[ Pobierz całość w formacie PDF ]
latarnie. W oknie Kastielskiej paliło się światło. Helena czytała. Sawicza nagle opanowało
onieśmielenie. Koło przystanku autobusowego po przeciwległej stronie ulicy stała ławka - drewniane
listwy na żeliwnych nóżkach w kształcie lwich łap. Sawicz usiadł udając, że czeka na autobus, !
powtarzał w myśli przemowę, którą by wygłosił, jeśli starczyłoby mu odwagi na to, żeby wstąpić do
Heleny. Powiedziałby: Heleno, czterdzieści lat temu nie dokończyliśmy naszej rozmowy. Wiem
doskonale, że to sprawa dawno przebrzmiała, że biegu czasu nie można odwrócić. Gdzieś
wybraliśmy niewłaściwą drogę. Ale jeśli błędu nie da się naprawić, należy przynajmniej przyznać
się do jego popełnienia .
Wolno zapadał zmrok, niebo na zachodzie stawało się zielonkawe. Barczysty uczeń Technikum
Rzecznego nie doczekał się na Szuroczkę, sprzedał drugi bilet, sam poszedł na dziewiątą do kina i z
rozpaczy pił w bufecie lemoniadę. Udałow bez apetytu zjadł kolację i zaczął myśleć. Stara pani
Milica Fiodorowna Bakszt nie mogła zasnąć. Wstała więc, wzięła z kąta laskę, z którą chodziła do
Ubezpieczalni i na targ, zarzuciła na ramiona kaszmirowy szal w ciemnoczerwone róże i udała się na
spacer. Po drodze zastanawiała się, czy przypadkiem nie popełniła błędu, pokazując pionierom
album z autografem Puszkina. Musiała jednak ratować swoje dobre imię i umożliwić Miłemu
Przyjacielowi niezauważalną rejteradę. Grubin obudził się, nakarmił rybki, zgasił światło i poszedł
odwiedzić sąsiada, Korneliusza Udałowa. Wanda Kazimirowna, dyrektorka domu towarowego i
małżonka Sawicza, zjadła samotnie ostygłą kolację i zmyła statki. Potem ogarnął ją smutek, który
ustąpił miejsca atakowi zazdrości.
Zrobiło się już zupełnie ciemno. Nad lasami nabrzmiewała burza. Spoza grzebienia drzew
wystrzelały bezdzwięczne błyskawice, co sprawiało wrażenie, jakby jakiś złoczyńca dawał innemu
złoczyńcy ukradkowe sygnały latarką. Udałow rozmawiał szeptem z Grubinem, stojącym pod oknem
szpitala. Udałow postanowił uciec i teraz wyczekiwał tylko stosownej chwili. Rano lekarze znów
zamierzali zrobić mu prześwietlenie i założyć nowy gips. Udałow bal się tych zabiegów. Był też inny
powód desperackiej decyzji. Kończył się kwartał, należało więc pilnie zlikwidować zapadlisko i
pozostałe nieporządki w mieście. Udałow bardzo liczył na premię.
Dozorczyni muzeum sprawdziła, czy wszystkie okna i drzwi są zamknięte. Posiedziała na
ławeczce pod krzewem przekwitłego bzu, ale komary szybko wypędziły ją do stróżówki. Westchnęła,
przeżegnała się patrząc na gmach Archiwum Miejskiego i weszła do mieszkania. Na rzece panowała
cisza. Jej wstęga z czarnymi kreseczkami znieruchomiałych barek była nieco jaśniejsza od
granatowego nieba.
Na dziedziniec muzeum wszedł starzec z ciężką bukszpanową laską. Zapach wody kolońskiej
odstraszał komary, które krążyły wokół niego, wrzeszczały cieniutkimi głosikami, złościły się na
starca, ale usiąść na nim nie śmiały. Starzec wolno wszedł na ganek muzeum. Nie spieszył się, żeby
rozeschnięte stopnie nie zaskrzypiały. Z parku miejskiego dobiegało dudnienie bębna - orkiestra dęta
grała walca Na wzgórzach Mandżurii . Był sam. Wyjął z kieszeni wytrych i zaczął nim gmerać w
solidnej kłódce wiszącej na muzealnych drzwiach. Kłódka długo się opierała, była stara i
niezawodna, ale wreszcie ustąpiła z ogłuszającym szczęknięciem. Okoliczne psy dosłyszały ten
dzwięk, rozszczekały się i zaczęły się miotać na łańcuchach. Starzec zerknął na drzwi stróżówki - nie,
dozorczyni nawet się nie poruszyła... Zdjął kłódkę, położył ją ostrożnie na drewnianej balustradzie i
pociągnął ku sobie drzwi obite ceratą. Ciągnął i nasłuchiwał. Przy każdym skrzypnięciu
nieruchomiał, po czym znów na centymetr przyciągał drzwi do siebie. Wreszcie wytworzyła się
szczelina. Najpierw wsunął laskę, a potem sam wślizgnął się do środka ze zdumiewającą w jego
wielu zręcznością. Zamknął drzwi za sobą. Oparł się o nie szerokimi, zgarbionymi plecami i długo
chrypiał uspokajając rozkołatane serce.
Z początku popełnił błąd - udał się do magazynu muzealnego. Znał rozkład pomieszczeń, więc
w ciemność! zszedł na dół do sutereny, pokręcił wytrychem przy żelaznych drzwiach magazynu i
ponieważ się spieszył, stracił na tą operację co najmniej trzy minuty.
Amfilada magazynów tonęła w mroku. Starzec wyjął z kieszeni cieniutką, nie grubszą od
długopisu latarkę i osłaniając ją dłonią, aby światło nie padało w okna, wolno ruszył przed siebie.
Portrety drobnych posesjonatów z okolic Wielkiego Cuslaru, ujęte w złote wąskie ramki, patrzyły na
niego ze ścian, zdekompletowane meble tłoczyły się pośrodku pokojów, w szafach kryły się wyblakłe
sarafany, suknie kupieckich żon i mundury carskich stójkowych; lampy naftowe na postumentach z
brązu i porcelany celowały zakurzonymi knotami w sufit, a dawno już zepsuty złocony zegar - pasterz
i pasterka - polśniewały pod przypadkowo zahaczającym o nie promieniem latarki.
W magazynie nie było tego, czego starzec szukał, wyszedł więc przymykając za sobą drzwi.
Nie zamykał ich, bo brakowało mu na to czasu. Przystanął i zamyślił się. Gdzie oni to wszystko mogli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]