ebook - do ÂściÂągnięcia - download - pdf - pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tak gościnnych ludzi! Przyjmuję te warunki z radością, dokąd tylko będę
mógł pozostawać na moim urlopie, który sam sobie udzieliłem od
obowiązków dla sztuki.
 Tu są także obowiązki dla sztuki, profesorze. Trzeba poznać, zjednać
sobie tego małego, dzikiego trochę artystę. Drugi warunek również
konieczny: to kwestia finansowa, która będzie nadal moim obowiązkiem.
 A nie, nie! na to się stanowczo nie zgadzam!
 Przyjął pan jednakże wszystkie moje warunki z góry.
 Nie pani, ten wyłączam bezwarunkowo!
 Sprawa do omówienia po wakacjach  machnął ręką Strzelecki.
 Jeszcze jeden warunek  zawołał de Rosse  jeśli go nie odgaduję
to go sam podaję. %7łe państwo oboje  zwrócił się do Kasi i Andrzeja 
odwiozą do mnie Thomka. Rozpatrzą się państwo dobrze w warunkach, w
jakich zostawią swego pupila. Chcę abyście państwo nie mieli żadnych
RS
184
wątpliwości, że powierzacie go w ręce uczciwe, pewne no i... nieco znane
pośród mecenasów sztuki... co mam nadzieję uspokoi was w zupełności.
Kasia i Dębosz słuchając profesora i jego zwrotów do nich w liczbie
mnogiej mienili się na twarzy.
 Z największą przyjemnością  odrzekła Kasia.  To był istotnie ów
trzeci mój warunek. Profesor trafnie go odgadł.
Zapanowała bardzo miła i serdeczna harmonia, wśród zebranych gości.
Ale Tomkowi na razie nic nie mówiono. Dopiero na drugi dzień rano Kasia
zabrała go na swój zwykły spacer nad Dunajec i tam, na wiszarze skalnym
wyjawiła mu cel przybycia profesora oraz postanowienie swoje co do jego
wyjazdu do Szwajcarii. Nie zaznaczała zbytnio oceny jego talentu
dokonanej przez profesora, mówiła tylko o koniecznej pracy i rozwijaniu
zdolności, które posiadał.
Wiadomość ta zrobiła na chłopcu ogromne wrażenie. Ale pierwszą myślą
i troską jego było, że będzie musiał rozstać się z nią i z Andrzejem. Azy
spłynęły z jego oczów, objął kolana Kasi, całował je płacząc.
 Jakże to będzie, jak ja bez pani mojej najdroższej będę żył!... Siedzieli
na wiszarze, wśród dzikich malin i szafirowych gencjan.
Dunajec huczał pod nimi.
Kasia całowała czoło Tomka sama wzruszona do łez...
 No, jeszcze to nie zaraz, jeszcze całe wakacje będziemy razem... a
potem będziemy ciebie odwiedzali, będziesz do nas przyjeżdżał...
Przemawiała do niego pieściwie, jak do kochanego już bardzo dziecka.
Tomek słuchał i łzy ocierał. Wtem krzyknął, zrywając się z kolan:
 Pan Andrzej!
Kasia podniosła się prędko patrząc dokoła...
 Tu, przy Dunajcu, na koniu!  zawołał Tomek.
Nisko nad samą rzeką Dębosz stał istotnie konno i kłaniał się im czapką.
Koń pod nim tańczył młyńca i rzucał się płoszony zgiełkiem rzeki, której
wartkie wody obmywały mu kopyta.
 Proszę do nas! Ale jak pan tu dojedzie?  zawołała Kasia
nabrzmiałym radością głosem.
Andrzej odsądził się od rzeki, zbaczając spod stromej skały pod obłe
wzgórze, łączące się z wiszarem. Po czym rozpędził konia i jednym
potężnym susem przesadził wąską w tym miejscu wodę. Zadudniły ostro
kopyta na skalistym podłożu wzgórza i w mgnieniu oka z gąszczów
kosodrzewiny wypadł jezdziec prosto na Kasię i Tomka. Koń miał chrapy
rozdrgane, popłoch w oczach.
Dębosz zeskoczył, powitał Kasię. Wziął Tomka za ramię i rzekł wesoło:
RS
185
 No Tomuś!... Ale... co to?...  zapytał.  Masz łzy w oczach?...
 Powiedziałam mu już wszystko i tak się oto rozrzewnił.
 Wstyd! Chłopak jesteś i mazgaisz się?  zgromił go z udanym
gniewem. Odszedł na krok, by przywiązać konia do sosny.
Tomek zmieszał się. Wtem zarzucił ręce na szyję Dębosza.
 Ale i pan będzie przyjeżdżał do tej Szwajcarii, razem z panią,
prawda?
 Zawsze razem, zawsze!  powtórzył Andrzej wnikając w oczy Kasi
wymownie i pytająco.
 Zawsze razem  powtórzyła drżącymi ustami.
 Jak to dobrze! O, jak to dobrze!  ucieszył się chłopak podskakując i
klaszcząc w dłonie. Nie wiedział, co ze sobą zrobić z radości.
 Jaki ja szczęśliwy, och, jaki ja szczęśliwy!... Już chyba nie ma na
świecie szczęśliwszego jak ja chłopca!
Rozejrzał się dokoła jakby szukając jakiegoś ujścia dla swej roz-bujałej
fantazji. Nagle dopadł konia, odplątał mu uzdę, pociągnął go za sobą.
 Tomek, tu niebezpiecznie  krzyknęła Kasia. Andrzej uśmiechnął się
do niej.
 Ależ on jezdzi zupełnie dobrze i śmiało. Chłopak wskoczył na siodło.
Andrzej zawołał:
 Jedz w stronę lasu przez płaskie wzgórze, omijaj rzekę, żeby ci się nie
spłoszył!...
 Nie, nie!  odkrzyknął Tomek i pokłusował znikając za krzakami
malin.
Oni oboje spojrzeli na siebie. Andrzej wyciągnął do niej ręce.
 Zawsze razem?!... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bajkomoda.xlx.pl
  • Cytat

    Ad hunc locum - do tego miejsca.

    Meta