[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Co ja bym poczęła bez moihc przyjaciół? Przygnębienie zniknęło jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdzki.
- Tak mi przykro szepnęłam. - Omal nie wpadłam w panikę!
- Ja też. Ale przecież należało się tego spodziewać odszepnęła Lola. - De Winterowie są
ludzmi, ale pozostają w zmowie ze Złomami od zarania dziejów. To miejsce musi być naszączone
złymi wibracjami.
- To się czuje. - Reuben klepnął się w splot słoneczny. - Ale tu jest tak pięknie, że ma się
wrażenie, że to tylko wyobraznia.
Zbliżyliśmy się do domu. Panowała wokół niego paskudna atmosfera. Lola stwierdziła, że to
było jak brodzenie w strumieniu kosmicznego zła, alw prawdę mówiąc, nie sądzę, żeby to się dało
opisać słowami. W normalnych okolicznościach, użylibyśmy plakietek, żeby uzyskać dodatkową
anielską ochronę za pośrednictwem Aącza. Na nieszczęście, to nie wchodziło teraz w grę.
Dom płonął od świateł. Nie zaciągnięto zasłon, więc mogliśmy zajrzeć do pokoi na dole. Tak
luksusowego domu w zyciu nie widziałam: wyglądał jak rezydencja jakiejś gwiazdy filmowej z
XXIII-wiecznego Sukcesu .
Wślizgnęliśmy się bocznym wejściem i zaczęliśmy skradać wyłożonym miekkim dywanem
korytarzem. Słychać było przytłumiony brzęk zastawy stołowej i szmer głosów.
Mojając otwarte drzwi, zobaczyłam służbę w liberii krzątającą się po obszernej jadalni,
wygładzając śnieżnobiałe obrusy, polerując srebra, poprawiającą przepyszne dekoracje z kwiatów
słowem, kończącą przygotowania do wspaniałego przyjęcia.
To wszystko było takie piękne, a ja miałam ochotę wypaść z tego domu galopem i nigdy nie
wracać.
Moi przyjaciele misieli czuć to samo, bo natychmiast chwycili mnie za ręce.
- Ohc, jakie to wzruszające odezwał się kpiący głos tuż przy moim uchu. - Wybaczcie, tylko
zwymiotuję.
Brice jednak się nie wyniósł. Stał się tylko niewidzialny.
- Chcesz, żebym dostała ataku serca? - warknęłam. - I co ty tu w ogóle robisz?
- Chyba nie sądziłaś, że oddam los brata w ręce zgrai czyścicieli aureolek?
Nie wiedziałam, co o tym myśleć.
- Ale mówiłeś, że rodzina cię zobaczy.
- Rusz głową, Melanio. Powiedziałem, że nie mogę dopuścić do tego, aby mnie zobaczyli. Moja
rodzinka może być w konszachtach ze Złomami, ale nie mają kontaktów ze światem
pozagrobowym, moja miła.
- No, więc skoro tu jesteś, to do czego ci jesteśmy potrzebni? - syknęła Lola.
- Już ci mówiłem, Sanchez. Uratujemy Doma. Moim sposobem.
Trudno rzucić gniewne spojrzenie komuś, kto jest niewidzialny, więc uciekłam się do sarkazmu.
- Roztaczasz nieodparty urok, trzeba ci to przyznać stwierdziłam.
- O, zdecydowanie coś roztacza skrzywiła się Lola. - Ale czy to urok? Nie jestem pewna.
- Czy dacie mu wreszcie spokój? - westchnął Reuben.
- Wyobraz sobie, że potrafię sam się bronić! - oświadczył pozbawiony ciała głos Brice'a.
W swojej krótkiej anielskiej karierze nie przeżyłam dziwaczniejszej sytuacji.
No dobra, jeszcze nie skończyłam czytać Podręcznika dla aniołów, ale założę się o każde
pieniądze, że nie ma tam mowy o aktywnej współpracy sił światła z, hm, siłami ciemności! Ale czy
mieliśmy jakiś wybór?
Korzystając ze wskazuwek Brice'a, dotarliśmy do wspaniałych schodów takich, na których
ludzie tańczą w starych musicalach i które zachwyciłyby moją mamę.
Na dole schodów kuliła się Lily, której podobieństwo do sierotki Ani narzucało się w tej chwili
ze szczególną siłą. Podskoczyła przestraszona.
- Gdzie jest Dave?
- Musiał zostać odparłam pośpiesznie. - Nie martw się mamy urządzenie.
Biedna Lily prawie zemdlała.
Weszliśmy za nią po schodach.
Na pierwszym piętrze przebiegło koło nas kilkoro pięknie ubranych, rozradowanych dzieci.
Z jednego z pokoi dobiegały wybuchy śmiechu i odgłosy rozmów. Wykształcona, bywała w
świecie, wielonarodowościowa rodzina de Winterów prowadziła zdawkową uprzejmą konwersację
prawie we wszystkich głównych językach, jakimi mówi się w Europie.
Brice dzgnął mnie niezbyt delikatnie w żebra.
- Hej, tylko bez dotykania, jasne? - syknęłam.
- Nie kryguj się, kochana, i spójrz przez te drzwi zasyczał w odpowiedzi. - Jest tam ktoś, kogo
chciałem ci pokazać.
Tyłem do nas siedziała kobieta. Widziałam jej wysoko upięte włosy, długie, opalone nogi i
wypielęgnowaną dłoń, którą gestykulowała w czasie rozmowy. Doleciał mnie zapach drogich
perfum.
Wyglądała niezwykle dystyngowanie, a jednak, nawet bez agencyjnych okularów na nosie,
wyczułam, że z jej polem energetycznym było coś w alarmujący sposób nie w porządku. Ona jest
jak ten dom, pomyślałam. Zliczna na zewnątrz. Zabójcza w środku.
- To Laura de Winter odezwał się Brice, lekko rozbawiony. - Moja matka.
Poczułam się okropnie, bo wydawało mi się, że czyta w moich myślach.
- Och powiedziałam. - Ona jest, eee, naprawdę...
- Toksyczna? - zasugerował. - Ojciec zpewnością tak uważał.
- Ach tak, jaki on był? - wymamrotałam, usiłując ukryć zmieszanie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]