[ Pobierz całość w formacie PDF ]
panu zdaje? A poza tym te wszystkie przesłuchania... To się chyba nigdy
nie skończy. Nie może się pan dziwić, że jestem wyprowadzony z
równowagi.
- Podczas pierwszej mojej bytności nie robił pan wrażenia
zdenerwowanego - powiedział Downar - wprost przeciwnie, był pan w
doskonałym nastroju. O ile pamiętam, karmił pan chomika.
- Czy karmienie chomika jest dowodem doskonałego nastroju?
- Nie mam zamiaru szerzej dyskutować na ten temat uśmiechnął się
pojednawczo Downar. - Dajmy temu spokój. Chciałbym jeszcze z panem
porozmawiać o pańskiej żonie.
- Wydaje mi się, że wszystko już powiedziałem. Nie rozumiem o co panu
jeszcze chodzi.
- Proszę mi powiedzieć, czy pańska żona znała Konrada Siemiatyckiego?
- Konrada Siemiatyckiego? Nigdy nie słyszałem tego nazwiska. Kto to
jest?
- Jest pan pewien, że pan nigdy nie słyszał tego nazwiska?
- Jestem najzupełniej pewien. Mam jeszcze bardzo dobrą pamięć.
- To świetnie - Downar zatarł ręce, jakby wiadomość, że Skoczyński ma
dobrą pamięć, napełniła go nową otuchą. - I jeszcze jedna sprawa, panie
profesorze. Przeglądając korespondencję pańskiej żony znalazłem kopertę
lotniczą zaadresowaną do niejakiego Joachima van Reinber-gena,
zamieszkałego w Nowym Jorku. Czy wie pan coś o tym człowieku?
89
- Tak. To nasz znajomy. Poznaliśmy go podczas naszej podróży po Stanach
Zjednoczonych. Półtora roku temu był w Warszawie. Zaprosiłem go.
Mieszkał nawet u nas przez kilka dni. Potem przeniósł się do hotelu.
- Dlaczego pan się nim tak zainteresował, że aż go pan do siebie zaprosił?
- To bardzo kulturalny, wykształcony człowiek. Zaprzyjazniliśmy się.
Joachim interesuje się archeologią, jest historykiem sztuki. W Nowym
Jorku cenią go jako eksperta w dziedzinie malarstwa i rysunku. Prowadzi
własny antykwariat.
- Czy w Nowym Jorku poznał go pan za pośrednictwem jakichś swoich
znajomych?
Skoczyński zmarszczył brwi.
- Dobrze nie pamiętam, ale zdaje mi się, że to moja żona zapoznała mnie z
nim. Tak, tak..., teraz sobie przypominam. To Halszka poszła do tego
antykwariatu i poznała Joachima. Potem mnie tam zaprowadziła.
- I tak panu przypadł do gustu ten amerykański Holender?
- Niezmiernie sympatyczny.
- Czy to była inicjatywa pańskiej żony, żeby go tu zaprosić?
- Tak. Halszka mnie na to namówiła. Mnie samemu takie rzeczy nie
przychodzą do głowy. Tyle mam różnych spraw. Nie mam czasu myśleć o
kontaktach towarzyskich. Tym zawsze zajmowała się moja żona.
- Czy często pańska żona organizowała przyjęcia?
- Niezbyt często, ale raz w miesiącu przychodzili do nas znajomi i
przyjaciele.
- Czy jest pan pewien, że pośród gości nigdy nie było Konrada
Siemiatyckiego?
- Już mnie pan o to pytał - odparł niecierpliwie Skoczyński. - Nie znam
pana Siemiatyckiego i nigdy nie znałem.
- A czy w ogóle zna pan kogoś, kto ma na imię Konrad?
- Nie znam żadnego Konrada. Niech mnie pan już nie męczy pytaniami.
To mnie naprawdę wyprowadza z równowagi.
- Zrobił się pan nazbyt nerwowy - powiedział Downar i wstał. - Powinien
pan być dla mnie bardziej wyrozumiały. Przecież w naszym wspólnym
interesie leży zdemaskowanie mordercy. Pan także do tego dąży. Chyba się
nie mylę?
Skoczyński zmieszał się.
- Proszę mi wybaczyć, ale nie panuję nad nerwami. Jestem bardzo
wyczerpany. Do widzenia, panie majorze.
Downar wrócił do komendy. Postanowił uporządkować zdobyte materiały,
porównać notatki, porobić streszczenia z odbytych rozmów, zestawić fakty
i wreszcie stworzyć sobie wyrazny plan działania. Był w dobrym nastroju.
Czuł, że wreszcie przełamał złą passę i że teraz ostateczne wyjaśnienie
zamordowania profesorowej Skoczyńskiej jest tylko kwestią czasu.
Skoczyńska. A co z Ternerową? Czy rzeczywiście należało łączyć ze sobą
te dwie zbrodnie? W pierwszym stadium śledztwa był prawie pewien, że
ma do czynienia z jednym mordercą, ale obecnie... Pojawiły się
wątpliwości, które nie dawały mu spokoju. A może się sugeruje? Może
ulegał sugestii od samego początku? Pewne zbieżności mogły być przecież
tylko dziełem przypadku. Osoba Skoczyńskiego łączyła te dwie kobiety.
Czy nie był to tylko zwykły zbieg okoliczności?
- Ano cóż... Zobaczymy - mruknął i wyjął z kasy ogniotrwałej akta sprawy.
Zaledwie jednak rozłożył na biurku notatki, gdy rozległo się pukanie i do
pokoju wszedł Walczak.
- Cześć. Nie przeszkadzam ci?
- Owszem, przeszkadzasz - powiedział Downar, ściskając dłoń przyjaciela.
- Ale co robić? Siadaj. Zapalisz?
Walczak potrząsnął energicznie głową.
- Wiesz przecież, że się odzwyczajam i tobie także radzę rzucić palenie.
Zobaczysz jak odmłodniejesz.
- Ale brzuch mi urośnie tak jak tobie.
- Mnie nic na to nie pomaga palenie - uśmiechnął się Walczak. - W żaden
sposób nie mogę stracić nadwagi. A to wyłącznie wina Helenki. Za dobrze
gotuje.
- Pogodziliście się? - spytał Downar.
90
91
- Już dawno. To były takie przelotne zachmurzenia horyzontu
małżeńskiego. Kto się lubi ten się czubi. Ale nie przyszedłem do ciebie,
żeby rozmawiać o Helence.
- Domyślam się.
- Zajmowałem się ostatnio tą twoją piosenką.
- No i co... i co? - ożywił się Downar.
- No i... szukałem, pytałem, ale z niewielkim rezultatem.
- Czego się konkretnie dowiedziałeś?
- Rozmawiałem z różnymi znajomymi, którzy się znają na muzyce. Nikt
nie słyszał tej melodii i nikt nie umiał mi powiedzieć komu ewentualnie
można by przypisać autorstwo. Wszyscy natomiast są zgodni co do
jednego. Jest to utwór o charakterze piosenki żołnierskiej.
Prawdopodobnie powstał podczas okupacji. Może to jakaś partyzancka
melodia. Może śpiewali ją chłopcy w lesie. A może przyszła do nas z
żołnierzami radzieckimi. Typowo bojowa pieśń, taka, co to podnosi ducha
i dodaje odwagi.
- To wszystko bardzo pięknie - powiedział Downar. Ale mnie jest
potrzebny facet, który zapisał tę melodię na papierze nutowym. Jego
muszę znalezć.
Walczak pokręcił głową.
- Nie myśl, że to będzie takie proste.
- Wcale nie myślę. Muszę go jednak znalezć. To może być klucz do
rozszyfrowania całej zagadki.
- Tak, tak - mruknął Walczak. - Możliwe, bardzo możliwe. Wiesz co mi się
zdaje?
- Co takiego?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]