[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łagodnie.
Tak, przeczytał uważnie umowę. Na jego twardej, starej twarzy natychmiast pojawił
się wyraz zażenowania.
Och, Jed skarciła go Teentsy. Mówiłam, że powinieneś był porozmawiać o tych
zamkach z Roe.
Cóż, Roe powiedział jej mąż sama widzisz, że ta kolekcja broni potrzebuje
solidniejszego zabezpieczenia niż jeden zamek w tylnych drzwiach.
Rozumiem pana, i nawet się z nim zgadzam powiedziałam ostrożnie ale wie pan
o tym, że jeśli zakładają państwo dodatkowe zamki, to muszą mi dać klucz, a jeśli zdecydują
się wyprowadzić, to zamki należy zdemontować i przekazać mi wszystkie klucze. Oczywiście
mam nadzieję, że nigdy się nie wyprowadzicie, ale musicie mi dać dodatkowy komplet
kluczy.
Podczas gdy pan Crandall burczał, że dom człowieka jest jego zamkiem i że dawanie
komuś kluczy do tego zamku nawet tak miłej dziewczynie jak ja jest wbrew naturze,
Teentsy grzebała w szufladzie kuchennej. Wyciągnęła z niej pęk kluczy i zaczęła je sortować
z zakłopotanym wyrazem twarzy.
Ciągle sobie obiecuję, że je przejrzę i wyrzucę te stare, których już nie
potrzebujemy. Odkąd jestem na emeryturze, mam mnóstwo czasu, ale jakoś wciąż tego nie
zrobiłam powiedziała. Dobrze, to chyba są klucze do tamtych zamków& Masz, Jed,
sprawdz, czy pasują.
Podczas gdy jej mąż sprawdzał klucze w zamkach, ona bezsilnie przeglądała
pozostałe.
Ten chyba jest do tej starej skrzyni& Ten nie wiem& Wiesz co, Roe, wydaje mi
się, że jeden z tych kluczy jest do mieszkania, które zajmuje teraz pan Waites. Pamiętasz
Edith Warnstein, wynajmowała je przed nim. Dała nam klucz, bo mówiła, że ciągle
zatrzaskuje drzwi i zawsze wtedy, gdy ty jesteś w pracy.
Cóż, jeśli go znajdziesz, to mi go podrzuć powiedziałam.
Pan Crandall podał mi dodatkowe klucze, które okazały się tymi właściwymi, a ja
podziękowałam Teentsy za wspaniały lunch. Czułam się winna, bo nakarmili mnie, mimo że
wtargnęłam do ich zamku . Czasami sumienność była przekleństwem. Poczułam się
znacznie lepiej, gdy w drzwiach minęłam się z hydraulikiem. Sądząc z jego wyglądu
dwudniowy zarost, bandana na długich, czarnych włosach i kombinezon roboczy nie
powierzyłabym mu swojej pralki, ale swoją torbę z narzędziami taszczył w bardzo
autorytatywny sposób. Zapisał sobie, że rachunek za naprawę ma przesłać do firmy mojej
matki, więc wyszłam z poczuciem, że zrobiłam swoje.
Wychodząc przez furtkę Crandallów, niemal dosłownie wpadłam na samochód
Bankstona. Dzwigał swoją torbę golfową i wyglądał na lśniąco czystego, jakby wprost spod
prysznica. Pewnie pojechał na kilka rundek do country clubu. Wydawał się zaskoczony moim
widokiem.
Crandallowie mają jakieś problemy z kanalizacją? spytał, wskazując ruchem
głowy na furgonetkę hydraulika.
Tak odparłam w roztargnieniu, spoglądając na zegarek. A twoja pralka i
suszarka działają?
Tak, jasne. Słuchaj, jak się trzymasz po tych wszystkich kłopotach z ostatnich dni?
Bankston był miły i uprzejmy, ale nie miałam czasu ani ochoty na pogawędki.
Całkiem niezle, dziękuję. Cieszę się, że bierzecie ślub z Melanie dodałam,
przypominając sobie, że wypadałoby coś powiedzieć. Tamtego wieczoru u mnie nie miałam
jak wam pogratulować. To wspaniała wiadomość.
Dzięki, Roe powiedział w ten swój wyważony sposób. Mieliśmy szczęście, że
wreszcie udało nam się naprawdę poznać.
Oczy mu błyszczały i było dla mnie oczywiste, że odwzajemnia silne uczucie, którym
darzyła go Melanie. Mówiąc szczerze, trochę im zazdrościłam i wrednie się zastanawiałam, w
jakim stopniu dwoje tak statecznych ludzi mogło się naprawdę poznać . Poza tym byłam
spózniona.
Gratulacje powtórzyłam pogodnie i w sumie naprawdę tak myślałam. Muszę
lecieć.
Skoczyłam do siebie, żeby klucze Crandallów dołożyć do pozostałych i choć
naprawdę już mi się spieszyło do biblioteki, poświęciłam minutkę, żeby je oznaczyć.
I tak bym się spózniła.
* * *
Jechałam na północ Parson Road, z powrotem do biblioteki. Po drodze, z lewej
strony, stał dom Buckleyów. Czystym zbiegiem okoliczności ze wszystkich osób,
które mogły tamtędy przejeżdżać w chwili, gdy z drzwi frontowych wychodziła
Lizanne, przejeżdżałam akurat ja. Zerknęłam w lewo, żeby popatrzeć na kwiaty w ogrodzie
Buckleyów. Wróciłam wzrokiem do Lizanne i zobaczyłam jakąś inną postać. Ze względu na
kolor włosów, figurę i to, że właścicielami tego domu byli jej rodzice uznałam, że to musi być
jednak Lizanne, choć nic w sylwetce i zachowaniu jej nie przypominało. Osunęła się na
stopnie, przytrzymując się czarnej, żelaznej balustrady biegnącej wzdłuż schodów z
czerwonej cegły.
Boże, wybacz, połowa mnie chciała jechać do biblioteki i w błogosławionej
ignorancji wrócić do pracy, ale samochód wydawała się prowadzić ta połowa, która uznała, że
przyjaciółka potrzebuje pomocy. Skręciłam i przejechałam przez ulicę i trawnik. Obawiałam
się dowiedzieć, dlaczego twarz Lizanne jest tak wykrzywiona i dlaczego jej pończochy,
zwłaszcza na kolanach, są takie poplamione.
Nie zdawała sobie sprawy z mojej obecności. Długimi palcami o pięknie
wymanikiurowanych paznokciach szarpała swoją bluzkę i oddychała z okropnym świstem.
Na twarzy miała ślady łez, choć teraz nie płakała. Zapach świadczył, że ledwie co
zwymiotowała. Powolne, słodkie, zwyczajne piękno zniknęło.
Objęłam ją i starałam się zignorować kwaśny zapach, który sprawił, że mój własny
żołądek zaczął się buntować. Pyszny lunch Crandallów groził, że zaraz wróci. Na sekundę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]