[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oczy.
David zrezygnował. Dziesięć minut pózniej wszyscy już spali.
Nad ranem Sissi się przebudziła. Czuła, że ktoś poprawia płaszcz, którym była okryta.
Lekko uchyliła oczu. To Marc...
Szarzało. Ptaki zaczynały śpiewać, nad rzeką kładła się mgła, a trawa była mokra od
rosy. Sissi drżała z zimna.
Udawała, że śpi, nie miała ochoty rozmawiać z Markiem. Czekała, aż odejdzie, ale
tego nie zrobił. Z bijącym sercem leżała nieruchomo.
Nic się nie zdarzyło. Po prostu tylko siedział. Wiedziała, że patrzy na nią. A potem
ostrożnie, bardzo ostrożnie musnął dłonią jej policzek. Robił to tak, jakby nigdy wcześniej nie
dotykał skóry kobiety. Sissi uświadomiła sobie, że tak w istocie było. Z trudem opanowywała
drżenie.
Teraz Marc delikatnie okręcał wokół swoich palców małe loczki przy policzku Sissi, a
kiedy położył rękę na jej szyi i powoli zsuwał coraz niżej, rozległ się głos Davida.
- Marc!
To jedno jedyne słowo zabrzmiało niczym strzał w panującej wokół ciszy. Marc
natychmiast wstał i odszedł.
Sissi skuliła się pod płaszczem, po raz pierwszy była naprawdę wściekła na swego
opiekuńczego brata.
Po kilku godzinach obudziła ich potężna wymiana ognia po drugiej stronie rzeki.
Instynktownie poszukali schronienia w pobliżu na wpół zrujnowanego młyna.
- Brr - trzęsła się z zimna Sissi. - Czuję się, jakbym sama przeszła przez żarna.
- Ja też - dodał Michel. - Jestem zmarznięty, poobijany i brudny. Chyba nie za bardzo
lubię takie życie.
- To widać! - powiedziała Sissi i przytuliła go. - Wreszcie jakaś bratnia dusza wśród
tych wszystkich zahartowanych sportowców - szaleńców!
David roześmiał się.
- Może ruszymy się stąd, zanim do reszty to zburzą?
Wstali, choć nogi odmawiały im posłuszeństwa.
- Nie odważę się przejrzeć w lustrze - westchnęła Sissi.
David przyglądał się jej z ukosa.
- Choć raz jesteś naturalna, to ci dodaje uroku. ydzbła trawy we włosach, okruchy
chleba na kołnierzyku. Jesteś młodsza o co najmniej trzy lata. Co o tym sądzisz, Marc?
Marc szybko odwrócił oczy. Sissi jednak nie raz i nie dwa przyłapała go na tym, że
przypatrywał się jej ukradkiem, zamyślony. I do tego jeszcze to jego dziwne zachowanie nad
ranem... Zwiadomość, że czternaście lat spędził w więzieniu, wypełniała Sissi nieopisanym
niepokojem. I ten niepokój nie dotyczył wcale Marca. Był to strach przed tym, co drzemało w
niej samej i czego nie pojmowała.
Taki niewychowany gbur! myślała z gniewem. Czy nikt go nie nauczył, że nie wolno
tak bezczelnie się gapić?
Ale podświadomie poruszała się z większą gracją albo powolnym ruchem odrzucała
włosy z karku.
Będzie świetnie, kiedy nareszcie się go pozbędziemy, myślała. Nigdy jeszcze nie
spotkałam tak nieokrzesanego mężczyzny.
Dwie godziny pózniej stanęli przed dużym budynkiem w pobliskim mieście.
- Ale to przecież szpital! - zawołała Madeleine zaskoczona.
- Tak - odparł David - Adres jednak się zgadza. A mężczyzna, do którego mamy się
zgłosić, jest lekarzem.
W recepcji doktor Duclair podniósł wzrok znad listu, który wręczył mu David.
- Jeżeli mój stary przyjaciel prosi mnie o przysługę, wiem, że to poważna sprawa,
ponieważ czyni to bardzo rzadko. Z listu wynika, że trzeba coś szybko postanowić w sprawie
tego małego chłopca. Macie szczęście, żeście mnie tu spotkali. Jutro w nocy znowu się
przenosimy.
- Przenosicie się? - spytał David.
- To hrabia o tym nie wspomniał? Mamy specjalnie przystosowaną dużą łódz. Mały
pływający lazaret, jeśli wolicie. W czasie pokoju jest to szpital ruchomy, ale teraz...
Przewozimy rannych żołnierzy, ale też i innych ludzi, którzy muszą przedostać się do nie
okupowanej części Francji. Nawet do samego Paryża, jeśli to konieczne.
Uciekinierzy z trudem ukrywali radość.
- A co na to Niemcy?
- Nie pytamy ich o zgodę. Do tej pory jakoś nam się udawało, choć dziś w nocy było
naprawdę niebezpiecznie. Trafiliśmy pod bomby... Ale wszystko się powiodło. Czy możecie
poczekać półtora dnia?
- Tego nam właśnie trzeba! Mała Madeleine potrzebuje odpoczynku. Ja natomiast
prawie jestem lekarzem, a mój... przyjaciel Marc zwykle asystuje mi przy prostych zabiegach.
Więc jeżeli moglibyśmy w czymś pomóc...
Doktor Duclair przyjął tę propozycję jak dar niebios.
- Ma pan paskudną ranę na głowie, hrabio de Saint - Colombe. Zobaczę, może będę
mógł założyć panu parę szwów po południu. A tę młodą dziewczynę powinienem właściwie
umieścić w szpitalu. Co jej dolega?
David opowiadając o chorobie Madeleine z troską patrzył na jej okoloną ciemnymi
włosami twarz. Z żalem myślał o tym, jak wiele musiała wycierpieć ta drobna i krucha, a
jednocześnie tak silna dziewczyna. Wiele dałby za to, żeby usłyszeć jej beztroski śmiech.
- A ta druga młoda dama? - zainteresował się doktor Duclair. - Sądzi pani, że mogłaby
pomóc przy chorych?
- Hm - mruknął David i otrząsnął się z zamyślenia. - Co ty na to, Sissi?
- Phi! - odparła. - Czy słyszałeś o jakiejś rzeczy, której bym nie potrafiła? Zawsze
marzyłam o tym, żeby pobawić się we Florence Nightingale.
- Teraz ma pani okazję - rzucił szorstko lekarz.
Sissi, nie zrażona tonem głosu doktora, dodała szybko:
- Czy mógłby pan także zbadać Marca?
Marc wyglądał na wściekłego, lecz na prośbę lekarza zdjął niechętnie koszulę.
- Co, do licha, się panu stało? - zdziwił się lekarz. - Przejechała po panu brona? Ale
tym zajmiemy się pózniej. Teraz opatrzymy tylko tę zaognioną ranę.
Kiedy wyjmował odłamek, Marc nawet się nie skrzywił.
- Chyba pan przywykł do cierpienia - rzekł lekarz.
- Sądzę, że on ma poważne kłopoty z prawą nogą - nie poddawała się Sissi.
Marc, posławszy jej soczyste przekleństwo, uniósł nogawkę spodni. Sissi zakryła ręką
usta i odwróciła oczy.
- Co się dzieje? - spytał lekarz. - Będzie pani musiała znosić gorsze widoki niż ten,
jeżeli chce pani iść w ślady Florence Nightingale.
- Ale to dotyczy Marca - odparła Sissi bez zastanowienia.
David i Marc spojrzeli na nią zdumieni.
- Co przez to rozumiesz? - spytał David groznie.
Sissi się speszyła.
- Nic specjalnego. Pomyślałam tylko o tym, jak biegł przez las z tą okropną raną, jak
niszczył przęsło mostu i dzwigał ogromne kamienie...
- Tak, tak - przerwał jej David. - Zawsze masz na wszystko odpowiedz.
Lekarz zajął się nogą Marca, oczyścił ranę i zabandażował ją. Potem rozlokował całą
piątkę w osobnych pokoikach, by mogli odpocząć.
Mimo że wojna krążyła wokół miasta, czuli się tak, jakby trafili do prawdziwej oazy.
Sissi wyprostowała obolałe plecy i odgarnęła włosy z czoła. Wiele godzin spędzili w
sali chorych, David, Marc, ona i lekarz imieniem Victor. Był to pewny siebie młody człowiek,
zdolny, lecz zarozumiały i skory do flirtów. Sissi znała przynajmniej tuzin jemu podobnych
jeszcze z Norwegii. Odpowiadała mu zaczepnie, jak to czyniła w stosunku do mężczyzn tego
typu, ale teraz ze zdziwieniem stwierdziła, że towarzystwo owego młodzieńca zupełnie jej nie
bawi.
Przez pierwsze godziny była tak wstrząśnięta tym, co zobaczyła w szpitalu, że musiała
robić sobie długie przerwy. Stawała wówczas przy wejściu, aby zaczerpnąć świeżego
powietrza. Nie chciała, by ktokolwiek zauważył, że robi jej się słabo i jest bliska załamania.
Do tego nie przyznałaby się nawet sama przed sobą. Nie Sissi!
Na zewnątrz o wiele wyrazniej słychać było odgłosy walk, wydawało się, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]