[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Mo\emy go namierzyć? - zapytał pan Tomasz. - Tak jak wtedy tę
dziennikarkę w Brazylii?
- Sądzę, \e tak - powiedziałem.
- Lećmy z tym na posterunek - zasugerował.
- Myślę, \e raczej zadzwonię do nadkomisarza Skorlińskiego - odparłem. - On
z Warszawy ma większe mo\liwości zlokalizowania ptaszka ni\ lokalna policja.
Wyszedłem przez lokal i zadzwoniłem. Powiedziałem policjantowi, jaki
mamy problem.
- Znakomicie - usłyszałem jego głos. - Za parę minut oddzwonię.
Musiałem czekać blisko pół godziny, zanim rozległ się brzęczyk telefonu.
- Mamy go namierzonego - powiedział. - Skontaktowałem się z miejscową
policją, pomogą wam. Zbiórka na rynku w Wągrowcu za dziesięć minut.
Zapakowaliśmy się do wehikułu i pojechaliśmy. Policjanci ju\ na nas czekali -
było ich czterech. Miałem namiar z GPS, oni te\ dysponowali urządzeniem.
- Namierzyli go nam z dokładnością do mniej więcej stu metrów - powiedział
jeden z policjantów.
Poznałem go jeszcze w zimie, ale nie pamiętałem, jak się nazywa.
- Jest gdzieś tutaj - zakreślił koło na planie miasta.
- Klasztor, liceum, opatówka - mruknął szef. - A co jest tu? Te budynki...
- Jakieś opuszczone zabudowania przyklasztorne - wyjaśnił drugi z
funkcjonariuszy.
- Spory teren do przeszukania - zasępiłem się.
- Azorek nam pomo\e - w radiowozie siedział potę\ny, rudawy wilczur.
Jak się okazało, zadbali o wszystko. Informowaliśmy nadkomisarza
Skorlińskiego, \e trop ponownie wiedzie do Wągrowca, ale nie wiedzieliśmy, \e
przesłał na miejscowy posterunek zabezpieczone w bibliotekach Warszawy i w
Płocku ślady zapachowe.
Szybko dotarliśmy na ulicę Klasztorną. Było cicho, spokojnie i bezludnie.
- Zostanie pan w samochodzie - przykazał szefowi. - To mo\e być
niebezpieczne.
- E, nie przesadzajmy - zbagatelizował. - Poza tym im więcej nas będzie, tym
trudniej będzie mu się wymknąć. Zresztą nie pierwszyzna mi. Latałem z pistoletem w
ręce, jak jeszcze chodziłeś do przedszkola...
- Nie chodziłem nigdy do przedszkola - za\artował.
- Poradzę sobie - powiedział spokojnie. - Zresztą nasz wróg nie jest chyba
uzbrojony.
- Tego nigdy nie przewidzi się do końca - powiedział powa\nie posterunkowy.
- Niech pan się trzyma za naszymi plecami. Odpowiadam za pana...
Policjanci wypuści psa. Słyszałem ju\ co nieco o tych metodach, ale pierwszy
raz w \yciu widziałem ich zastosowanie w praktyce. Nasz towarzysz otworzył du\y
słoik z kawałkiem gazy wewnątrz i dał Azorkowi do powąchania. Bestia ruszyła
wzdłu\ ulicy, węsząc przy ziemi. I dość szybko złapała trop. Poszliśmy w ślad za nią.
Pies doprowadził nas do skupiska otoczonych murem ruder gdzieś za szkołą.
- Stare eremy? - zdziwił się szef. - Albo gospodarstwo przyklasztorne...
- Architekturę będziemy podziwiali pózniej - upomniałem go delikatnie. -
Najpierw Vytautas...
Pies dotarł do zniszczonych drewnianych drzwi i wystawił zwierzynę .
- Jest w środku - szepnął posterunkowy. - Broń w garść i wkraczamy.
Wskoczyliśmy do wnętrza pomieszczenia, sprawnie jak podczas ćwiczeń
poligonowych. Zaniedbane mieszkanie, stare meble noszące na sobie cień dawnej
świetności, jakiś staruszek przykuty do rury od kranu. Na nasz widok przyło\ył palec
do ust i wskazał na sufit. Policjanci wycelowali w klapę broń.
- Vytautas - krzyknąłem gromko. - Jesteś otoczony. Złaz na dół z rękami
podniesionymi do góry.
Szuranie na piętrze ustało. Wreszcie w otworze pojawiła się twarz
kompozytora
- Jak mnie namierzyliście? - zapytał zdumiony. - To niemo\liwe...
- Metody działania polskiej policji są ściśle tajne - odpowiedziałem. - Złaz
albo cię wykurzymy wyjątkowo zjadliwym gazem łzawiącym.
Zszedł na dół. Posterunkowy zaraz oparł go o ścianę i obszukał. Ja uwolniłem
staruszka.
- On miał jeszcze torbę przez ramię - powiedział dziadek, patrząc na
schwytanego z niechęcią. - Chyba zostawił ją na strychu. Taka czarna, z lakierowanej
skóry, na długim pasku... Mo\e warto i do niej zajrzeć, bo jeszcze mi tam pod dachem
bombę podło\ył. Wiadomo to z tymi cudzoziemcami?
Kompozytor spojrzał na niego z nienawiścią, a ja ju\ byłem w połowie
drabiny. Nie zdą\ył dobrze ukryć swojego baga\u. Zciągnąłem elegancką skórzaną
teczkę. Rzuciłem ją na stół, a posterunkowy zaraz otworzył. Wewnątrz był segregator.
W nim, w plastykowych koszulkach tkwiły kawałki wyklejek. Ile ksią\ek musiał
rozpruć, by zebrać to wszystko? Myślę, \e łącznie z tymi, o których nie wiedzieliśmy,
co najmniej czterdzieści.
Szef pochylił się nad stołem.
- Potrafimy to zidentyfikować? - zapytałem.
Długo przyglądał się fragmentom, kartkując strona po stronie. Wreszcie
pokręcił przecząco głowa.
- Niewiele w \yciu miałem do czynienia z muzyką, ale nigdy nie wdziałam
takich nut na oczy - bezradnie pokręcił głową. - Mo\e Magda zdoła je rozpoznać.
- A mo\e ty nam o tym opowiesz - spojrzałem na Vytautasa badawczo.
- Szczere przyznanie się do winy zmniejsza odpowiedzialność karną - dodał
jeden z policjantów.
- Nie mam wam nic do powiedzenia - odpowiedział kompozytor z niechęcią.
- A to ja opowiem - mruknął starzec. - Tu w Wągrowcu był taki kompozytor w
klasztorze, w XVII wieku. Nazywał się brat Adam. Jak klasztor szedł do likwidacji, to
mój pradziadek zabrał ksią\kę z jego nutami i schował. Ja w 1939 roku uciekałem na
Wschód, to zabrałem ją ze sobą. Trafiłem do Wilna, nie wiedziałem co zrobić, bo
czas był niepewny, no to dałem ją bibliotece. Tam ju\ została.
- Trzeba sprawdzić, mo\e ocalała - zauwa\yłem.
- Jasne \e ocalała - starzec mało się nie obraził. - Byłem w zeszłym roku
odwiedzić cudowny obraz Matki Boskiej w Ostrej Bramie, to w katalogu
sprawdziłem.
- Co? - zdumiał się Vytautas. - To ten rękopis le\y w bibliotece w Wilnie, a ja
tymczasem...
- A ty tymczasem złamałeś prawo tyle razy, \e posiedzisz ładnych kilka lat -
powiedziałem surowo.
- Zabrać go - polecił posterunkowy. - I dobrze pilnujcie, \eby nam nie uciekł...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]