[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zapytała o Meredith Bey. Freda objaśniła, że Meredith została odesłana do
szpitala na rutynowe cesarskie cięcie. Parła przez dwie godziny i było
wiadomo, że dziecko nie urodzi się pochwowo.
- Pierwsze urodziła bez najmniejszych kłopotów. Któż mógł przypuszczać,
że z drugim będzie gorzej? - zakończyła Freda.
Od wejścia do Centrum Porodów Rae z minuty na minutę czuła się coraz
gorzej. Na początku miała jeszcze uzasadnione nadzieje, że coś jest tu nie
tak jak powinno. Freda i Jenny mogły zbyt długo czekać na odesłanie
pacjentek do szpitala, ale nawet to nie wydawało jej się teraz takie
oczywiste. Co gorsza, zaczęła darzyć te dwie pielęgniarki sympatią.
- Kto podłączył kroplówkę Meredith? - zapytała po chwili.
- Ja - odparła Freda. - A czy był z tym jakiś kłopot? Rae zaprzeczyła
ruchem głowy.
- Jeszcze tylko jedno pytanie. Czy prawdą są te krążące plotki, że
planujecie skorzystać z City Hospital jako swego zaplecza?
99
Freda spojrzała na Jenny, która spuściła oczy i nagle zainteresowała się
czubkami swoich butów.
- O tym powinna pani porozmawiać z doktorem Michaelsem - powiedziała
Freda.
- Już to zrobiłam. - Rae patrzyła na obie pielęgniarki. - No cóż, chyba się
pożegnam.
Freda odprowadziła ją do drzwi.
- Nie powie pani nikomu o Jenny? - zapytała cicho.
Rae poczuła się trochę nieswojo. Przysięgła sobie, że utrzyma swój
oddział za wszelką cenę. Zaniedbanie Jenny, choć nie było niczym
poważnym, mogło jej w tym bardzo pomóc. Wykorzystanie go, a także
wskazanie na niekompetencję pielęgniarki, mogło być silnym atutem. Jak
je jednak wykorzystać, gdy Jenny była jedyną rodziną Fredy, a Rae zaczęła
odkrywać w niej bratnią duszę...?
- A ja mogę na panią liczyć? Sprawy mogą przyjąć bardzo poważny obrót i
muszę wiedzieć, kto jest ze mną.
- Będę z Centrum Porodów.
- Wobec tego nie mogę niczego obiecać - zakończyła Rae, ściskając jej
rękę.
- Szkoda, że jesteśmy w przeciwnych obozach.
Rae wyczuła żal w słowach Fredy. Spoglądała na odchodzącą pielęgniarkę
z coraz większą sympatią.
Po zjechaniu windą na parter skorzystała z publicznego telefonu, chcąc
sprawdzić, czy nie ma jakichś wiadomości na domowej sekretarce.
Liczyła, że Bernie poda jej tam, z kim może się skontaktować w Hillstar.
Kiedy wykręcała ostatnią cyfrę swojego numeru telefonu, do holu weszła
kobieta w ciąży, prowadzona przez znacznie młodszego od niej
mężczyznę.
- Czy mogę się widzieć z lekarzem? - zapytała drżącym głosem. - Chyba
już się zaczyna.
Rae odłożyła słuchawkę i ruszyła w jej stronę. W tej samej chwili jednak
już była przy niej pielęgniarka, ubrana w cytrynowy uniform Centrum
Porodów. Z kocimi oprawkami na nosie.
- Ja się nią zajmę, doktor Duprey - powiedziała szybko do nadchodzącej
Rae.
- Donna? - odezwała się mocno zaskoczona Rae. Donna Wilson pracowała
na nocnych zmianach na oddziale Rae.
- Już dobrze, proszę głęboko oddychać - mówiła Donna spokojnym
głosem, odprowadzając kobietę do windy.
Wcisnęła guzik i drzwi natychmiast się otworzyły. Tam czekała już inna
pielęgniarka, która przejęła pacjentkę.
100
- Może pani już ochłonąć, doktor Duprey. - Donna podeszła do Rae. -
Każdy, kto mnie tu zobaczy, tak reaguje. Ale skoro pracodawca nie
traktuje człowieka jak powinien, i to po piętnastu latach nienagannej pracy,
najwyższy czas go zmienić.
- Ale ty byłaś największą przeciwniczką Centrum Porodów! - Rae ciągle
nie wierzyła, że najbardziej poważana pielęgniarka z jej oddziału zmieniła
zdanie. - Zawsze mówiłaś, że przewożenie rodzących kobiet karetką na
drugą stronę ulicy jest niedorzeczne.
- Nie aż tak jak moje piętnaście lat pracy, bez żadnej opuszczonej nocki, za
co w podziękowaniu dostałam wymówienie. Szpital Berkeley Hills to już
dla mnie historia, doktor Duprey, i mam głęboką nadzieję, że Centrum
Porodów zje go żywcem.
- Chyba nie mówisz tego poważnie.
Donna machnęła lekceważąco ręką. - Teraz pracuję tylko na dzienną
zmianę i już po pierwszym roku mam sześć tygodni płatnego urlopu. Do
zobaczenia, doktor Duprey, niech pani pozdrowi ode mnie Trish i resztę
dziewczyn.
- Ale przecież to ty się zwolniłaś! - krzyknęła Rae za odchodzącą Donną.
- Proszę też powiedzieć Bernie, że kawa tu jest równie dobra - rzuciła
jeszcze Donna i zniknęła za drzwiami windy.
- Niech to szlag trafi - mruknęła do siebie Rae.
Podeszła do automatu i wykręciła numer informacji. - Szukam numeru
firmy przewozowej Hillstar...
Operator podał jej numer, ale niestety linia była zajęta. Wyraznie mam
dzisiaj zły dzień, stwierdziła.
Ale nie tylko ona miała zły dzień. Dziecko Noli także. A i niemowlę
Meredith. Uznała, że nie będzie zważać na etykietę zawodową i osobiście
złoży wizytę pielęgniarzom. Może oni rzucą jakieś światło na wydarzenia
tego ranka.
Na zewnątrz słońce świeciło tak ostro, że musiała zasłaniać oczy ręką.
Zrobiło się też o wiele cieplej. Zastanowiła się, czy nie lepiej iść do domu i
przespać się trochę. W jej sypialni słońce na pewno nagrzało już ulubioną
aksamitną poduszkę. Ale sen może jednak trochę zaczekać. Liczyła, że
rozmowa z pielęgniarzami pomoże jej w zrozumieniu tego, co się stało z
Nolą Payne i Meredith Bey.
Zamyślona, wracając do szpitala weszła na przejście dla pieszych.
Usłyszała ostry głos klaksonu i pisk hamulców. Zastygła z przerażenia
wpatrywała się w rosnące światła pędzącego na nią auta.
101
Granatowy jaguar zatrzymał się dokładnie pół metra od jej kolan. Za
kierownicą siedział Arnie Driver - ten sam, który nie mógł dać sobie rady z
zaintubowaniem dziecka Noli. Opuścił szybę i wychylił blond czuprynę.
Czerwona skóra jego czoła świeciła się w słońcu.
- Przepraszam - krzyknął w jej stronę - ale przez to słońce ledwo co widać.
Rae cofnęła się. Była wściekła, że śmiał zażądać oficjalnego
przesłuchania. Co gorsza straciła resztki szacunku dla niego, bo to właśnie
za jego sprawą mogło umrzeć dziecko Noli.
- Hej - krzyknął, wychylając się bardziej. - Mam nadzieję, że Bo ci
powiedział, że to przesłuchanie to był jego pomysł.
Ruszyła z miejsca spoglądając tym razem w jedną i drugą stronę. Pomysł
był Bo...? Jeden z nich kłamał, tylko który?
- Chciałem, żebyś wiedziała - dodał i szybko ruszył z miejsca. Wydawało
się jej, jakby słyszała jego szyderczy śmiech.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]