[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Hałas się zbliżał, aż wreszcie na polanę wpadła kobieta w podartej kapocie. Miała
rozwichrzone włosy i wyraz obłędnego przerażenia na twarzy. Kiedy nas dojrzała, najpierw
stanęła jak wryta, a potem pobiegła w naszą stronę krzycząc i szlochając.
Ratujcie, szlachetni panowie, ratujcie w imię Jezusa!
Wpadła w nasz krąg, przewróciła bukłak z winem i wylądowała w objęciach Kostucha.
Ale kiedy uniosła głowę, zobaczyła twarz mego towarzysza i musiała sobie zdać sprawę, iż
być może wpadła z deszczu pod rynnę. A ścigające ją niebezpieczeństwo mogło okazać się
niczym w porównaniu z tym, przed czym stanęła twarzą w twarz. Szarpnęła się w tył, ale
Kostuch przytrzymał ją mocno w pasie.
A dokąd to, turkaweczko? zapytał słodkim głosem. Spieszno ci gdzieś?
Jego ręka już błądziła w okolicy piersi dziewczyny. A miała wokół czego błądzić, bo
piersi te prezentowały się pierwszorzędnie. Przynajmniej, jeśli mogłem to ocenić, patrząc na
jej porwany kaftan.
Zostaw, Kostuch rozkazałem. Chodz tu! Szarpnąłem dziewczynę za rękę, klapnęła
na ziemi obok mnie.
Uspokój się powiedziałem. Masz! Podniosłem bukłak, w którym ocalały jakieś
resztki, i wlałem wino w jej usta.
Zauważyłem, że kobieta, chociaż ma zmierzwione włosy i podrapaną twarz, to jest nawet
całkiem ładna. Nie taka znowu młoda, ale jednak ładna. Ona przyssała się do wina, opróżniła
bukłak, splunęła, a potem zwymiotowała za siebie. Kostuch parsknął zniecierpliwiony, a
dziewczyna przetarła wargi wierzchem dłoni i znowu zaczęła przerazliwie szlochać.
Obróciłem ją do siebie i strzeliłem w policzek otwartą dłonią. Raz, drugi, mocno.
Zaskowyczała, a potem umilkła i wtuliła się we mnie całym ciałem. Teraz chlipała mi gdzieś
pod pachą. Pierwszy roześmiał się.
Mordimer został, prawda, niańką powiedział.
Zamknij się, matole mruknąłem i poklepałem dziewczynę po plecach. No mów,
moje dziecko, co się stało zwróciłem się do niej, nadając głosowi łagodne brzmienie.
Pomożemy ci, jeśli tylko będziemy mogli.
O tak, pomożemy. Drugi wykonał charakterystyczny ruch biodrami.
Mój Boże pomyślałem muszę pracować z gromadą idiotów i zwyrodnialców.
Czemuż, ach czemuż, mój Panie, w tak okrutny sposób pokarałeś biednego Mordimera?
Dlaczego nie mogę siedzieć w Hezie, popijać winka w karczmach i chędożyć swawolnych
dziewek? Tylko muszę obijać się po wertepach, oglądać zwłoki zmasakrowanych i częściowo
objedzonych ludzi, pocieszać przerażone niewiasty oraz wysłuchiwać idiotycznych żartów
towarzyszy podróży. Wiem, że Bóg jest samym dobrem, ale czasami ciężko mi w to
uwierzyć.
Moje dziecko przemówiłem znowu. Proszę, powiedz, co cię trapi?
Jesteście księdzem, panie? odezwała się, unosząc głowę, a Pierwszy parsknął
śmieszkiem.
Taaa i ochrzci cię, prawda, swoją kropielnicą, córeczko zadrwił.
Nie jestem księdzem odparłem, nie zwracając uwagi na blizniaka ale inkwizytorem.
O, Boże! wykrzyknęła, a w jej głosie była prawdziwa radość. Jak to dobrze! Jak
dobrze! Bóg mnie wysłuchał!
Niemal słyszałem, jak Pierwszy kłapnął zębami ze zdumienia. Bo widzicie, mili moi,
ludzie rzadko kiedy witają inkwizytora okrzykami radości i nieczęsto okazują mu, jak bardzo
są szczęśliwi z jego obecności. Słysząc, iż w pobliżu jest inkwizytor, większość osób ma
ochotę szybko znalezć się w innym miejscu. Tak, jakby nie wiedzieli, że zajmujemy się tylko
winnymi herezji, kacerstwa oraz czarów, a nie mamy powodów, by niepokoić prawych i
bogobojnych obywateli.
Oni się zdumieli, a ja się zaniepokoiłem. Kiedy prosta, przerażona kobieta uważa, że
największym szczęściem dla niej będzie spotkanie inkwizytora, oznacza to, iż ujrzała coś
naprawdę strasznego. Coś odbiegającego od normy. Coś budzącego lęk swoją
nienaturalnością.
Powiesz mi wreszcie co się stało?
Napadli na nas... Oni... Ci, ci, ci... zająknęła się, więc potrząsnąłem nią.
Kto, na miecz Pana!?
Nie wiem. Jej twarz wykrzywiła się w grymasie obrzydzenia. Byli jak ludzie i nie
jak ludzie. Zabijali... wszystkich... gryzli, odrywali mięso... zatchnęła się, a potem
zwymiotowała znowu. Tym razem tuż obok mojego buta.
Poklepałem ją uspokajająco po plecach.
Już dobrze, moje dziecko. Nie damy ci zrobić krzywdy. Kim jesteś?
Mieszkam tu w wiosce powiedziała, chlipiąc. Wszystkich zabili. Wszystkich. Dzieci
też.
Kim byli? Jak wyglądali?
Jak ludzie spojrzała na mnie, a w jej wzroku było jakieś potworne niezrozumienie. I
nie jak ludzie. Mieli takie oczy... i tak krzyczeli... Boże mój, tak krzyczeli... Zmiali się i
zabijali, rzucali oderwanymi głowami, wyrywali flaki... Znowu ukryła głowę pod moją
pachą.
Zaprowadzisz nas tam powiedziałem.
Nie! wrzasnęła, aż zaświdrowało mi w uszach. Próbowała się wyrwać, ale
przytrzymałem ją bardzo mocno.
Spokojnie, moje dziecko powiedziałem. Popatrz na mnie. No, popatrz na mnie!
rozkazałem ostrzej.
Podniosła wzrok.
Jestem licencjonowanym inkwizytorem biskupa Hez-hezronu powiedziałem.
Nazywam się Mordimer Madderdin. Całe lata uczono mnie nie tylko przesłuchiwać ludzi, nie
tylko prawd naszej wiary. Uczono mnie też walczyć. Spójrz tutaj. Wziąłem w dłonie jej
głowę i obróciłem ją twarzą w stronę Kostucha. To mój pomocnik. %7łołnierz i morderca.
Zabił więcej ludzi, niż potrafiłabyś zliczyć, a nawet pomyśleć...
Kostuch skłonił się ironicznie, ale na jego twarzy pokazał się lekki uśmiech. Dzięki temu
wyglądała ona jeszcze straszniej niż zwykle.
I spójrz też na nich. Wskazałem blizniaków. Nieduzi są wzrostem, prawda? Ale nie
znajdziesz lepszych w kuszy i sztylecie. To nie my lękamy się potworów i ludzi, moje
dziecko. To potwory oraz ludzie umykają przed nami. I wiesz dlaczego? Nie tylko dlatego, że
jesteśmy silni i szkoleni. Z nami jest chwała i miłość naszego Pana Boga Wszechmogącego
oraz Jezusa Chrystusa, który, schodząc w chwale z krzyża swej Męki, mieczem i ogniem
ukazał nam, jak rozprawiać się z wrogami.
Nie wiem, czy moje słowa w pełni do niej docierały, ale z całą pewnością ją uspokajały.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]