[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zakłócić \ałobnej podró\y.
Nie wiedziano, gdzie le\y cel jej wędrówki. Jedni utrzymywali, \e w Stygii, drudzy \e na bezimiennej
wyspie skrytej za horyzontem, inni wreszcie twierdzili, \e miejscem ostatecznego spoczynku zmarłych jest
przepyszna i tajemnicza Vendhya. Ale nikt z pewnością nie wiedział. Wiadomo tylko było, \e kiedy umarł
wyznawca Asury, jego zwłoki spływały na południe po wielkiej rzece łodzią, której sternikiem i wioślarzem był
ogromny niewolnik, i \e nigdy więcej nie widziano ani zwłok, ani łodzi, ani niewolnika. O ile nie były w istocie
prawdą pewne mroczne opowieści, wedle których łodzie w dół rzeki wiódł zawsze ten sam niewolnik.
Człowiek, co \eglował tą akurat łodzią, był równie ogromny i brązowoskóry jak wszyscy inni, choć bli\sza
obserwacja mogłaby ujawnić, i\ ciemna jego karnacja jest wynikiem umiejętnie zastosowanych pigmentów.
Odziany w skórzaną przepaskę biodrową i sandały, z niezwykłym kunsztem i mocą posługiwał się drugim
rumplem i parą wioseł. Nikt jednak nadto nie przybli\ał się do ponurej łodzi, wiedziano bowiem dobrze, i\ na
wyznawcach Asury cią\y przekleństwo, a ich pielgrzymie barki przesycone są czarną magią. Ludzie zmieniali
więc kurs, \eby uniknąć spotkania, mamrotali zaklęcia, gdy mijała ich czarna łódz, nawet na myśl im nie
przyszło, \e są oto świadkami ucieczki swego króla i księ\niczki Albiony.
Osobliwy był ów dwustumilowy rejs po wielkiej rzece a\ do miejsca, gdzie Khorotas skręca ku południowi,
\eby ominąć Góry Poitaińskie. Na kształt obrazów ze snu przepływały mimo coraz to inne widoki. W ciągu
dnia Albiona, jak godzi się zwłokom, które udawała, le\ała cierpliwie i cicho w małej kabinie. Dopiero pózną
nocą gdy spływają z wody barki spacerowe wiozące wykwintnych pasa\erów rozpartych na miękkich
jedwabnych poduchach w świeci trzymanych przez niewolników \agwi, a nie pojawiły się jeszcze ruszające o
przedświcie na połów łodzie rybaków ośmielała się ją opuścić. Ujmowała wówczas ster zręcznie
zamocowany linami, Conan zaś łapał kilka godzin snu. Lecz niewiele potrzeba mu było wypoczynku. Gnała
go rozpalona niecierpliwość, potę\na zaś jego konstrukcja wytrzymywała surową próbę. Bez chwili postoju
płynęli coraz dalej i dalej; przez całe złociście rozświetlone dni i całe księ\ycowe noce, podczas których nurt
odbijał miliony gwiazd. A w miarę posuwania się ku południowi zostawiali za sobą zimę.
W końcu jak fortyfikacje bogów wypiętrzyły się nad nimi Góry Poitain, a rzeka, omijając poszarpane szczyty,
przewalała się piorunowo przez wąwozy pieniąc się i piekląc na licznych porohach.
Conan uwa\nie omiótł wzrokiem linię brzegu, by w końcu naprzeć na długi rumpel i skierować łódz ku
wbitemu w rzekę wąskiemu cyplowi, gdzie jodły przedziwnie regularnym kręgiem obrastały osobliwie
ukształtowaną skałę.
Jak te łódki pokonują owe wodospady, co przed nami ryczą, pojąć \adnym sposobem nie mogę
mruknął Hadrathus mówił, \e to czynią& my jednak tu się trzymamy. Mówił, \e człowiek będzie na nas
czekać z końmi, ale nikogo nie widzę. I nie wiem, jak mogła nas wyprzedzić wieść o tym, \e przybywamy.
Wbiwszy dziób łodzi w niski brzeg, przycumował do wystającego korzenia, a potem skoczył do wody i zmył
ze skóry brązową farbę. Z kabiny wydostał zdobytą przez Hadrathusa zbroję Aquilońskiego kroju i swój
miecz. Gdy się ubierał, Albiona przywdziała szaty sposobne do górskiej wędrówki. Uzbroiwszy się Conan
odwrócił głowę w stronę brzegu i poło\ył dłoń na rękojeści miecza, pod drzewami bowiem, trzymając w
garści wodze białego bieguna i gniadego ogiera bojowego, stała postać w czarnym płaszczu.
Kim jesteś? zapytał król.
Przybyły nisko się skłonił.
Wyznawcą Asury. Przyszedł rozkaz. Wypełniłem.
Jak to przyszedł ? dopytywał się Conan, ale tamten tylko skłonił się powtórnie.
Przybyłem, \eby przeprowadzić was przez góry do pierwszej twierdzy poitaińskiej.
Nie potrzebuję przewodnika odparł Conan. Dobrze znam te góry. Dzięki za konie, ale mniej
będziemy z księ\niczką zwracać uwagi podró\ując we dwoje nizli w kompanii wyznawcy Asury.
Skłoniwszy się uni\enie człowiek w czarnym płaszczu oddał Conanowi cugle i wszedł do łodzi. Odbił, a
szybki nurt jął go unosić ku niewidocznym wodospadom. Potrząsając ze zdumieniem głową Conan najpierw
posadził księ\niczkę na siodło białego wierzchowca, a potem dosiadł swojego rumaka i ruszył w stronę
szczytów wbitych w niebo jak blanki wie\y.
Pofałdowany obszar u stóp wysokich gór był teraz pograniczem w stanie zamieszek, gdzie baronowie
powrócili do praktyk feudalnych, a hordy banitów włóczyły się bezkarnie. Poitain nie zadeklarowało wprawdzie
formalnie secesji od Aquilonii, było jednak obecnie wedle wszelkich kryteriów władztwem autonomicznym,
rządzonym przez dziedzicznego swego grabię Trocera. Południowe pogórze nale\ało nominalnie do
Valeriusa, który jednak nawet nie próbował sforsować przełęczy strze\onych przez twierdze, nad którymi
wyzywająco powiewały poitaińskie sztandary z lampartem.
Ciepłym wieczorem król wespół ze swą piękną towarzyszką przemierzał górskie obszary. Gdy byli wy\ej,
cały kraj ścielił się przed nimi jak olbrzymi szkarłatny płaszcz, haftowany lśnieniem rzek i jezior, złotem
szerokich pól, bielą odległych wie\yc. Daleko i wysoko dostrzegli pierwszą z poitaińskich twierdz potę\ną
fortecę trzymającą w szachu wąską przełęcz i purpurowy sztandar powiewający na czystym błękicie.
Zanim do niej dotarli, spoza drzew wyjechał oddział rycerzy, a jego dowódca surowym głosem zatrzymał
Strona 39
Howard Robert E - Conan. Godzina smoka
podró\nych. Poitaińczycy byli wysokimi mę\czyznami o ciemnych oczach i kruczoczarnych falistych włosach
południowców.
Stójcie, panie, powiedzcie, z czym i po co zdą\acie do Poitain.
Czy\by Poitain podniosło bunt zapytał Conal przyglądając się tamtemu badawczo \e człek w
aquilońskiej zbroi zatrzymywany jest i wypytywany jak cudzoziemiec?
Wielu łotrów rozje\d\a się dzisiejszymi czasy z Aquilonii odparł rycerz chłodno. Co się zaś tyczy
buntu, to jeśli masz na myśli odrzucenie uzurpatora Poitain bunt w istocie podniosło. Wolimy raczej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]