[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krwi w alkoholu.
Dawniej, w młodości mówił dalej Kacper miałem czasem takie plamki, ale znikały.
Ostatnio wieczorami widziałem gorzej, ale wiesz... psujemy się, myślałem, że to normalne. Teraz to
już prawie zacieki.
Kacper czuł się tak, jakby wyparował z niego cały wypity alkohol. Wiktor wręcz odwrotnie.
Resztkami sił chwytał się trzezwości. Wyjął komórkę i zaświecił ekranem wprost w oczy kolegi.
Pokaż, widać coś?
Kacper łagodnie odsunął jego rękę. Nie czuł złości, a raczej obezwładniającą go ciemność,
która nie pochodziła z zewnątrz, lecz gdzieś z nieznanych mu dotąd pokładów jego osobowości.
I to przez ten wypadek?
Wypadek tylko to przyśpieszył. To genetyczne... zaczął tłumaczyć Kacper i przerwał, bo
następne zdanie nagle w nim utknęło. Wyciągnął je prawie siłą. Od własnej matki taki spadek
dostałem.
No, i jeszcze mieszkanie rzucił Wiktor, desperacko broniąc się przez nadchodzącą coraz
wyrazniej powagą tej rozmowy.
Jakbym wtedy zauważył ten samochód...
Ty, wez przestań. Koleś jechał na czerwonym i tyle.
Wyrzucą mnie z roboty.
Nie pękaj, coś poradzimy. Tu Wiktor nagle przypomniał sobie newsa z Internetu.
Czytałem o kolesiu, który po wypadku miał dziurę w głowie, normalnie kawał kości mu brakowało.
I wiesz, co? Wydrukowali mu na drukarce 3D dokładnie taki sam kawałek z poli... polopirynu...
kurwa, po-li-pro-py-le-nu i się przyjął! Facet jest jak nowy!
Kacper spojrzał na niego chłodno.
I co, oczy mam sobie wydrukować?
Medycyna robi dziś takie postępy, że czasem trudno umrzeć.
Sprawdziłem wszystko, Wiktor, medycyna jest tu bezradna. Na świecie choruje na to
ponad pół miliona ludzi. Dociera to do ciebie?
Wiktor nie patrzył na kumpla. Bawił się bezmyślnie telefonem, popatrując na ekran
startowy, gdzie widniało zdjęcie żony i ośmioletniej córki.
Pomyśl przekonywał go Kacper wyrzucają cię z roboty, nie przeczytasz już żadnej
książki, nie zagrasz więcej w bilard. Nigdy więcej nie zobaczysz swojej Magdy ani Zosi!
Wtedy dotarło i do Wiktora. Zerwał się na równe nogi i prawie krzyknął:
Wez, kurwa, przestań!
I dlatego nie mogę zostać wychowawcą cicho zakończył Kacper.
Nie tak miał zakończyć się ten piątkowy reset. Szli w milczeniu, powoli, powłócząc
nogami. Wiktor potykał się o nierówną kostkę, spluwał i chrząkał, jakby dostał nagłego ataku
alergii. Skręcili w wąską uliczkę, która skrótem prowadziła do głównej arterii miasta. Po kilku
metrach natrafili na zwężenie. Czerwono-białe barierki odgradzały przechodniów od wykopu,
w którym za dnia wymieniano jakąś rurę. Wiktor poszedł pierwszy, ale po kilku krokach zatrzymał
się, bowiem spostrzegł, że uliczka jest prawie nieoświetlona. Pomyślał o Kacprze i się zdziwił.
Jakiś instynkt ojcowski czy co? przemknęło mu przez głowę. Odwrócił się do niego
i zaproponował:
Wez mnie pod rękę, bo tu jest wąsko.
Kacper zrobił to bez słowa i przez ułamek sekundy nasunęło mu się skojarzenie, że właśnie
tak brała go pod rękę matka. Poruszali się ostrożnie, gdy nagle wyrósł przed nimi jakiś cień.
E! Pedały! usłyszeli. Z brzmienia głosu trudno było zorientować się, czego jego
właściciel ma więcej: lat czy ilorazu inteligencji. Kacper szybko obstawił w myślach, że jedno
i drugie musi oscylować około trzydziestu. Wyskok z kasy. Komóry też dawać, migiem!
W tym momencie kolejne dwa cienie zagrodziły im drogę. Sytuacja była beznadziejna.
Kacper wiedział, że Wiktor nigdy nie był fighterem, oczywiście poza sytuacjami, gdy walczył o jak
najlepsze umowy dla swojego banku. W myślach zaczął robić już bilans strat: telefon ma stary
niebawem kończy się umowa, więc dostanie nowy; w portfelu ma jeszcze dwie stówy już zaczął
się z nimi żegnać. Najgorsza byłaby utrata dokumentów. Wizyty w urzędach były na drugim
miejscu sytuacji, których nienawidził. Na pierwszym było mordobicie. Poczuł, jak Wiktor odsuwa
jego rękę i oddala się. Ucieka? ta myśl była szybsza niż jakakolwiek logiczna analiza. Nigdy nie
traktował Wiktora jak przyjaciela, ale stary dobry kumpel było tym określeniem, którego obaj się
trzymali. Jak widać, potrzeba bezpieczeństwa za wszelką cenę rosła wraz z wiekiem i pozycją
społeczną. Pożegnał w myślach Wiktora, telefon i portfel, choć w nieco innej kolejności. W uliczce
było ciemno. Widział jedynie jaskrawy wykwit światła stojącej w oddali latarni i ciemne plamy
sylwetek ludzkich. Czekał na cios albo szybkie opróżniające kieszenie ruchy. Nie doczekał się.
Kacper, kto tu jest? Co się dzieje? usłyszał niepewny głos kolegi i w pierwszej chwili
zbaraniał. Podszedł dwa kroki do przodu i zobaczył niską sylwetkę Wiktora. Stał z wyciągniętymi
do przodu rękami, jak zagubiony w ciemności ślepiec. I wtedy Kacper zrozumiał, że być może
Wiktor to jednak ktoś więcej niż stary kumpel. Wziął go szybko pod rękę i włączył się w tę grę.
Nic, nic, spokojnie, poprowadzę cię... uważaj, bo tu jest wąsko.
Szli razem, jak przewodnik z niewidomym, wprost na trzech agresorów. Gdy byli już bardzo
blisko, Kacper powiedział wesoło:
Kolega się trochę nastukał i zgubił laskę.
Sytuacja zmieniła się tak szybko, że tamci w kompletnym zdumieniu po prostu się
rozstąpili. A Kacper z Wiktorem, niczym bohaterowie pewnego obrazu Bruegla, lekko się
zataczając zniknęli za rogiem.
Ich śmiech był nie tylko spontaniczny, ale też oczyszczający. Ponury nastrój poprzedniej
rozmowy rozwiał się bezpowrotnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]