ebook - do ÂściÂągnięcia - download - pdf - pobieranie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

języka złośliwą uwagę. Bardzo ją ciekawiło, jakąż to część swego
muskularnego ciała radzi jej obserwować nieustraszony Simon
Hazard.
- Pamiętasz, twierdziłem niedawno, że jesteś wyjątkowo
opanowana - powiedział Simon, chcąc dodać jej otuchy.
- Jestem opanowaną - oświadczyła wycierając o dżinsy spocone
dłonie.
-Kto nie ryzykuje, ten... nie przejdzie.
96
RS
- Kto nie ryzykuje, ten nie przejdzie. Kto nie ryzykuję, ten nie
przejdzie. Kto nie ryzykuje, ten nie przejdzie - powtarzała słowa
przewodnika jak magiczne zaklęcie.
- Jak sobie radzisz? - wypytywał troskliwie Simon.
- Nie bądz taki opiekuńczy - mruknęła z irytacją Sunday. Serce
waliło jej w piersi jak młotem, żołądek podchodził do gardła, nogi
miała jak z waty, nie mogła złapać tchu, a na domiar złego odczuwała
zawroty głowy.
Simon zatrzymał się nagle. Stał pewnie i niemal bez ruchu na
rozkołysanym moście. Odwrócił głowę i wyciągnął rękę do
przerażonej Sunday.
- Zaufaj mi. Przekonasz się wkrótce, że warto było opanować
strach i zaryzykować przeprawę na drugi kraniec przepaści. Obiecuję
ci wspaniałą nagrodę. To przejdzie twoje najśmielsze oczekiwania-
zapewnił, a potem uśmiechnął się szeroko. W tej samej chwili Sunday
zapomniała o dręczących ją obawach. Zniknęły jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki.
Nagle doznała olśnienia. Groziło jej wielkie niebezpieczeństwo!
- Daj mi rękę - nalegał Hazard. Sunday zrobiła krok w jego
stronę. Gdy ich dłonie się zetknęły, poczuła ciepło w okolicy serca.
Miała do tego człowieka nieograniczone zaufanie. Na świecie nie
brakowało najrozmaitszych pułapek, ale we dwoje mogli stawić czoło
każdemu wyzwaniu.
Gdy stanęli na przeciwległym zboczu, słońce wyjrzało zza
chmur i mgła szybko się rozproszyła. Weszli na szczyt wzgórza i
97
RS
podziwiali krajobraz: strome góry, zielony las, błękit nieba, sunące
wolno chmury i rzekę Pai połyskującą na dnie kanionu.
- Chciałbym ci coś pokazać - oznajmił tajemniczo Simon.
Ruszyli w dół po zboczu, mijając gęste zagajniki oraz potoki o
kamienistym dnie. Wkrótce dotarli na szczyt wzgórza i przystanęli na
chwilę. Rozciągała się przed nimi górska łąka porośnięta bujną
zieloną trawą falującą lekko na wietrze.
- Niewiele tu takich dolin - oznajmił Simon. Sunday czuła się
trochę rozczarowana. Widok był prześliczny, ale spodziewała się
czegoś więcej.
- Czy to właśnie zamierzałeś mi pokazać?
- Niezupełnie - odparł, ciągnąc ją w stronę łąki. -Chciałem, abyś
zobaczyła pewną... hodowlę.
Dziewczyna nie wierzyła własnym uszom: Simon wiedział, że
pochodzi z Ohio; w dzieciństwie widziała mnóstwo rozmaitych
hodowli! - Zapewniam cię, że to będzie wyjątkowe przeżycie.
Niedługo się o tym przekonasz.
Szli przez łąkę z trawą sięgającą kolan; miejscami zanurzali się
w bujnej zieleni po pas. Na tle szmaragdowej gęstwiny Sunday
dostrzegła barwne plamy we wszystkich kolorach tęczy.
- Kwiaty? - zapytała niepewnie.
- Będzie ich tu pełno, gdy nadejdzie pora - zapewnił Simon. -
Przyjrzyj się dokładniej.
Gdy podeszli do barwnej kępy, rzekome kwiaty niespodziewanie
uniosły się w powietrze i odleciały!
98
RS
- Motyle - szepnęła Sunday, wyciągając rękę.  Motyle -
powtórzył jak echo Simon.
- Są ich tu setki.
- Tysiące - poprawił ją Hazard. Wystarczył jeden mocniejszy
powiew wiatru, by powietrze zadrżało od trzepotu tęczowych
skrzydełek. Motyle wielkie jak dłoń i małe niczym paznokieć zerwały
się do lotu.
Sunday nie miała pojęcia, czy śmiać się, czy płakać ze
wzruszenia. Azy stanęły jej w oczach. Nie widziała dotąd równie
pięknego widoku. Przez kilka minut nie była w stanie wykrztusić
słowa.
- Miałeś rację. To przechodzi najśmielsze oczekiwania -
powiedziała w końcu.
- Jak mogłaś wątpić w moje zapewnienia? - odparł z
promiennym uśmiechem. Po chwili spoważniał i dodał:
- Obiecałem ci niezapomniane przeżycie. Zawsze dotrzymuję
słowa.
Popatrzyli sobie w oczy. Simon wyciągnął ramiona, a Sunday
rzuciła się w jego objęcia. Poddali się magii Cudownego miejsca,
które zachęcało do namiętnych pocałunków.
Sunday czuła, że brak jej tchu. Przez chwilę miała świadomość,
że całują się na górskiej łące wśród barwnych motyli. Potem straciła
głowę. Wtuliła się w ramiona Simona Hazarda, które nagle stały się
dla niej całym światem.
Wróciła do rzeczywistości, słysząc radosny dziecięcy śmiech i
nawoływania.
99
RS
- Sawat-dii, Simon! Sawat-dii, Simon! Witaj, Simonie!
- Byłeś już w tych stronach, prawda? - domyśliła się Sunday.
Otoczyła ich gromadka dzieciaków w różnym wieku. Widzieli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bajkomoda.xlx.pl
  • Cytat

    Ad hunc locum - do tego miejsca.

    Meta