ebook - do ÂściÂągnięcia - download - pdf - pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pokoju, gdzie w kieszeni torby miałem buteleczkę z amoniakiem, w sam raz na takie okazje.
Wróciłem do pokoju Zośki i podetknąłem jej odkorkowaną buteleczkę pod nos.
Poskutkowało ku wielkiej radości Janusza. Zośka odetchnęła głęboko, potrząsnęła głową i
kichnęła. Opadając znów na poduszkę spytała:
- To gdzie ja jestem? Bo z kim, to już wiem.
Podłożyłem jej zwinięty koc pod poduszkę.
- Jesteś w Hotelu  Krakowiak . A ostatnie pamiętne dla ciebie chwile spędziłaś w
towarzystwie Józefa %7łuka i jego niezidentyfikowanych ukraińskich kompanów.
Zośka wzdrygnęła się.
- Nie opowiesz nam, co usłyszałaś w Karczmie  Pod Złotym Kogutem ? - udałem
beztroską ciekawość.
- Zaraz - jęknęła Zośka. - W głowie mi się kręci. Pić.
Po raz drugi tego dnia poczęstowałem ją wodą mineralną, tym razem przygotowaną dla gości przez
kierownictwo hotelu.
Dziewczyna wypiła pół szklanki i odpoczywała chwilę. Wreszcie zaczęła mówić:
- Z podsłuchiwania tych drani to prawie nici, bo usiedli w takim kącie, że w pobliżu nie
było żadnego stolika. Po kolei więc...
- Gadaj! - nie wytrzymał Janusz.
Zośka uśmiechnęła się z wyższością:
- Gadają papugi, człowiek mówi.
Teraz ja nie wytrzymałem:
- Mów więc, kochana.
- Na początku to nie mówili chyba o niczym ważnym, bo śmieli się ciągle. I tylko %7łuk
powiedział głośniej, dobrze słyszałem:  Są cmentarze i cmentarze. Na właściwym to mądry
człowiek zawsze coś znajdzie . I śmiał się z tego swego powiedzenia tak długo, aż tamci
popatrzyli na niego jak na wariata. Potem zaczęli mówić bardzo cicho, tak że usłyszałam
jedynie:  Taki numer jeszcze nie przeszedł.
- A od kiedy ty tak dobrze umiesz po ukraińsku? - wtrącił z głupia frant Janusz.
Ale Zośka tylko spojrzała na niego pogardliwie.
- Rozmawiali po polsku...
- Dajcie spokój - przerwałem rozwijający się spór. - A ty, Zosiu, mów dalej.
Zośka poprawiła się na poduszce.
- Jak ten jeden z nich powiedział o numerze, który dotychczas nie przeszedł, to wszyscy
spoważnieli, nawet %7łuk. Pózniej znów coś długo szeptali, ale nic nie dało się usłyszeć.
Jednak cierpliwy zawsze jest nagrodzony - zadarła nosa.
- A stąd tobie na przypowieści się zebrało? - zdurniał się Janusz.
Zośka usiadła na łóżku.
- Stąd, że mam dla was superwiadomość, którą chciałam zachować na koniec relacji, ale
nie wytrzymuję...
Skaranie boskie z tą dziewczyną!
- Prosimy cię, Zosiu, mów wreszcie!
- Otóż - zrobiła efektowną pauzę - usłyszałam nazwisko Batura!
- Batura! - zakrzyknąłem.
Janusz milczał, bo mu to nazwisko jeszcze nic nie mówiło.
- Nasz wróg numer jeden! - aż podskoczyłem na foteliku. - Może jeszcze coś usłyszałaś o
nim?!
Zośka przeciągnęła się z dumą.
- Jeden z Ukraińców powiedział, żeby zwrócić się do Batury jako rzeczoznawcy. Pozostali
skinęli głowami. Widać więc mają tego drania w wielkim poważaniu.
- Drań draniem - przerwałem mimo woli - ale fachowcem jest świetnym.
Zośka machnęła ręką.
- No, ale wróćmy do karczmy. Jak tamci zaproponowali Baturę, to %7łuk roześmiał się i
powiedział (dobrze to słyszałam):  To wezcie go na pośrednika . Na to jeden, taki łysawy:
 To ty go bierz, bo towar jest na razie w twoich rękach, chyba że się zgłosi prawdziwy
właściciel . I tu chyba wymienił jakieś nazwisko. Chciałam słuchać dalej, ale musiałam pójść
do toalety. Słyszałam, że ktoś idzie za mną, ale chyba nie uważacie za stosowne, abym
oglądała się za każdym przynaglonym naturalną potrzebą. Nie obejrzałam się i już nic więcej
nie pamiętam. Obudziłam się dopiero na widok pana Pawła.
- No cóż, Zosiu. Spisałaś się na medal. Baturą się nic przejmuj, bo może rzeczywiście nie
ma on zamiaru zajmować się złotem Inków. Leż teraz pod opieką Janusza, a ja wyskoczę na
chwilę.
- A gdzie to pan wędruje? I to tak bez nas? - oburzył się Janusz.
- Mam zamiar sprawdzić, czy mieszkanie pani Janik to stała melina %7łuka, czy tylko taka z
doskoku.
Zajechałem na Królewską. Przed domem nie było widać forda %7łuka. Błogosławiąc chuliganów
niszczących domofony wszedłem do wieżowca. Wsiadłem do windy i nacisnąłem przycisk
siódmego piętra.
Wcisnąłem dzwonek. Po chwili drzwi otworzyły się, ale tylko na tyle, na ile pozwalał łańcuch. W
szczelinie zobaczyłem przybraną w kimono Annę Janik.
- Ach, to pan - zdziwiła się - czyżby w fordzie znów zeszło powietrze?
Uśmiechnąłem się.
- Sądzę, że pani samochód znajduje się w świetnej formie, bo nie widziałem go pod
domem.
Otworzyła drzwi z łańcucha.
- Proszę do środka.
Maleńkie mieszkanie raziło nieco krzykliwością wnętrza.
- Pozwoli pani, że się przedstawię. Otóż nie nazywam się Arek Brzeski. Nazywam się
Paweł Daniec i jestem pracownikiem Ministerstwa Kultury i Sztuki.
Wyciągnąłem legitymację.
Przyglądała się jej długo, wreszcie oddała mi wzruszając ramionami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bajkomoda.xlx.pl
  • Cytat

    Ad hunc locum - do tego miejsca.

    Meta