy przyłączyć, lecz
żywe jego wody porozdzierane przez głazy na liczne strumienie muszą uciekać, uciekać w
dolinę. Migocą tam w słońcu, mienią się, połyskują, błyszczą  obraz wieczny jedynego
prawdziwego szczęścia, istotnej niepodzielnej i skończonej radości życia. O potoku, potoku,
gdzieżeś to poniósł, gdzieżeś to podział tamte wody!...
Zaznajomiłem się był dobrze w ciągu wielu młodości lat z wodami żywymi tej leśnej Ni-
dy, co się z czystych potoków w bujną rzekę rozrasta. Obejmowała mię niegdyś przychylnym,
lodowatym ogarnięciem, gdym się w jej czarne głębie ufnie rzucał po twardym, po kamien-
nym śnie, skoro tylko świt za szczytem Aysicy niebo zarumienił. Nosiła mię na łonie swym
jak dobra matka, gdym pływał  stojąc, na wznak, na piersiach i na bokach. Wyrzucała mię z
wnętrza swego na powierzchnię siłą potężną głębiny niezgruntowanej, najeżonej rosochatymi
kłodami drzew puszczy ongi zwalonych, w dno wrosłych  gdym zbyt długo nurkiem po jej
tajnikach chodził. Znałem się wówczas na obyczajach i naturze ryb, na chytrości, mądrości i
instynkcie dzikich kaczek, cyranek, bekasów, kurek wodnych, grzywaczy i jastrzębi. Prze-
szpiegami i chytrością ludzką odpowiadałem na przeszpiegi i obronne sposoby rogaczy, lisów
i zajęcy. Byłem myśliwcem i rybakiem  z nazwy zresztą bardziej niż ze skutecznego efektu
łowieckich zabiegów. Byłem bowiem największym (bo jedynym) na całe Zwiętokrzyskie Gó-
ry poetą udającym myśliwca i rybaka. Miałem w sobie lekkość lisa, nogi jelenia i jak gdyby
skrzydła bekasa u ramion. Pisałem swe marne wiersze w lasach i wertepach  w ciągu długich
letnich deszczów pod cieniem olchy obwisłej w nadnidziańskim smugu  pod daszkiem brogu
na wilkowskim ugorze  oraz w leśnych kapliczkach, obok klasztoru Zwiętej Katarzyny.
Układałem dramaty, już wówczas niesceniczne i chybione, z powstańczych legend tego
zapadłego kraju, gdzie jeszcze był nie wytchnął ślad stopy skrwawionej pokonanych bojow-
ników  gdzie jeszcze ściany przydrożnej austerii czarne były od kuł i podziurawione jak rze-
szoto; a każdy człowiek dojrzały, co krwawe czasy przeżył, tylko o nich mówił, kładł je w
moje uszy, jak do składu  a czasem tym dzielił na części swe życie przed i popowstaniowe.
Układałem nie skończone i, oczywiście, zle zbudowane powieści o chłopie Marku z Krajna,
co w powstaniu własną swoją, chłopską partią dowodził, i wyciągałem epos o przeklętym i
wyklętym zdrajcy z tejże wsi  Janicu  co za wydanie spisku Zciegiennego  chwały naszych
czarnych lasów  ordery, pięć kolonii w nagrodę otrzymał, a sam rozpił się, na dziada zeszedł
i w przydrożnym sypiał rowie.
Widzę cię we wspomnieniu, świątyńko mała, dawnego eremity domku, kołysko moich 
żal się Boże!  poezji...
Otoczona ze wszech stron płotem z żerdzi jodłowych, stoisz pośrodku łąki pachnącej.
Drzwi twe dawno spróchniały, zamek ich zardzewiał i już nie spaja połowic. Wiatr, nie zno-
szący tajemnicy i zamknięcia, rozwalił je we dwie strony, przyparł do ścian i raz na zawsze
otworzył. Zgniły i zapadły się drzwi w podłodze prowadzące do sklepu  pod ziemią. Oglądaj
każdy, ktoś ciekaw, co tam jest w głębi! Leżą na dnie wyschłe, suche, w zbutwiałej trumnie
zwłoki niewiadomego polskiego rycerza. Jest to może ten sam rycerz, co na żelaznej pięści
132 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bajkomoda.xlx.pl
  • Cytat

    Ad hunc locum - do tego miejsca.

    Meta