ebook - do ÂściÂągnięcia - download - pdf - pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Młody Baskerville z zainteresowaniem patrzył przez okno i wydawał okrzyki zachwytu na widok
znanych krajobrazów.
 Od wyjazdu z Anglii zwiedziłem kawał świata, ale niech mi pan wierzy, doktorze Watson 
zwrócił się do mnie  nigdzie nie widziałem nic równie pięknego.
 Nie zdarzyło mi się spotkać mieszkańca Devonshire, który nie byłby zakochany w swoim
hrabstwie.
 To zależy zarówno od pochodzenia danej osoby, jak i od hrabstwa  rzekł doktor Mortimer.
 Jeden rzut oka wystarczy, by poznać u naszego przyjaciela zaokrągloną celtycką czaszkę z
silnie rozwiniętymi znamionami entuzjazmu i przywiązania do ziemi. Biedny sir Karol miał
czaszkę bardzo rzadkiego typu, na wpół galijskiego, na wpół irlandzkiego. Pan, sir Henryku, gdy
widział ostatni raz Baskerville Hall, był chyba jeszcze bardzo młody?
 Miałem niewiele więcej niż trzynaście lat, gdy umarł mój ojciec, a w zamku nigdy nie byłem,
ponieważ mieszkaliśmy w niewielkiej willi na południowym wybrzeżu Anglii. Stamtąd
pojechałem prosto do przyjaciela w Ameryce. Zapewniam pana, że, podobnie jak dla doktora
Watsona, ta okolica jest dla mnie równie nieznana i bardzo chciałbym zobaczyć tę bagnistą
równinę.
 Naprawdę? Nie będzie pan długo na to czekał, bo widać. Już jej początek  odrzekł doktor
Mortimer wskazując przez okno.
W dali, nad zielonymi polami i skrajem nisko położonego lasu wznosiło się szare, melancholijne
wzgórze, z dziwacznie poszczerbionym szczytem, rysującym się niewyraznie. Jak we śnie. Sir
Baskerville milczał, wpatrując się w krajobraz, a na jego ruchliwej twarzy widziałem jak silne
wrażenie wywierał na nim widok tej ziemi, na której jego przodkowie panowali od wieków i
pozostawili po sobie niezatarte ślady.
Siedział na wprost mnie, wtulony w kąt zwykłego wagonu kolejowego, ubrany w popielaty
garnitur, mówił z silnym amerykańskim akcentem, a jednak, gdy spoglądałem na jego energiczną
i wyrazistą twarz, czułem bardziej niż ktokolwiek inny, że jest potomkiem potężnego rodu.
Duma, waleczność i siła malowały się na gęstych brwiach, ruchliwym nosie i wielkich, piwnych
oczach. Jeżeli na tej dzikiej, bagnistej równinie czekały nas jakieś niebezpieczne i ciężkie
przejścia, mogliśmy być pewni, że dla sir Henryka warto się narażać, bo on nawet w
najtrudniejszej sytuacji nie zawiedzie.
Wysiedliśmy na małej stacyjce. Z drugiej strony toru, za niską. białą barierą, czekał na nas
powóz. Nasz przyjazd byt widocznie ważnym wydarzeniem, gdyż zawiadowca stacji i inni
pracownicy kolei podbiegli i zanieśli nasz, bagaż do powozu. Wychodząc z budynku stacji ze
zdumieniem spostrzegłem stojących przy drzwiach dwóch żołnierzy, którzy oparci na karabinach
przyglądali się nam uważnie, gdy ich mijaliśmy. Woznica, mały, krępy, o surowej twarzy, powitał
sir Henryka Baskervilla i w kilka minut pózniej jechaliśmy szybkim kłusem po szerokiej,
białawej drodze. Z obu stron ciągnęły się żyzne pastwiska, spiczaste dachy starych domów
wyłaniały się spośród gęstych drzew. Za tą cichą, oświetloną promieniami zachodzącego słońca
wsią, ponuro odcinała się na tle wieczornego nieba długa linia moczarów, poprzecinana
wyszczerbionymi, posępnymi wzgórzami. Powóz skręcił w boczną drogę, a polem jechaliśmy w
górę stromą ścieżką, w której przez wieki tysiące kół wyżłobiły głębokie bruzdy. Z obu stron
puszysty mech zaścielał ziemię, rozpościerały się wachlarze paproci, płonęły w zachodzącym
słońcu pąsowe jagody głogu. Minęliśmy wąski granitowy mostek i jechaliśmy wzdłuż
hałaśliwego potoku, który pienił się i szumiał w szarym, kamiennym korycie. Zarówno droga jak
i potok wiły się w dolinie gęsto zarośniętej karłowatymi dębami i jodłami.
Na każdym zakręcie drogi sir Baskerville z zachwytem rozglądał się dokoła i ciągle o coś pytał
doktora Mortimera. Wszystko wydawało mu się piękne, ale ja wszędzie widziałem już smutne
ślady kończącego się lata. Pożółkłe liście zasypywały ziemie i spadały na nas z poczerniałych
gałęzi. Turkot kół zamierał, gdy jechaliśmy po tym dywanie. Smutne dary rzucała przyroda pod
stopy powracającego spadkobiercy Baskervillów.
 A to co!  krzyknął doktor Mortimer.  Spójrzcie!
Przed nami wznosił się mały, zarośnięty wrzosem pagórek, niby utworzona przez moczary,
wrzynająca się w dolinę ostroga. Na szczycie. Jak posąg, siedział na komu grozny i ponury
żołnierz, gotowy do strzału, z karabinem, opartym o lewe ramię. Strzegł drogi, którą właśnie
jechaliśmy.
 Co to znaczy, Perkins?  spytał doktor Mortimer.
Woznica odwrócił się do nas.
 A to, proszę pana, przed trzema dniami uciekł więzień z Princetown. Postawiono warty na
wszystkich drogach i stacjach. Wszędzie czatują na niego, ale, jak dotąd, zniknął bez śladu.
Dzierżawcy w całej okolicy są wystraszeni,
 Przecież za jakąkolwiek wiadomość o zbiegu każdy z nich dostałby pięć funtów.
 Tak proszę pana, ale co znaczy pięć funtów wobec tego, że mogą być w każdej chwili
zamordowani. Bo, widzi pan, to nie był zwykły więzień. Ten człowiek jest zdolny do
wszystkiego.
 Kto to jest?
 Selden, zabójca z Notting Hill.
Pamiętam doskonale tę zbrodnię, bo w swoim czasie bardzo zainteresowała Holmesa, ze względu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bajkomoda.xlx.pl
  • Cytat

    Ad hunc locum - do tego miejsca.

    Meta