[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szyło. Blythe powstrzymała się, by nie położyć ręki na
brzuchu. - To znaczy... Jak możemy podzielić się opie-
ką nad nim w ciągu pierwszego pół roku czy roku, skoro
mam zamiar karmić je piersią?
Adam nie był pewien, czy dobrze usłyszał. Blythe
nic wcześniej nie wspominała o karmieniu piersią. Spoj-
rzał na jej nabrzmiałe piersi i przełknął ślinę.
- Naprawdę chcesz to robić?
- Tak. Doktor Meyers uważa, że to o wiele zdrow-
sze dla mnie i dla dziecka. Naprawdę chcę to robić.
- To cudownie. Ale nie sądziłem, że będziesz
chciała. Większość kobiet już chyba tego nie robi?
- Niektóre karmią piersią, i niekoniecznie są to te
słodkie, posłuszne i staroświeckie. - Blythe odsunęła
krzesło i wstała. - Niezależne, inteligentne kobiety tak-
że karmią piersią. To, że potrafię samodzielnie myśleć,
S
R
mam własną firmę i pewne ideały, nie znaczy jeszcze,
że nie ma we mnie żadnych uczuć macierzyńskich!
Chciała wyjść z kuchni, ale Adam przytrzymał ją za
ramię.
- Dziecko będzie mieszkało z tobą przez cały pier-
wszy rok życia. - Pochylił głowę i szepnął jej do ucha:
- Chcę was codziennie odwiedzać i może nawet popa-
trzeć, jak je karmisz.
Wyobraziła sobie tę scenę - Adam stoi obok buja-
nego fotela, na którym ona karmi dziecko piersią - i
przeszył ją dreszcz. Przymknęła oczy. Adam objął ją
mocno. Chciał się z nią kochać, tu i teraz. Na stojąco.
Była tak mała, że bez trudu mógłby ją podnieść do góry.
- Ja... ja muszę iść do pracy, a ty... też - wyjąkała
Blythe.
Położył lewą dłoń na jej brzuchu, a prawą na piersi.
- Moglibyśmy obydwoje trochę się dzisiaj spóz-
nić...
- Nie. - Mocno zacisnęła powieki i zebrała całą siłę
woli, żeby nie ulec pokusie. -I tak bierzemy sobie wol-
ne po południu. Nie. Proszę cię, nie.
Adam puścił ją niechętnie. Przez chwilę obydwoje
stali nieruchomo, o krok od siebie, usiłując opanować
drżenie.
- Nie zapomnij, że musisz dużo pić - powiedział
zdumiewająco opanowanym głosem. - Ucisk pełnego
pęcherza sprawi, że dziecko będzie bardziej ruchliwe.
- Pamiętam. Będę gotowa o drugiej. O pierwszej
przychodzi Joy - powiedziała Blythe i wybiegła z kuch-
ni, obawiając się, że jeśli zostanie jeszcze chwilę dłużej,
S
R
zapomni o wszystkim, co sobie obiecywała.
Nie mogła uwierzyć, że Adam był w stanie zrobić
coś takiego! Tym razem naprawdę przesadził. I to wła-
śnie teraz, kiedy wydawało jej się, że jej tymczasowy
mąż zaczyna się zmieniać, gdy ujawnił przed nią bardziej
otwartą, wyrozumiałą stronę swojego charakteru!
Patrzyła na dwie stojące przed nią kobiety, które naj-
wyrazniej czekały na jej instrukcje, i zastanawiała się,
co z tym wszystkim zrobić. Starsza z kobiet mogła mieć
około pięćdziesiątki. Ubrana była w spodnie i sweter,
jasne włosy miała krótko obcięte. Martha Jean. Tak mia-
ła na imię, ale Blythe za żadne skarby nie potrafiłaby
sobie przypomnieć jej nazwiska. Młodsza była pulchną
brunetką z wielkimi brązowymi oczami i zadartym no-
sem. Cindy Burns.
- Przykro mi, ale nie spodziewałam się nikogo i nie
jestem pewna, co powinnam zrobić - powiedziała Bly-
the, zmuszając się do uśmiechu.
Obie kobiety czekały tu na nią, gdy przed dziesięcio-
ma minutami pojawiła się w Petals Plus. Przedstawiły
się i powiedziały, że jej mąż zatrudnił je wczoraj i kazał
dzisiaj przyjść do pracy. Blythe spokojnie zaprosiła je
do środka i nastawiła ekspres do kawy.
- Rozumiemy sytuację, pani Wyatt - powiedziała
Cindy. - Pan Wyatt wyjaśnił nam, że to ma być dla
pani niespodzianka. Zatrudnił nas dlatego, że jest pani
w ciąży.
- Tak. Tak. Rozumiem - kiwała głową Blythe.
S
R
Mój mąż ciągle mnie zaskakuje.
- Myślę, że to wspaniale mieć takiego męża - rzekła
Martha Jean rozmarzonym głosem. - Przez cały czas
mówił tylko o pani. %7łe pracuje pani za ciężko i że mar-
twi się o panią, bo ruch przed Bożym Narodzeniem jest
bardzo duży.
-Wyraznie zaznaczył, że pracujemy dla pani, nie dla
niego - wtrąciła Cindy. -I że powinnyśmy się starać jak
najbardziej panią odciążyć.
- No cóż, skoro ja tu jestem szefem... - Miała ochotę
powiedzieć im, że nie potrzebuje nikogo i mogą poszu-
kać sobie innej pracy, ale na ich twarzach malował się
tak szczery entuzjazm, że nie miała serca tego zrobić.
- Czy Adam... to znaczy pan Wyatt... powiedział
wam, że praca jest tylko tymczasowa, a ponadto na go-
dziny? - Blythe zauważyła na ich twarzach zdziwienie.
- Przykro mi, jeśli tego nie zrobił, ale to mała firma i nie
mogę sobie pozwolić na zatrudnienie dwóch osób na
pełnym etacie.
- Och - zaśmiała się Martha Jean. - Już zaczęłam się
niepokoić. Nie musi się pani o to martwić. Pan Wyatt
powiedział, że to on będzie nam płacił. Posłaniec będzie
nam co tydzień przynosił czeki. Ja mam dla pani praco-
wać przez pięć dni w tygodniu, szczególnie w soboty,
żeby mogła pani spędzić trochę czasu z mężem, a Cindy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]