[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mogli zrobić z nami wszystko, co chcieli. Nikt się nie dowie, a mojego ojca przynajmniej to
nie obejdzie.
Skręcałem na chybił trafił, zapamiętując trasę. To stało się już mechaniczne i
udoskonalałem metodę. Spójniki się nie liczyły. Przyimki też nie i zacząłem używać słów
zaczynających się na L albo E dla skrętów w lewo, słów na P i R na skręty w prawo. Słowa na
T oznaczały tunele, które przechodziłem bez skręcania. Ta trasa brzmiała więc: Egzotyczne
lato przemija na pełnych rozrywek turniejach, tłocznych i prawdziwie radosnych.
Zastanowiłem się, tylko raz, co by się stało, gdyby Somiss mnie tu znalazł. Tak mnie to
przeraziło, że przesunąłem myśli do stóp. Odległość pomogła. Mogłem je słyszeć, ale nie były
już tak głośne. Zacząłem oddychać według szóstego schematu i szedłem dalej.
Im bardziej się oddalałem, tym mniej było pochodni. Minąłem przynajmniej sto wielkich,
pustych sal ze skały - każda z nich była oświetlona pojedynczą pochodnią, płonącą
magicznym ogniem - i po prostu szedłem dalej. W końcu tunel się zwęził. Skręciłem znów, i
jeszcze raz. Wszystkie tunele tutaj były węższe, a sufity niższe. Wejścia do sal, które teraz
mijałem, też były mniejsze. Znalazłem długi, prosty korytarz i podążyłem nim. Z czasem
skała stała się bardziej szorstka, jak gdyby te tunele zostały stworzone za pomocą kilofów, nie
magii.
Poszedłem tak daleko jak mogłem, zanim mój strach pochłonął odwagę. Potem
zatrzymałem się i zawróciłem, przeszukując skały, idąc bardzo powoli. W końcu, wciąż w
wąskich tunelach, natrafiłem na salę z wejściem tak małym, że musiałbym się w nie
wczołgać. W skąpym świetle wyglądało jak cień w nierównej skale, nie jak wejście.
Doskonale.
Wewnątrz nie było pochodni, ale do środka wpadało tyle światła z korytarza, że kiedy
uklęknąłem tam, z zimną skałą za plecami, mogłem co nieco zobaczyć.
Ułożyłem jabłka, ser i chleb w staranną kupkę. Potem usiadłem, nie mogąc się zmusić,
żeby wstać i ruszyć z powrotem. Wsiąkłem w ogromną, ciężką ciszę, która sączyła się ze
skały. W końcu się uśmiechnąłem, usłyszawszy, że myśli w moim brzuchu mówią prawdę.
Byłem szczęśliwy. Pieprzeni czarnoksiężnicy nie mieli pojęcia, gdzie jestem.
49
Dwa dni pózniej, stojąc przed drzwiami, Sadima zawahała się, dotknąwszy nieładnego
czepka, który miała na głowie. Rinka dała go jej i pokazała, jak ciasno zwinąć włosy. Franklin
nie prosił, żeby Sadima je ścięła, ale ona widziała udrękę w jego oczach. Musiała go jakoś
nakłonić do tego, by z nią odszedł. Somiss nie miał zamiaru ocalić świata. Za mało troszczył
się o kogokolwiek poza sobą, żeby tego choć spróbować.
Sadima wyciągnęła rękę do klamki i cicho ją nacisnęła. Pokój był pusty. Na stole było
widać stos papierów, a kałamarze i pióra Franklina leżały w rządku. Sadima spojrzała w głąb
korytarza. Drzwi od obu pokojów były zamknięte.
Nie powiedziało jej to nic na temat Somissa, ale oznaczało, że Franklin prawdopodobnie
wróży albo wyszedł załatwiać jakieś sekretne sprawy. Odłożył na bok koszulę, którą zakładał
do tej brudnej roboty, jaką kazał mu wykonywać Somiss. Sadima zauważyła, że przebierał się
po powrocie do domu i sam ją prał.
Poruszając się cicho, Sadima weszła do kuchni i zanurzyła kubek w dębowej beczce.
Napiła się, po czym odstawiła kubek na kredens i pochyliła się nad nieruchomą wodą,
próbując dojrzeć swoje odbicie. Zwiatło było słabe - słońce wisiało już nisko na niebie i
przeświecało zakurzonymi pasmami przez małe okienko. Sadima chciała otworzyć drzwi
balkonu, ale się bała. Przesunęła się w bok, próbując zobaczyć lepiej. Czy wyglądała w tym
czepku jak chłopiec?
- Bardzo ładnie.
Sadima gwałtownie się wyprostowała i odwróciła, niemal wpadając na Somissa.
- Nie chciałam ich ścinać. Franklin nie wie...
- Tak przypuszczałem - przerwał jej. Pomachał do niej dwiema kartkami papieru. - Zrób
mi ich kopie, najszybciej jak potrafisz - jego wzrok przesunął się po jej oczach.
Sadima skinęła głową, a Somiss położył papiery na kredensie. Wziął ją za ramię i
przyciągnął bliżej, obracając tak, żeby stała tyłem do niego. Nachylił się, szepcząc, i Sadima
czuła na gołym karku jego oddech.
- Będziesz go zakładać przy każdym wyjściu?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]