[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Martin ocknÄ…Å‚ siÄ™.
- Pewnie chcielibyście zostać sami?
- Nie, nie odchodz, Martin - poprosił Ron, nie przestając patrzeć Annice w oczy. -
Będzie najlepiej dla wszystkich, jeśli zostaniesz. Chciałbym ci coś powiedzieć.
Martin wahał się, ale został.
- Anniko... - zaczął Ron. Rozumiała, że dla niego to również bardzo trudna chwila. -
ProszÄ™ ciÄ™ o wybaczenie...
Nareszcie odzyskała głos.
- Wybaczyć tobie? Nie mam ci nic do wybaczenia...
Przerwał jej uniesieniem ręki.
- Przyjdzie taki czas, że zrozumiesz. A gdyby ci wtedy było ciężko, pamiętaj po prostu
o mojej miłości do ciebie! Nic więcej!
- Och, Ron! Ty chyba nie zrobiłeś niczego niedozwolonego!
- Moje drogie dziecko - rzekł z czułością. - Pamiętaj, że kochałem cię od pierwszej
chwili, gdy cię ujrzałem! Widziałem was zaraz, kiedy przyszliście do Steinheia. Stałaś przed
domem na pokrytej rosą trawie. Byłaś zmarznięta, byłaś taka mała i bezradna... i
przestraszona.
Annika w dalszym ciągu nie spuszczała z niego wzroku.
- A tej nocy, kiedy patrzyłeś w moje okno... Czy ty naprawdę tam byłeś, czy ja sobie
wszystko wyobraziłam?
- Oczywiście, że byłem - roześmiał się. - Należałaś przecież do mnie. Nie sądziłem, że
stać mnie na takie uczucia jak miłość, ale kiedy sobie uświadomiłem, że to możliwe,
przepełniła mnie wielka radość, a także równie wielki lęk i ból. Wiedziałem przecież, że
nigdy nie będziemy razem, bo wyrządziłbym ci wielką krzywdę. Ostatniej nocy już bardzo
mało brakowało... Dlatego muszę was teraz opuścić.
Potem zwrócił się do Martina:
- Opiekuj się nią, mój chłopcze! - poprosił. - Bądz przy niej, kiedy chwila prawdy
nadejdzie! Bądz przy niej w najcięższych momentach!
Martin kiwał głową, ale nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. %7ładne, ani Annika,
ani on, nie pojmowało, do czego Ron zmierza.
- Ależ Ron! - skarżyła się Annika. - Nie możesz teraz tak po prostu zniknąć! Ja
przecież napisałam do szpitala, oni z pewnością będą ci mogli pomóc. Ron, nie możesz mnie
tak zostawić! Co ja bez ciebie zrobię?
- Niestety, Anniko, muszę wracać - uśmiechnął się jakoś krzywo. - I muszę to zrobić
nie tylko ze względu na ciebie. Ciążą na mnie jeszcze inne obowiązki. Mam zadania...
Zadania? Oczy Anniki i Martina spotkały się, ale oboje natychmiast je spuścili,
zawstydzeni. Parkinson nie może mieć racji, modliła się w duchu Annika. Nie, oczywiście, że
nie ma racji, w Ronie nie ma niczego nieczystego.
- Proszę bardzo - rzekł Martin gorączkowo, wyjmując kartkę i długopis. - Tu masz
mój adres. Nie możemy teraz tracić kontaktu!
- I mój także! - zawołała Annika. - Zapisz też mój adres, Martin! Ron, ty musisz
przyjechać do nas, do miasta, musisz się leczyć, będziesz zdrowy, zobaczysz! Obiecaj mi, że
będziesz się leczył! Nie jest jeszcze za pózno, musisz tylko przekonać sam siebie, musisz
uwierzyć, a wszystko pójdzie dobrze!
UjÄ…Å‚ kartkÄ™ w dwa palce.
- Na pewno dam o sobie znać - powiedział z lekkim uśmiechem. - Tylko uważajcie,
żeby Parkinson was nie podszedł jakimś nowym fortelem! I zadbajcie, żeby zabytki znalazły
się we właściwym miejscu!
- Obiecujemy ci to - rzekł Martin uroczyście. - No, cóż, Ron, wprawdzie nie możemy
sobie uścisnąć dłoni, ale dzięki za dni spędzone tutaj i do zobaczenia! Jak najszybciej!
- Ja dziękuję tobie! A teraz chciałbym powiedzieć Annice kilka słów, jeśli pozwolisz...
- Naturalnie - bąknął Martin i wszedł do domu.
- Pozdrów pózniej Jørgena i Tone! - zawoÅ‚aÅ‚ za nim Ron. - I pożegnaj ich ode mnie.
Sam nie będę mógł tego zrobić. Czuję się trochę zmęczony.
Na dziedzińcu zapadła dzwoniąca cisza. Annika przełykała i przełykała ślinę,
ukradkiem ocierała oczy.
- Ron, ja nie chcę się z tobą rozstawać!
- Czy myślisz, że ja chcę? - szepnął ledwo dosłyszalnie. - Czy myślisz, że chcę stać
tak daleko od ciebie, kiedy wszystko we mnie pragnie przytulić cię... dotykać twojej skóry...
pieścić twoje włosy... czuć twój policzek na swojej twarzy, twoje usta na moich? Kocham cię,
Anniko! Nigdy o tym nie zapominaj!
- I ja ciebie kocham, Ron!
Zamknął oczy i boleśnie zacisnął wargi.
- Idz już, moje dziecko! Idz! Jak najszybciej!
Drżącą ręką ujęła klamkę, łzy spływały jej po policzkach.
- Do zobaczenia! - szepnęła. - Przyjedz do mnie wkrótce!
Pobiegła prosto do swego pokoju, gdzie rzuciła się na łóżko i wybuchnęła
rozdzierającym płaczem.
W chwilę pózniej rozległo się wołanie Martina:
- Annika! Annika! Zejdz na dół, szybko!
Słyszała triumf w jego głosie, co sprawiło, że łzy przestały płynąć. Obmyła twarz i
zeszła do dużego pokoju.
Wszyscy troje siedzieli pochyleni nad stołem, całkowicie pochłonięci pracą. Zapalili
wszystkie stearynowe świece, jakie znajdowały się w domu, dzięki czemu w pokoju panował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]