[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cassie odniosła wra\enie, \e nie panuje nad sytuacją. I nie chodziło o lot awionetką, tylko raczej
o to, \e Cole najwyrazniej postanowił 'towarzyszyć jej w tych cię\kich chwilach. Z jednej strony,
była mu wdzięczna za wielkoduszny gest. Z drugiej, bała się, \e wzmocni to więz między nimi i
w nieunikniony sposób doprowadzi do zbli\enia ojca z synem.
Nie miała jednak wyboru. W chwili obecnej liczyło się wyłącznie zdrowie matki. Lekarz w
Lararnie był z pewnością dobry, ale specjalista w Denver na pewno miał większe zaplecze i
doświadczenie. Dlatego musiała schować dumę do kieszeni.
Skinęła głową.
- No có\, lećmy - odezwała się z westchnieniem.
Cole dotrzymał słowa i pozwolił zachwyconemu Jake'owi przejąć na chwilę stery. Cassie była
pewna, \e chłopiec nigdy nie zapomni tego niezwykłego doświadczenia. Kiedy wylądowali w
Denver, jego uwielbienie dla Cole' a, który sprawnie pilotował awionetkę, jeszcze wzrosło.
Zawiezli Ednę do szpitala i zainstalowali ją w separatce, którą załatwił Cole. Kiedy zjawił się
lekarz, Cassie odetchnęła z ulgą. Okazał się kompetentny i sympatyczny i udzielił im
szczegółowych wyjaśnień na temat operacji. Cassie po raz pierwszy zobaczyła w oczach matki
błysk nadziei.
- Co za miły człowiek - stwierdziła Edna po jego wyjściu.
- Naprawdę trudno o lepszego specjalistę - powiedział Cole.
- A do tego taki przystojny. - Cassie puÅ›ciÅ‚a oko do matki. - Nic dziwnego, \e nabraÅ‚aÅ›· kolorów.
- Daj spokój! - Edna jeszcze bardziej się zarumieniła. - Mnie interesuje tylko jedno: jak zręcznie
potrafi posługiwać się skalpelem.
Po kilku minutach pojawiła się pielęgniarka. - Damy pani coś na uspokojenie i na
sen.
- Wobec tego mo\ecie ju\ iść - orzekła Edna. - Widzę, \e jestem w dobrych rękach. A to
wszystko dzięki tobie - zwróciła się do Cole'a. - Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołarn ci się
odwdzięczyć.
Cqle nachylił się i pocałował ją w policzek.
- Wystarczy, \e wyzdrowiejesz.
- Zrobię, co w mojej mocy. - Spojrzała mu w oczy. - Zaopiekuj się moją córką, dobrze?
- Mo\esz na mnie liczyć - odparł cicho.
Cassie zmieszała się i szybko pocałowała matkę.
- Do zobaczenia rano. Kocham ciÄ™, mamo.
Jake, wstrząśnięty, podszedł do łó\ka.
- Nie chcę stąd iść, babciu.
Edna przygarnęła wnuka do piersi.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała. - Idz z mamą i Cole' em. Zjedzcie coś i obejrzyjcie
sobie miasto. A jutro mi o wszystkim opowiesz.
Widząc, \e chłopiec jeszcze się waha, Cole poło\ył mu rękę na ramieniu.
- Chodz, synu.
Powiedział to odruchowo, mimo to Cassie oblała się zimnym potem. Jak długo jeszcze? - zadała
sobie pytanie, wymieniając z matką znaczące spojrzenia. Kiedy Cole się wreszcie domyśli, \e
Jake jest naprawdÄ™ jego synem?
Podczas obiadu Cole robił, co mógł, \eby uspokoić Cassie. Opowiedział jej o kwalifikacjach
chirurga i wyrecytował wszystkie dane, dotyczące naj nowszych rokowań w przypadku raka
piersi. Ale nic, co mówił, nie docierało do niej. Słuchała, kiwała głową, lecz jej palce nerwowo
szarpały serwetki, drąc je na drobne strzępki.
W końcu Cole sięgnął przez stół i nakrył dłonią jej dłoń.
- Przestań - powiedział cicho i spojrzał wymownie na Jake'a, który jadł ze smutną miną.
Cassie popatrzyła na syna.
- Wszystko w porządku, kochanie? Chłopiec potrząsnął głową.
- Boję się - przyznał.
- Słyszałeś, co powiedział Cole? Babcia ma najlepszego lekarza. Zobaczysz, \e wyzdrowieje.
- Wierzysz w to? - zapytał Jake z nadzieją.
- Całym sercem - odparła z przekonaniem.
- No to czemu zachowujesz się tak, jakbyś i ty była przera\ona? - Chłopiec wskazał na strzępki
papieru, pokrywajÄ…ce obrus.
Cassie spojrzała na stół i przeraziła się.
- O Bo\e, widocznie myślałam o czym innym.
- A o czym? - nie ustępował Jake.
- O niebieskich migdałach - odparła, siląc się na \art.
- Mamo!
Cole tak\e chciał zaprotestować. Miał nadzieję, \e Cassie szczerze odpowie Jake'owi, bo on sam
nie był w stanie. Je\eli nie stan matki tak bardzo ją zdenerwował, co takiego mogło to być?
Szansa, \eby zapytać o to Cassie, nadarzyła się dopiero wieczorem, kiedy wrócili do
przyszpitalnego hotelu i poło\yli Jake'a do łó\ka. Cole czekał w saloniku, a Cassie w końcu do
niego dołączyła, choć wcale nie był pewny, czy się w ogóle pojawi. Miał dziwne przeczucie, \e
to on był przyczyną jej zdenerwowania, chocia\ naprawdę nie miał pojęcia dlaczego. Przecie\ to
niemo\liwe, \eby ich pocałunek wstrząsnął nią do tego stopnia, \e bała się zostać z nim sam na
sam w jednym pokoju. Chyba nie podejrzewała go o to, \e będzie jej się naprzykrzał w
przeddzień operacji matki.
- ZasnÄ…Å‚?
Cassie skinęła głową.
- A jak ty siÄ™ czujesz?
- Jestem przestraszona.
- Boisz siÄ™ o matkÄ™?
Rzuciła mu spłoszone spojrzenie, po czym odwróciła wzrok.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]