[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podejrzenie. Cary okazał się gruboskórny i tylko patrzył, jak osiągnąć cel, ale
Wade jest zupełnie inny. Wprawdzie zna go od niedawna, zdążyła się jednak
przekonać, że jest uczciwy i honorowy. Nie zniży się do podstępów, by zdobyć
kobietę. Zresztą kolejka chętnych jest tak długa, że nie musi zawracać sobie
głowy kimś takim jak ona.
Wade sięgnął po leżącą na ziemi gałązkę, zaczął zdzierać z niej korę. W
milczeniu czekał, aż czar tego miejsca podziała na Genevę. Nie upłynęło wiele
- 74 -
S
R
czasu, gdy dziewczyna wyciągnęła się na plecach i zapatrzyła w migoczące nad
nimi gwiazdy.
- Naprawdę bardzo mi przykro, że tak wyszło - powtórzył. - Nawet przez
myśl mi nie przeszło, że Cary może się tak zachować.
Miał wyrzuty sumienia, bo przecież już dużo wcześniej coś mu mówiło,
ze z tego spotkania nic dobrego nie wyjdzie, ale nie chciał zamykać przed nią
drogi. Mógł się przecież mylić.
- Nie jestem na ciebie zła. - Jej głos brzmiał spokojniej, powoli zaczynała
się rozluzniać. - Nawet za to, że pojechałeś za nami do tej restauracji. Wolę nie
myśleć, co by się stało, gdybyś się tam nie znalazł.
Poczuł skurcz w żołądku. To przez niego umówiła się z Carym. Też wolał
nie wyobrażać sobie, jak mogły potoczyć się wydarzenia tego wieczoru, gdyby
przybył pięć minut pózniej. Przez dłuższy czas żadne z nich nie przerywało ci-
szy. Wade wyciągnął się na kocu, pokazał na drzewo.
- Gdy byłem mały, obserwowałem tu żerujące nietoperze. Geneva
podążyła wzrokiem za jego dłonią. Po chwili spostrzegła bezszelestnie
przelatujące cienie.
- Ktoś oprócz ciebie zna to miejsce?
Chyba nie chce o tym mówić, pomyślała, gdy Wade długo milczał.
- Jesteś pierwszą osobą, jaką tu przyprowadziłem - rzekł dopiero po
chwili. - Mówiłem Seanowi o tej polance, ale nie był w stanie się tutaj dostać.
Nie musiał nic mówić, wiedziała już, dlaczego tu przychodził. Tu był jego
azyl, tu mógł się skryć przed światem, przed ludzmi.
- No tak, o kulach trudno byłoby tutaj dojść. Wade pokręcił głową.
- To nawet nie chodzi o kule. Do dziesiątego roku życia Sean poruszał się
wyłącznie na wózku. Lekarze powiedzieli, że nigdy nie będzie mógł chodzić.
Rodzice im uwierzyli.
Westchnął, przypominając sobie tamte gorzkie lata. Zawziął się, że nie
ustąpi, nie podda się bez walki. Wyjmował Seana z wózka i stawiał na nogi, by
- 75 -
S
R
wzmocnić jego osłabione mięśnie. Gdy wreszcie chłopiec zdołał samodzielnie
utrzymać się przez kilka sekund, poczuł, że odniósł pierwsze zwycięstwo.
Uwierzył, że choć nie od razu, ale Sean będzie kiedyś chodzić. Na szczęście
Sean był tak samo uparty, jak starszy brat.
- Wbiłem sobie do głowy, że jeśli będziemy ćwiczyć przez całe lato, po
wakacjach Sean sam dojdzie do szkolnego autobusu.
Geneva popatrzyła na niego z uśmiechem.
- I udało się?
- Niezupełnie. Mama uważała, że porywamy się z motyką na słońce, że
Sean się rozczaruje i załamie. Dlatego próbowała odwieść nas od tego pomysłu.
- Naprawdę? Jak to możliwe, że matka... Położył palec na jej ustach, by ją
uciszyć.
- To nie jest tak, jak myślisz. Wiele dzieci urodzonych z zespołem
Jouberta nie jest w stanie chodzić czy nauczyć się czegokolwiek. Przygotowano
nas do myśli, że takie dzieci zwykle nie dożywają dorosłości. Ale ja miałem
przeczucie, że Sean będzie chodzić, że razem udowodnimy, iż lekarze się mylili.
Tylko trwało to rok dłużej, niż zakładałem.
Szybko policzyła w duchu. Wychodziło na to, że Sean zaczął chodzić o
kulach, gdy Wade skończył college. Goniący za rozrywkami podrywacz dzień w
dzień ćwiczący z kalekim bratem? Chyba jednak zle go oceniała.
- Mało kto by się zdobył na takie poświęcenie. - Dopiero gdy
wypowiedziała te słowa, zdała sobie sprawę, że zrobiła to na głos. Czuła, że
Wade chce zakończyć już ten temat, jednak nie mogła się powstrzymać. - Sean
jest szczęściarzem, mając takiego brata - powiedziała, kładąc rękę na jego
ramieniu.
Popatrzył na jej dłoń, nie poruszył się.
- Troszczę się o ludzi, na których mi zależy.
Rozczarowanie spowodowane tym, że nie zareagował na jej gest,
rozwiało się bez śladu.
- 76 -
S
R
- Przyjechałeś za nami - odezwała się. Wiedziała, dlaczego to zrobił, ale
musiała usłyszeć z jego ust. - Niepokoiłeś się o mnie?
Skinął głową, podniósł dłoń do jej twarzy. Odsunął pukle włosów, dotknął
delikatnie jej policzka. Srebrzysty blask księżyca przeświecał przez liście,
padając na jego twarz. W oczach Wade'a dostrzegła to samo pragnienie, jakie i
ją przepełniało.
- Tak - odparł na jej pytanie. - Niepokoiłem się. Bo bardzo mi na tobie
zależy.
Widziała, że to wyznanie nie przyszło mu łatwo. Nie od razu dotarł do
niej sens tych prostych słów. Odwróciła do niego twarz i poczuła na ustach
dotyk jego dłoni. Wyrywała się ku niemu, błagała w duchu, by zechciał okazać
jej swe uczucie.
Wade znieruchomiał, zawahał się, lecz trwało to ledwie mgnienie. W
następnej sekundzie już była w jego ramionach. Geneva, ta jedna jedyna,
wymarzona. Oddałby wszystko, by tak już było zawsze.
Dziewczyna położyła się, włosy rozsypały się na kocu. Nie było nic
słychać oprócz szemrzącego obok strumyka. I te jej oczy, promieniejące i
łagodne, pełne oddania.
- Mnie też na tobie zależy.
Pochylił się, przylgnął do jej ust. Pękła ostatnia nitka przytrzymująca
guziczek. Chciał okryć jej nagle odsłonięty dekolt, ale Geneva ujęła jego rękę i
położyła ją sobie na sercu. Biło szaleńczym rytmem, tak jak jego. Dobrze, że te
poprzednie randki nie udały się! Do tej pory odpychał od siebie tę myśl, ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]